Czy laptop na wykładach naprawdę się przydaje?
Pozwolę sobie na osobisty wstęp. Według relacji nauczycieli z mojego liceum, z którymi dalej utrzymuję dość regularny kontakt, należałem do ostatniego rocznika, który nie przynosił na lekcje laptopów. Jak się jednak okazuje, było tak nie z rozsądku, a z konieczności: akceptowalnie lekkie, wydajne i niedrogie laptopy pojawiły się na rynku dopiero wraz z procesorami Intel Core 2 Duo montowanymi w towarzystwie układu graficznego GMA X3100. Zatem nie nosiliśmy laptopów do szkoły, bo były za drogie i za ciężkie. To, że były zbędne, po prostu nie wychodziło na jaw. Dziś oczywiście urządzenia z Core 2 Duo uchodzą za ciężki i powolny złom, ale wtedy były dramatycznym skokiem względem tego, co oferowała wcześniejsza generacja.
14.12.2017 | aktual.: 06.05.2018 16:09
Eksplozja popularności laptopów przypada u mnie na czas około pierwszego roku studiów. Wtedy jeszcze nie każdy miał np. smartfona, ale w ramach przygotowań do wyprawy na studia wszyscy zastąpili gimnazjalne stacjonarki laptopami. Zazwyczaj tandetnymi słabeuszami z lewym, fatalnie skonfigurowanym oprogramowaniem (dotyczy to również studentów informatyki). Ale mimo tych wad było przecież tak nowocześnie i awangardowo. Laptopy były używane nie tylko do pracy nad projektami i zadaniami zaliczeniowymi, ale wiele osób używało ich również na wykładach. Pierwsze minuty zajęć obfitowały regularnie w kaskadę melodii startowych systemu Windows Vista. W ten sposób nabrałem silnej alergii względem używania laptopa na uczelni.
Na wykłady z analizy matematycznej, które odbywały się o 18:45 jako ostatnie zajęcia w tygodniu, przychodziłem jedynie z zeszytem i długopisem. Większość współstudentów postanawiała robić sobie wtedy krzywdę i nie pojawiać się na wykładach, mimo że w praktyce gwarantowały one zaliczenie przedmiotu. Nie dlatego, że sprawdzano na nich obecność (bo nie sprawdzano), a dlatego, że dr Janus potrafił nawet cegłę nauczyć analizy i algebry liniowej, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. Na sali poza mną znajdowało się kilka innych osób zdolnych do niefascynowania się aktem spożywania alkoholu w środku tygodnia oraz szereg nieznanych z imienia postaci o osobliwym podejściu do obowiązkowości. Robili oni notatki z wykładów na specjalnie przyniesionych laptopach.
Postanowiłem się przyjrzeć tej czynności, bo byłem bardzo ciekaw, w jaki sposób miałaby ona gwarantować jakikolwiek wartościowy produkt końcowy. Prędko udało się odkryć, na czym polegało wspomniane robienie notatek. W połowie pisania tekstu w ruch szedł Edytor Równań, po którymś podejściu w pośpiechu wyłączany i zastępowany frazą „równanie 1”. Wspomniane równanie pierwsze było natomiast zapisywane ręcznie na leżącej obok kartce papieru i opatrywane dumną i wyraźną jedynką w kółku. Alternatywę dla owej przeciwproduktywnej czynności stosował jedynie łysy i blady Człowiek-Autyzm piszący z zawrotną prędkością kod w LaTeX-u na laptopie z Debianem. Zaobserwowałem, że przez cały proces tworzenia dokumentu nie mrugał. Myślę, że całkiem prawdopodobne jest, że również nie oddychał. Powyższą metodę „prowadzenia zeszytu” zaobserwowałem na kolejnych przedmiotach w cyklu, między innymi na Metodach Numerycznych (które przyszło mi zdawać dwukrotnie).
Wynika to z błędnego przekonania, że laptop jest wszechstronnym narzędziem rozszerzającym możliwości zwykłej kartki papieru. W bezpośrednim porównaniu funkcjonalnym jest to bezsprzecznie prawda. Ale to, że na laptopie da się na przykład złożyć książkę pełną ilustracji, równań i skomplikowanych wykresów nie oznacza, że da się to zrobić akceptowalnie szybko. Na wykładzie nie składamy przecież publikacji naukowej, tylko robimy notatki. Potęga funkcjonalna laptopa wymaga o wiele bardziej skomplikowanej obsługi niż kartka papieru i długopis. Nie jest aktem heroizmu i dowodem cyfrowej biegłości wstawianie układu współrzędnych do Worda. Pod względem wydajności zwyciężą dwie kreski na papierze w kratkę. Pięknie złożone dokumenty zawierające mądre równania pisane profesjonalną czcionką sprawiają, że wiele osób ulega iluzji i twierdzi, że właściwą metodą uczestnictwa w zajęciach z przedmiotów technicznych jest stosowanie nowoczesnej techniki. Nic bardziej mylnego.
Jest jeszcze drugi problem. Nie byłem go świadom, dopóki los nie przeniósł mnie na drugi koniec sali wykładowej. Prowadząc zajęcia ze studentami uświadomiłem sobie boleśnie oczywistą w prawdę: laptop kradnie uwagę. Poziom skomplikowania obsługi (w porównaniu z kartką) i ogrom kuszących możliwości funkcjonalnych sprawiają, że przyswajanie wiedzy w obecności laptopa ulega erozji. Nawet wykluczając te osoby, które w toku zajęć „poddały się” i zaczęły po prostu przeglądać fejsa, okazywało się, że użytkownicy laptopów wynoszą z przedmiotu mniej niż pozostali. Praca z laptopem zbyt mocno wpływała na ich możliwości koncentracji i w konsekwencji dostarczała więcej szkody niż pożytku.
Rzecz jasna nie wszyscy targali ze sobą na wykład laptopy z powodu przekonania o nowoczesności. Wiele osób podjęło tę decyzję, bo szybciej pisali na klawiaturze niż ręcznie. Mogli się o tym przekonać wielokrotnie, odrywając się na przykład od zadania domowego, by odpisać komuś na Facebooku. Przekonanie, że prędkość tworzenia ciągłego tekstu daje się przełożyć na wszystkie inne „wytwory”, jest powodem angażowania nieszczęsnych laptopów w proces robienia notatek. Nie wspominam tu o ludziach, którzy na zajęcia przychodzili tylko dla obecności i nawet nie planowali robić notatek, bo to zupełnie inna kwestia.
Uwagę kradnie każdy ekran, którego ergonomia jest niższa od zeszytu. To samo dotyczy tabletów. Modna w świecie kilka lat temu inicjatywa zalewania uczniów podstawówek tabletami „dla edukacji” wywoływała u mnie spazmatyczne ataki gniewu, bo takie urządzenia nie miały żadnego praktycznego zastosowania. Nie obsługiwały pióra. Nie pozwalały na notowanie szybciej niż w zeszycie. Oferowały dostęp do komunikatorów podczas lekcji w czasach zbrodniczego nadmiaru bodźców. W dodatku oferowały co prawda książki, ale o wiele bardziej sensowne i zdrowsze dla młodych oczu byłoby zaopatrzenie uczniów w czytniki e-booków. Tylko jak sprzedać na masową skalę coś co nie świeci i nie jest kolorowe? Wszak taki Onyx Boox 96, oparty o wyświetlacz z elektronicznym atramentem i obsługujący rysik (!), jest porażająco rzadki oraz odrobinkę za drogi.
Czy to oznacza, że procesu notowania nie da się nijak unowocześnić i kartka papieru zawsze będzie tu zwycięskim medium? To nie takie proste. Istotnie twierdzę, że na wykładzie laptop jest narzędziem mało pomocnym, zbędnym i wręcz poważnie szkodliwym – ale mowa tu tylko o urządzeniach sztampowo klasycznych. Tymczasem gama dostępnych rozwiązań jest o wiele szersza i poza absorbującymi laptopami i bezużytecznymi tabletami istnieją również fenomenalne urządzenia klasy Tablet PC. Klasy niemodnej, bo są to urządzenia grubsze i brzydsze. Ale zarazem klasy nieskończenie wyższej, ponieważ mają one coś, co przybliża ergonomię rozwiązania do poziomu kartki papieru. Urządzenia Tablet PC obsługują bowiem pióro cyfrowe.
Na czym polega przewaga notatek cyfrowych nad papierowymi? Na pewno ładniej wyglądają. Nie ulegają też zbezczeszczeniu wskutek kserowania. Da się je udostępniać w chmurze. No i przede wszystkim – działa na nich wyszukiwanie. Każdemu chyba zdarzyło się tonąc w papierach pokrytych swoim pismem i wznosić błagalne „dlaczego na tych kartkach nie działa Kontrol Ef!?”. Cyfrowe notatki nie mają tego problemu. Chcąc prowadzić zeszyt mądrzejszy od papierowego, powinniśmy skierować swoją uwagę właśnie w stronę urządzeń Tablet PC - takich jak Microsoft Surface lub ThinkPad Yoga (zwykła Yoga nie obsługuje pióra). Do sporządzenia notatek będziemy potrzebowali stosownego oprogramowania. Jest nim niezastąpiony OneNote.
Microsoft Office OneNote to okropnie niedoceniany program. Wielu osobom jest wręcz nieznany, a ci, którzy odkryli jego obecność, często twierdzą, że nie jest to nic ponad upośledzony, udziwniony wycinek Worda (z podobną opinią walczy również Microsoft Publisher). OneNote jest od czasów Windows 8 dostarczany razem z systemem, ale dzieje się to w sposób schizofreniczny. Zintegrowana wersja UWP nie zawiera wszystkich funkcji obecnych w pakiecie Office, na przykład konwersji pisma na tekst. Nieco lepiej obsługuje jednak dotyk i działa na telefonach z Windowsem (wszystkich pięciu pozostających w użyciu). Jest oczywiście „darmowa”. Miałoby to sens, gdyby nie fakt, że OneNote z pakietu Office 365 również jest dostępny za darmo dla systemów MacOS, Android i Windows. W praktyce więc można mieć o wiele lepszą wersję OneNote’a niż ta wbudowana i moim zdaniem nie ma powodu, dla którego nie powinno się z tej możliwości skorzystać. OneNote UWP jest zwyczajnie zbędny i jeżeli chcemy używać pióra, to możemy rozważyć w ogóle usunięcie go z systemu. Ot, kolejny dowód na niekończące się walki frakcyjne wewnątrz Microsoftu. Nie zważając na nie warto poznać cyfrowy notes z Redmond. Mimo że popularnością przebija go Evernote uchodzący za definicję programu do robienia notatek.
Praca z OneNotem opiera się na metaforze notesu. Można stworzyć wiele cyfrowych notesów, ale tylko płatna wersja programu pozwala na trzymanie notesu poza chmurą w formie pliku offline. Notes dzieli się na sekcje-zakładki, a każda sekcja zawiera strony. Zupełnie jak w porządnym segregatorze. Istnieje możliwość ustalenia koloru i liniatury strony. Brakuje tylko opcji pastelowego tła z postaciami z kreskówek oraz zapachowych kartek. Wtedy zrobilibyśmy furorę na giełdzie karteczek z lat 90. :)
„Notes” działa jak zwyczajny notes: mamy podstawowe możliwości edycji, możemy wklejać różne elementy z innych źródeł jak obrazy, dokumenty i kalendarze. Cyfrowość notatnika pozwala także na załączanie dźwięków oraz filmów. Również w postaci nagrań, co bardzo dobrze sprawdza się jako dyktafon. Prawdziwe czary zaczynają się jednak, gdy weźmiemy do rąk pióro. Dopiero wtedy nastąpi okazja do przekonania się, że OneNote nie jest dziwnym wycinkiem Worda, a oddzielnym programem o imponującym wachlarzu możliwości.
Wersja z pakietu Office pozwala na konwersję pisma na tekst, ale nie jest to konieczne, ponieważ wyszukiwanie działa również na nieprzetworzonym piśmie odręcznym. O wiele bardziej opłaca się konwertować pismo na równanie matematyczne, a nie na tekst. Zresztą psychologicznie rzecz ujmując, jedną z wartości samodzielnie przygotowywanych notatek jest to, że wyglądają znajomo właśnie wskutek pisma odręcznego. Więc przerobienie ich na skrypt zapisany szeryfową czcionką może się zwyczajnie mijać z celem.
Należy oczywiście mieć nieco wyrozumiałości względem mechanizmu rozpoznawania pisma. Osoby z talentem hieroglificznym mogą się poczuć odrobinę dyskryminowane przez OneNote, który w takich przypadkach potrafi się zamyślić lub pomylić. Ale Office 365, jak i sam Windows 10, radzą sobie z odręcznym pismem wyraźnie lepiej niż wielu mogłoby przypuszczać.
Dla pisma odręcznego, po podniesieniu pióra, OneNote przechodzi w tryb widoku pełnej strony nie rozpraszając użytkownika żadnymi elementami interfejsu. Otrzymujemy w praktyce pustą kartkę. Możemy po niej pisać jak po zwykłej. Windows broni się bowiem przed wejściem dotykowym pochodzącym od przyłożonego nadgarstka. Zyskujemy oczywiście „cyfrowość” kartki i można ją (palcem) przewijać w nieskończoność, ale od czasu do czasu warto po prostu wstawić nową stronę.
Ach, no i oczywiście koniec z pielgrzymkami do punktów ksero. OneNote zawiera nie tylko rozbudowane funkcje udostępniania notesów, lecz również możliwość zapraszania ludzi do wspólnego tworzenia notatek oraz opcję eksportu strony, sekcji lub całego notesu do pliku lub wydruku (tylko wersja płatna). Udostępnianie działa już od wielu lat, dzięki czemu przypadła mi rola osoby delegowanej na późne wykłady celem robienia notatek, które miały być potem dostępne dla całego roku. Na przedmiotach, które zaszczycałem swoją obecnością, system sprawdzał się doskonale. ThinkPad X220 Tablet z ekranem 16:9 spisywał się trochę gorzej, ale wkrótce potem rynek przypomniał sobie, że świat nie jest panoramiczny i Microsoft Surface Pro ma już proporcje 3:2. Dzięki temu nie wygląda w pionie jak elektroniczny szalik.
Zagadnienie negatywnego wpływu elektroniki na koncentrację, badane pod kątem świadomego uczestnictwa w wykładach, zostało dostrzeżone i mówi się o nim coraz częściej. Doczekało się także kilku opracowań naukowych. Wyniki są zbieżne z opiniami wielu osób, a nie tylko z moim lichym doświadczeniem akademickim. Dona Sarkar, szefowa działu Windows Insider, wielokrotnie podkreślała wartość, jaką dostarcza „screenless time”: nie tylko brak laptopa (i zastąpienie go tabletem z piórem), ale w ogóle brak jakiegokolwiek ekranu. Nie bójmy się zatem „archaicznych” metod, nie ma bowiem nic złego w starym dobrym notatniku z długopisem. Zaniechanie prób wdrażania nowoczesności za wszelką cenę może istotnie podnieść zdolność do koncentracji i przyswajania wiedzy. Ponadto, niech będzie jasne, że od obecności laptopa na lekcji albo wykładzie nie stajemy się mądrzejsi i na pewno na takich nie wyglądamy. W zasadzie pierwszym skojarzeniem powinno być „ktoś tutaj chce przeglądać gify z kotami”, a nie „ojej, jakiż to pilny i nowoczesny uczeń!”. Laptopy z piórem mają o wiele więcej sensu niż wszechstronne kombajny do wszystkiego, ale czasem warto po prostu przynieść ze sobą zeszyt. Nikt nie każe od razu używać kolorowych zakreślaczy i zakładek. Sumiennym da się być również w tajemnicy!