Huawei Mate 30 bez Usług Google. Chińczycy wojowali i muszą pocierpieć, ale to gra na czas
Który to już raz – pomyślałem przy zwyczajowej porannej kawie, przeczytawszy artykuł Reutersa o braku certyfikacji Usług Google dla Huawei Mate 30. Saga pt. rząd USA walczy z Huawei zdaje się nie mieć końca, choć przecież na szczycie G20 Donald Trump obiecywał prezydentowi Chin, Xi Jingpingowi, że nałożone ograniczenia handlowe zostaną cofnięte. Kłamał? Tylko w pewnym sensie. Raczej nie zdawał sobie sprawy, jak mocne lobby przeciwko producentowi z Shenzhen działa w Stanach.
Huawei jest dla Amerykanów, brzydko mówiąc, wrzodem na tyłku. Rynek smartfonów, a więc wiodącej obecnie elektroniki użytkowej, był przez wiele lat stabilne podzielony. Dominowali tam amerykańskie Apple i południowokoreański Samsung, który to jednak wybrał politykę potulnego głaskania niedźwiedzia, zamiast się z nim drażnić.
Samsung był i jest potulny tak bardzo, że w Stanach Zjednoczonych rezygnuje z używania autorskich czipów Exynos na rzecz produktów Qualcomma, aby nie przepychać się o prawa licencyjne. Koreańczyków zupełnie nie interesuje, że amerykański dostawca był tyle razy sądzony za nieuczciwe praktyki handlowe, iż płonącą dokumentacją sądową mógłby ogrzać całą Kalifornię. Biorą rynek jakim jest i z uśmiechem na twarzy pozwalają partycypować Amerykanom w zyskach.
A sam Qualcomm – cóż, ot choćby na początku 2018 roku dostał w nos od Komisji Europejskiej za opłacanie się Apple'owi za wyłączność na dostawę procesorów łączności. KE zasądziła 997 mln euro grzywny. Kwartał bez wizyty w sądzie kwartałem straconym.
Zmierzch duopolu
Tymczasem duopol Apple'a i Samsunga przeciął Huawei. Producent, który zanotował rekordową dynamikę rozwoju. Przykładowo, jak wynika z danych IDC, w drugim kwartale 2018 roku Huawei dostarczył blisko 16 proc. wszystkich smartfonów na świecie, osiągając ponad 8-proc. wzrost rok do roku i ten wzrost utrzymywał. W tym czasie słupki u większości konkurencji stały, a Apple wręcz leciało w dół. Eksperci grzmieli o zapaści rynku mobilnego, a Huawei tylko rósł i rósł.
Istotnie zmienił przy tym politykę. Przestał być producentem dobrym, bo tanim. Modele takie jak Mate 20 Pro czy P30 Pro ludzie kupowali i wciąż kupują przede wszystkim ze względu na oferowane możliwości, a nie dlatego, że kosztują ułamek ceny konkurencji. Pojawiły się bilbordy na największych skrzyżowaniach, celebryci w reklamach, głośne imprezy prasowe. OK, nie każdy musi być zwolennikiem wszędobylskiej twarzy Lewego, sam nim nie jestem, ale to po prostu wykładnik znaczenia marki.
Przy czym w tle cały czas rozgrywa się sprawa znacznie poważniejsza. Huawei to nie tylko telefony, ale także infrastruktura 5G, którą efektywnie buduje w kolejnych państwach, choćby ostatnio w Finlandii. Przy kosztach pracy w Chinach, USA nie jest w stanie rywalizować ceną. Zresztą, z samą technologią najwyraźniej też ma problem, o czym świadczą desperackie ruchy w tej kwestii. Intel sprzedał dział modemów 5G Apple'owi za symboliczny 1 mld dol. Patrząc na skalę obydwu tych korporacji, niniejsza kwota brzmi jak upominek dla kochanki na kosmetyki.
Za plecami Wuja
Amerykanom włączył się styl psa ogrodnika. Potęgowany dodatkowo faktem, że biznes Huawei odbywał się za ich plecami. Nawet o klienta w USA nie musieli szczególnie walczyć, wszak 1,5-miliardowy rynek Chiński i chłonna Europa okazały się całkowicie wystarczające. Owszem, Huawei korzystał z licznych amerykańskich licencji, ale to ledwie kropla w morzu.
Trzeba go więc osłabić. Polityka straszenia cyberzagrożeniami spaliła na panewce. Już od 2012 roku Amerykanie wielokrotnie badali sprzęt Huawei pod kątem backdoorów. Wszystko, co udało się im znaleźć, to pozbawiony dostępu do sieci demon telnet w routerze skierowanym na rynek włoski. Jak na czas i intensywność poszukiwań, nie ukrywajmy, wynik ten jest raczej mierny. I świadczy albo o uczciwości firmy Huawei, albo o indolencji amerykańskich służb. Jedno z dwóch. Bądź co bądź, dowodów nie ma, a bez nich ciężko w nieskończoność budować atmosferę strachu.
Na pięści z nimi
Zmieniono taktykę, brnąć do walki bezpośredniej. Jeśli nie udało się zniechęcić konsumentów nieśmiałym podgadywaniem o złych chińskich hakerach, to trzeba mu zabrać to, co jest dla niego najcenniejsze – znany system operacyjny i aplikacje. Potencjalny nabywca przestraszy się i wybierze rozwiązanie gwarantujące brak nieprzyjemności, a w domyśle sprzęt Samsunga lub Apple'a. Rozwój innych chińskich marek jest wliczony w koszta. Przynajmniej tak długo, jak nie zaczną wychylać się z ekspansją, zwłaszcza w sektorze infrastrukturalnym.
Ale to rodzaj wojny, który staje się niewygodny dla samego Trumpa. Europa w sprawie Huawei nie jest jednomyślna. Wspominałem już o Finlandii, jednak, jak podaje chiński producent, w istocie rzeczy blisko 60 proc. jego kontraktów na 5G pochodzi ze Starego Kontynentu. Niemcy, choć kręcą się jak wiatrak, oficjalnie nie wykluczają angażu Huawei, podobnie jak Francja czy Polska.
Na arenie międzynarodowej taki konflikt na pewno nie pomaga. Niemniej silne jest w USA lobby tych, którzy chcą za wszelką cenę pompować rodzime lub zaprzyjaźnione marki. Trump musi znaleźć złoty środek, a tym wydaje się gra na czas. Osłabienie Huawei licznymi zawirowaniami, po czym wejście w glorii i chwale jako orędownik wolnego rynku. Ręki bym sobie uciąć za to stwierdzenie nie dał, ale strzelam, że Mate 30 Usługi Google otrzyma. Tylko z opóźnieniem, które ustawi go za iPhone'em 11 i Note'em 10. Huawei swoje straci, a Trump zachowa twarz.