Hyundai i30 N‑Line: Czy brak nawigacji i seryjne audio to problem?
Jakiś czas temu posiadanie fabrycznej nawigacji było wręcz synonimem luksusu i prestiżu. Nieważne, że mapy były nieaktualne i często prowadziły w pole. Czy teraz jest lepiej? Bywa z tym różnie, dlatego też wielu kierowców rezygnuje z fabrycznej, niekiedy dość drogiej nawigacji na rzecz rozwiązań bazujących np. na Mapach Google. Czy to dobry krok? Sprawdziłem to na przykładzie Hyundaia i30 w wersji N-Line. Przy okazji przekonałem się, że seryjne audio wcale nie musi być złe!
Jak wspomniałem, jakiś czas temu inwestowanie w fabryczną nawigację GPS było wskazane, szczególnie dla tych, którzy często podróżują. Owszem, mapy niekiedy były niedokładne, ale producent oferował pakiet aktualizacji na 2-3 lata od zakupu auta. Po tym czasie trzeba było sobie radzić samodzielnie. Bywało, że w kilkuletnim aucie nawigacja była bezużyteczna, gdyż nie posiadała większości nowych dróg. Nie każdy radził sobie z samodzielną aktualizacją, a usługa w ASO bywała piekielnie droga i cała operacja stawała się nieopłacalna. Rozwiązaniem był zakup akcesoryjnej nawigacji, ale to także nie do końca dobrze funkcjonowało. Ale odkąd smartfony rządzą naszym życiem – dosłownie i w przenośni – i oferują świetne Mapy Google, fabryczne i akcesoryjne nawigacje GPS straciły na wartości. A jeśli auto posiada integrację z Android Auto, inwestycja kilku tysięcy złotych w nawigację fabryczną przestaje mieć sens. Czy tak jest? Sprawdziłem to na przykładzie Hyundaia i30 N-Line.
Android Auto w Hyundaiu i30 N-Line
Hyundai i30 z pakietem wyposażenia N-Line posiada wszystko, co niezbędne. Nie są to co prawda tak zaawansowane gadżety jak w Golfie, Focusie czy też u innych topowych przedstawicieli segmentu C, ale akurat w tej wersji, wiele można wybaczyć. Z dodatków brakuje jedynie nawigacji, która jest seryjnym wyposażeniem tylko w odmianie Premium – w N-Line i Comfort trzeba za nią zapłacić 2000 złotych. Ale czy jej brak jest problemem? Moim zdaniem, nie. Ba! Inwestycja 2000 złotych w nawigację z programem aktualizacji MapCare wydaje się zbędna, bowiem w standardzie mamy integrację z urządzeniami mobilnymi za pośrednictwem Apple Car Play oraz Android Auto. I działa to naprawdę dobrze.
Poza tym ostatnio system Android Auto jest cały czas udoskonalany, podobnie jak Mapy Google, które zyskują nowe funkcje, są niemal zawsze aktualne, mamy ciągły dostęp do informacji dotyczących natężenia ruchu, ostatnio pojawiły się informacje o fotoradarach itp. Nie wszystkie nawigacje fabryczne mają aż tyle funkcji i są tak często aktualizowane. Ostatnio jeździłem wieloma autami testowymi z fabryczną nawigacją i w żadnej nie znalazłem np. nowej obwodnicy Radomia, którą oddano do użytku… w październiku zeszłego roku. W Mapach Google była po kilku tygodniach.
Wróćmy jednak do sedna. Korzystanie z Android Auto jest banalnie proste. Wystarczy zainstalować nakładkę Android Auto na smartfonie, uruchomić ją i wstępnie skonfigurować, a następnie podłączyć smartfon do samochodu za pomocą kabla USB i postępować zgodnie z informacjami na ekranie w samochodzie. Cała operacja trwa kilka minut. Po połączeniu smartfona z samochodem mamy dostęp nie tylko do Map Google ze wszystkimi funkcjami oraz możliwościami, ale również do wybranych aplikacji np. Spotify. Swoją drogą taka integracja znacząco rozszerza funkcjonalność standardowego systemu w aucie.
Oczywiście nawigacja działa wyśmienicie, wszystkie funkcje są dostępne z poziomu ekranu systemu info-rozrywki w samochodzie, interfejs jest prosty, odrobinę staroświecki, ale bardzo wygodny i intuicyjny. Rzecz jasna tak samo będzie w każdym aucie z możliwością integracji z Android Auto czy Apple Car Play. Szkoda tylko, że nie każdy producent oferuje taką możliwość. Moim zdaniem w dzisiejszych czasach to powinien być absolutny standard.
Czy fabryczne radio musi grać słabo?
Kierowcy coraz większą wagę przywiązują do wyposażenia odpowiedzialnego za multimedia i ogólnie pojętą rozrywkę. Wiedzą o tym producenci, którzy bardzo często oferują opcjonalne systemy audio sygnowane logiem znanych firm z branży np. JBL, Dynaudio, Canton, B&O, Beats Audio itp. W Hyundaiu tego nie uświadczymy, a producent nie proponuje żadnego dodatkowego pakietu audio. Dostajemy to, co jest przewidziane dla danej wersji wyposażenia, a w przypadku N-Line jest to system składający się z sześciu głośników (w tym dwa tweetery). Oprócz tego mamy standardowy moduł Bluetooth, jest port USB oraz AUX, radio i sterowanie na kierownicy. Czy to wystarczy?
Może wielkiego melomana to nie zadowoli, ale Hyundai pokazuje, że seryjne audio nie musi być złe! Jeździłem kilkoma modelami tej marki i zawsze audio było na niezłym poziomie. Jak widać nie zawsze potrzebne są rzucające się w oczy znaczki znanych firm, aby odtwarzana muzyka czy nawet zwykłe radio cieszyły uszy. Dźwięk jest bardzo zrównoważony o dość ciepłej charakterystyce, którą możemy oczywiście wyostrzyć w opcjach. Ustawień jest niewiele, ale to wystarczy, aby dopasować barwę brzmienia do własnych preferencji.
Dla ciekawskich: Co to za samochód?
I tradycyjnie krótka charakterystyka auta dla tych, którzy interesują się motoryzacją. Hyundai i30 w odmianie N-Line wyposażony jest w jednostkę 1.4 T-GDI o mocy 140 KM z manualną lub automatyczną skrzynią biegów. Nie ma możliwości połączenia auta w tej wersji z innym silnikiem. Cena to odpowiednio 96 600 lub 103 100 złotych. I przyznam, że to jedna z głównych wad tego auta. Jest drogo. Drugą wadą jest niedostateczna moc. Owszem, N-Line to tylko pakiet wyposażenia, ale zmienia on nie tylko wygląd auta dodając ładne zderzaki, nakładki na progi, spojler i końcówki układu wydechowego, które swoją drogą przyjemnie i dyskretnie mruczą. Zmienia się również charakterystyka zawieszenia, które staje się sprężyste, jędrne i kusi do ostrzejszego pokonywania zakrętów. Nawet manualna skrzynia biegów, która była w testowym modelu, działała bardzo przyjemnie i miała sportowy sznyt.
To wszystko naprawdę kusi do sportowej jazdy i mocno zmienia charakter auta, który jest mocno ograniczony przez moc 140 KM. Wiem, dla wymagających jest odmiana N lub N Performance, ale tam mamy moc 250 lub 275 KM w cenie 133 400 lub 148 400 złotych. To przepaść zarówno pod względem osiągów, jak i ceny. Przydałoby się coś pomiędzy, dlatego też nawet opcjonalne i dodatkowo płatne zwiększenie mocy o 20-30 KM byłoby idealnym rozwiązaniem. A tak mamy świetnie wyglądający i prowadzący się samochód z deficytem mocy. Cierpią na tym nie tylko osiągi, ale i spalanie – w mieście około 10 l/100km, w trasie 6,5 l/100km. Nie jest źle, ale większa dynamika i elastyczność wpłynęłyby pozytywnie na każdy aspekt auta.
Reasumując: nieco za wysoka cena, nieco za niska moc. Poza tym jest to świetne auto dla tych, którzy oczekują sportowych emocji, ale prawdziwa N-ka to dla nich po prostu za wiele. Komfortu nie brakuje mimo nieco utwardzonego zawieszenia, wygląd cieszy oko, a pod względem funkcjonalności i ergonomii trudno się do czegokolwiek doczepić.
Podsumowanie
Hyundai i30 w wersji N-Line to świetne auto, które co prawda cierpi na deficyt mocy, ale z drugiej strony świetnie tuszuje braki w wyposażeniu. Nieobecność nawigacji to nie problem, bowiem integracja z Android Auto niweluje wszelkie niedogodności i dodaje szereg przydatnych funkcji, zaś fabryczne audio po prostu „daje radę” i nie musi być sygnowane znanym logo. Gdyby jeszcze cena była odrobinę niższa…
- Współpraca z Android Auto niweluje problem braku nawigacji
- Szybka i bezproblemowa integracja ze smartfonem
- Wygodna i intuicyjna obsługa
- Niezły fabryczny system audio
- Dość wysoka cena zakupu wersji N-Line
- Wystający ekran systemu info-rozrywki