Jestem graczem, mam dostęp do broni, nikogo nie zastrzeliłem. Ekspert Liedel mnie nienawidzi
Jeśli śledzicie media w miarę na bieżąco, to zapewne nie umknął wam temat strzelaniny na turnieju e-sportowym w Jacksonville. Spokojnie, nie zamierzam po raz kolejny pisać tego samego: faktografię w podlinkowanym artykule świetnie zgromadziła koleżanka Ania, a nawet jeśli przeoczyliście akurat jej publikację, to w całej sieci wysypało się mnóstwo innych na ten temat. Dla niewtajemniczonych rzucę tylko lakonicznie, że 24-letni jegomość nazwiskiem David Katz zastrzelił dwóch innych graczy, a 11 kolejnych ranił po tym, jak odpadł z turnieju Madden NFL.
No i oczywiście pojawiła się świetna okazja, aby wszyscy tak zwani eksperci mogli się wypowiedzieć o szkodliwym oddziaływaniu gier na psychikę: gracze to potencjalni mordercy, gry wichrujo umysł, a syn sąsiada to kiedyś grał w Krzyżaków i potem biegał z nagim mieczem po ulicy.
A wiecie co jest w tym najlepsze? Patrząc statystycznie, nikt z nas, Polaków, nie powinien nawet słyszeć o tym incydencie. W chwili, gdy piszę te słowa, mamy 244 dzień roku, a na terenie Stanów Zjednoczonych zdążyło już dojść do 236(!) udokumentowanych strzelanin. I jakby tego było mało, zestawienie to nie uwzględnia morderstw pojedynczych osób i – siłą rzeczy – wymian ognia niezgłoszonych służbom, pomiędzy chociażby gangsterami. Zaokrąglając, w USA każdego dnia ktoś sięga po broń, używając jej przeciwko wielu, często przypadkowym, ludziom. Nierzadko giną przy tym nie dwie, ale na przykład pięć osób, i użyta zostaje broń znacznie bardziej śmiercionośna niż pistolet.
Ale nasze krajowe media jakoś nie chcą o tym pisać. I słusznie – chcą sobie Amerykanie robić dziki zachód, niech sobie robią. My mamy o wiele więcej własnych problemów.
Kiedy jednak pojawiła się okazja do wbicia szpili środowisku graczy, mass media w mgnieniu oka zabrały się za relacje, komentarze i szukanie powodów. Na czele tego frontu stanął niejako dr Krzysztof Liedel z Collegium Civitas, udzielając dość obszernej wypowiedzi dziennikarzom TVN24. – Tym bardziej, że akurat tego typu turnieje, czy festiwale, a więc tych gier wideo, czy gier komputerowych, to jest też taka arena, która dość często staje się miejscem takich zdarzeń, ponieważ bardzo często ci ludzie, którzy potem okazują się sprawcami – powiedział. Oczywiście ad hoc podchwyciły to rozmaite szmatławce i front robienia z graczy psychopatów ruszył na dobre.
Mam nieodpartą ochotę zapytać wszystkich tych growych sceptyków: ludzie, czy wyście powariowali? Sam pan Krzysztof Liedel jest – jak podaje Wikipedia – doktorem nauk wojskowych, specjalistą w zakresie terroryzmu międzynarodowego i piastuje liczne ważne funkcje, w tym kierownika Instytutu Analizy Informacji Collegium Civitas. To zabawne, gdy tak wysoko postawiony i – nie ukrywajmy – wykształcony człowiek nie wie, że jeden przypadek na 230-parę to nie jest „dość często”. Dobrze, że dr Liedel nie liczy mi opóźnionych publikacji, bo długo bym w swoim zawodzie nie popracował. Zresztą idąc narzuconym tropem, „dość często” zwyrodnialcami i przestępcami seksualnymi mogą okazać się nauczyciele. Niejaki Mariusz Trynkiewicz z zawodu jest właśnie nauczycielem wf-u, a często także słyszy się o innych przestępstwach popełnianych przez tę grupę zawodową. Statystycznie mass media nawet częściej piszą o nauczycielach-erotomanach niż graczach-mordercach. Zatem, drodzy rodzice, w żadnym wypadku nie posyłajcie swych dzieci do szkół. Tam bowiem „dość często” potrafią grasować zboczeńcy. No, co? Analiza na wzór speca, dr Liedela.
Niemniej dość tych uszczypliwości, przynajmniej na ten moment. Szczerze mówiąc, przy okazji całego tego zamieszania zrobiło mi się w pewnym sensie... przykro, bo także jestem graczem. Nie e-sportowcem bynajmniej, ale lubię sobie w wolnej chwili, dla relaksu, odpalić Xboksa. I to nie po to, by cieszyć się dziwacznym futbolem amerykańskim, jak wariat Katz, którego zasad – przyznam – kompletnie nie znam, ale ciąć w pień nazistów w Call of Duty, nierzadko mając innych graczy po drugiej stronie. Jednocześnie – o ironio – stosunkowo często miewam w rękach broń prawdziwą. Tak, taką na ostrą amunicję, a to za sprawą drugiej z mych ulubionych rozrywek, jaką jest strzelectwo.
Co zaskoczy wszystkich tych medialnych psychologów, socjologów i speców ds. bezpieczeństwa, gram regularnie gdzieś od połowy życia. Mając 12 lat dostałem od rodziców PlayStation 2, i to w zestawie z intensywną strzelaniną Killzone, a nie jakimś tam sportem. I wierzcie mi lub nie, ale przenigdy, pomimo różnych sytuacji podbramkowych, przytrafiających się de facto każdemu, przez myśl mi nie przeszło, aby skierować lufę pistoletu w stronę drugiego człowieka. Mało tego, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że to właśnie gry pomogły mi wykreować pewne poczucie odpowiedzialności, obrazowo przedstawiając, z czym wiąże się wykorzystanie broni przeciwko drugiemu człowiekowi. Oddając celny strzał, gracz doprowadza do wyeliminowania wirtualnego przeciwnika. Widzi efekt swych działań. Tymczasem raczej nikt o zdrowych zmysłach nie chce czyjejś krzywdy. Chyba że działa na przykład w obronie własnej, ale wówczas w dalszym ciągu priorytetu nie stanowi zadanie obrażeń, ale ochrona siebie, bliskich czy mienia.Więcej – w tych samych mediach, które grzmią na temat graczy-morderców, można zobaczyć produkcje takie jak polski serial kryminalny Pitbull. Nie dość, że jucha leje się tam litrami, to na dodatek trafiają się wątki związane z kryzysem psychicznym bohaterów, po zabiciu człowieka. To z kolei świadczy o zakorzenionej w popkulturze świadomości tego, jak wielki ciężar stanowi w ogóle strzelanie do ludzi. Ale, cóż, być może chodzi o to, że bohater nie grał w CS-a.
To może trzeba ugryźć temat z zupełnie innej strony: według statystyk 64% mężczyzn wyznania chrześcijańskiego przynajmniej raz w miesiącu ogląda film porno. Stawiam flaszkę, że pośród 236 amatorów „fajerwerków” znalazłoby się więcej oglądających filmy z trzema X niż graczy. Może to zbyt częsty widok narządów płciowych rodzi agresję, nie gry. Co pan na to, doktorze Liedel? Faktem jest, że aby z premedytacją zabić drugiego człowieka, bez racjonalnej przyczyny pokroju działań obronnych, trzeba mieć – mówiąc eufemistycznie – niepoukładane w głowie. Tylko w takim wypadku szukanie wykładników logicznych traci sens. Żaden wariat nie postępuje według logiki, a Katz równie dobrze mógłby strzelać na turnieju szachowym. Próba racjonalizacji zachowania – nie bójmy się tego słowa – świra poprzez napiętnowanie środowiska graczy to totalny absurd. Zgodzicie się ze mną?