Nvidia znów kombinuje z oznaczeniami kart graficznych. Słowem, uważaj kupując laptopa
Nvidia i producenci OEM nie będą już określać, czy dany układ graficzny z serii Ampere jest wariantem Max-Q, czy Max-P, donosi serwis NotebookCheck. To oznacza, że patrząc na samą specyfikację laptopa, nie dowiemy się już, czy zastosowana grafika ma ograniczony budżet energetyczny, czy nie. Trzeba będzie szukać głębiej.
22.01.2021 11:46
Kiedy Nvidia ogłaszała narodziny marki Max-Q, celem było jasne oznaczenie niskoprądowych wersji kart. Nie tak wydajnych jak ich bardziej prądożerne odpowiedniki, ale za to przystosowanych do montażu w laptopach o podwyższonej mobilności. Wizja ta sprawdziła się jednak z różnym skutkiem. Przykładowo, w modelu Dell G5 5590 montowano kartę RTX 2070 Max-Q, choć ten waży blisko 2,8 kg i na pewno do maluszków nie należy.
Ostatnio na targach CES 2021 zapowiedziano nowe procesory graficzne z serii RTX 30, które przyniosą trzecią generację funkcji Max-Q, takich jak Dynamic Boost 2.0 i WhisperMode 2.0. Ale w ofercie zabrakło czytelnej informacji na temat tego, które notebooki istotnie mają układy energooszczędne, a które nie. Oto rozwiązanie.
Nvidia nie będzie dłużej stosować nazwy Max-Q jako oznaczenia kart
Jak udało się dowiedzieć, każdy model karty graficznej z serii RTX 30 może zapewnić funkcje Max-Q, o ile tak właśnie zadecyduje producent laptopa.
Przechodząc do konkretów, mobilny RTX 3080 może pracować w zakresie TGP od 80 do 150 W, RTX 3070 – od 80 do 125 W, RTX 3060 zaś – od 60 do 115 W. Producent laptopa zadecyduje, jaki limit mocy narzucić, a to z kolei pociągnie za sobą ustawienie częstotliwości zegara taktującego. Co logiczne, im więcej mocy, tym szybszy będzie sprzęt.
Różnice nie są bynajmniej symboliczne. Jak zauważono, poszczególne modele z RTX-em 3080 pod względem wydajności mogą różnić się nawet o 37 proc., a w skrajnych przypadkach mocno zduszonego energetycznie flagowca prześcignie nawet teoretycznie najsłabszy w stawce RTX 3060.
To oczywiście nic, czego byśmy o energooszczędnych GPU nie wiedzieli, ale problemem jest nomenklatura, a właściwie jej brak. Dotąd, patrząc na specyfikację techniczną, można było łatwo określić rodzaj karty graficznej. Niniejszym natomiast oznaczenia znikają, więc konsument, o ile wcześniej nie zapozna się z niezależnymi testami albo specyfikacją pogłębioną, będzie zmuszony kupić kota w worku. Nieładnie, Nvidio.