ProteGO Safe nie działa: grubo ponad 2 mln zł podatników wyrzucone w błoto
Wiele pytań, mało odpowiedzi – pisaliśmy w maju o ProteGO Safe, zwracając uwagę na naganny styl prowadzenia tego projektu i chaotyczną komunikację ze społecznością. Czy coś się od tamtej pory zmieniło? I tak, i nie. Mamy tysiące nowych przypadków zakażeń wirusem SARS-CoV-2, a aplikacja śledząca jak była, tak jest w powijakach. Tomek Zieliński z bloga "Informatyk Zakładowy" postuluje, aby projekt zatrzymać i nie marnotrawić więcej środków.
17.07.2020 | aktual.: 17.07.2020 14:15
Sprawa jest prosta. Pomimo blisko 2,5 mln zł wydanych przez Ministerstwo Cyfryzacji, setek godzin gorączkowych debat na GitHubie i dokonanej w międzyczasie zmiany API, aplikacja ProteGO Safe najzwyczajniej w świecie nie spełnia swojej roli. A przypomnijmy, w zamyśle miała informować o spotkaniu osoby zdiagnozowanej na COVID-19, opierając się na kluczach diagnostycznych rozgłaszanych przez Bluetooth. Tymczasem, choć liczba zakażeń dobija do 39,5 tys., szansa wskazania jest mniejsza niż wygranej w Lotto — zauważa Zieliński.
Polacy albo z ProteGO Safe nie korzystają, albo robią to źle. Finalnie do puli trafia średnio jeden(!) klucz dziennie, co daje "spektakularną" średnią 0,26 klucza na 10 mln mieszkańców. Przy czym zasadnicze problemy są co najmniej dwa. Po pierwsze, apka ma fatalny projekt UI/UX, przez co w przypadku większości smartfonów aktywacja rozgłaszania klucza odbywa się dopiero na 16.(!) ekranie. Po drugie, użytkownicy zazwyczaj uruchamiają ją dopiero wtedy, gdy otrzymają pozytywną diagnozę. Nie budują tym samym historii kontaktów z innymi osobami, kompletnie demolując sens istnienia całego projektu.
Prócz interfejsu, zawiodła więc przede wszystkim komunikacja. Teoria brzmi, że resort skupił się głównie na kwestii bezpieczeństwa i prywatności, a więc sprawach takich jak techniczne aspekty gromadzenia danych czy przejrzystość operowania nimi. Zbagatelizował natomiast ewangelizację obywatela. Nie ukrywajmy, dwa spoty i kampania trolli na Twitterze to zbyt mało, by zbudować powszechną świadomość. Zwłaszcza wobec projektu od początku budzącego szereg kontrowersji. Wyszło jak kulą w płot. Względnie poprawnie, lecz dla nikogo.
To nie tylko wpadka polska. Mimo 700 tysięcy użytkowników, norweska aplikacja nie wskazała ani jednej osoby zarażonej – pisze serwis Dagblaget. Z kolei The Guardian zwraca uwagę, że sześć milionów instalacji apki trackingowej w Australii zaowocowało raptem jednym wskazaniem zarażonego. MIT Technology Review krytykuje niską skuteczność aplikacji islandzkiej, a według statystyk TechCrunch na 1,8 mln instalacji aplikacji francuskiej wysłano zaledwie 14 ostrzeżeń. Słowem, idea poległa w ujęciu globalnym.
Odkładając na bok jakość poszczególnych aplikacji, tym bardziej zyskujemy dowód, że dalsze inwestowanie w ProteGO Safe mija się z celem. Rząd wydaje pieniądze podatnika na coś, co leży odłogiem. Jedynym plusem tej historii jest to, że po raz pierwszy mamy do czynienia z projektem publicznym realizowanym w modelu open source. To jednak małe pocieszenie, zważywszy na mierny efekt końcowy. Na marginesie: oby tylko nikt nie uznał, że właśnie forma licencjonowania pogrzebała plan. Jasne, brzmi absurdalnie, ale nie takie absurdy widywaliśmy.