Stany Zjednoczone oficjalnie zrzekły się kontroli nad Internetem. I co z tego?
Od soboty pierwszegopaździernika system domen internetowych nie jest już oficjalniekontrolowany przez Stany Zjednoczone. Nie pomogła ostatnia próbasenatorów z Arizony, Oklahomy, Nevady i Teksasu, którzy zażądaliod sędziego w Teksasie, by zablokował przekazanie nadzoru nadstrefą root DNS organizacji ICANN. Argumentowali, że Internet jestdziełem administracji federalnej USA i jako taki nie może byćoddany pod kontrolę prywatnej organizacji.
Od tej pory ciało znane jako IANA (Internet Assigned NumbersAuthority) znajduje się pod kontrolą bytu o nazwie ICANN (InternetCorporation for Assigned Names and Numbers), zarejestrowanej w LosAngeles jako organizacja non-profit z międzynarodowym członkostwem.To finalny moment trwającego już 18 lat procesu. Wcześniej IANAznajdowało się już pod nadzorem ICANN-u, jednak federalna agencjatelekomunikacyjna NTIA miała prawo weta względem każdej podjętejprzez ICANN decyzji.
Dla zwykłego internauty oczywiście nic w praktyce się niezmieni. ICANN będzie robił to co robił do tej pory (tzn.organizował sobie konferencje w atrakcyjnych lokalizacjach, pilniewsłuchując się w głos internetowej społeczności), jednak jestto chwila symboliczna – po raz pierwszy w historii nowa technologiazostała wyzwolona spod kontroli władzy państwowej i oddana podzarząd prywatnej organizacji (w której jednak, co trzeba przyznać,państwa mają sporo do powiedzenia).
Trudno jest z zewnątrz jednoznacznie ocenić konsekwencje tegokroku i dla USA i dla Internetu. Z jednej strony kolejneadministracje w Waszyngtonie deklarowały poparcie dla planu, zdrugiej kwestię oddania zarządu nad systemem domenowym traktowałyjako argument przetargowy.
Kiedy w 2002 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych po razpierwszy zainteresowałą się kwestią zarządzania Internetem, USAze swojej kontroli nad IANA uczyniły sprawę nie podlegającądyskusji. Gdy zaś w 2006 roku ICANN oglosił, że jestzainteresowany przejęciem IANA w ramach nowej umowy z amerykańskimDepartamentem Handlu, Waszyngton jasno dał do zrozumienia, że niema o czym mówić. Ostatni raz nacisk na USA próbowano wywrzeć w2012 roku, kiedy to podpisano porozumienie w sprawie roliMiędzynarodowej Unii Telekomunikacyjnej w rozwoju Internetu –skończyło się to odejściem przedstawicieli USA od stołu rokowań.
W samych Stanach sytuacja bowiem nie była jednoznaczna,szczególne wśród konserwatywnych polityków, przekonanych wręcz,że to jedynie dowód słabości USA, które ulegają presji krajówtakich jak Rosja czy Chiny, a zarazem rychły kres wolności słowa wInternecie. Zdaniem wielu ekspertów dopiero ujawnienie przez EdwardaSnowdena skali inwigilacji Internetu przez Stany Zjednoczonedoprowadzilo do zmiany sytuacji. W 2014 roku prezydent Obama dałzielone światło dla całego projektu.
Odrzucenie przez sędziego George’a C. Hanksa wniosku otymczasowe zablokowanie przekazania IANA – wniosku za którym stałm.in. niedawny jeszcze republikański kandydat na prezydenta, senatorTed Cruz oznacza, że nic już nie powstrzymuje ICANN od całkowitegosamowładztwa nad Internetem – a warto tu podkreślić, że ICANN wostatnich latach zrobił dużo, by zmniejszyć swoją własnąodpowiedzialność przed internetową społecznością.
Trzeba jednak pamiętać, że pomimo owego oddania IANA prywatnejorganizacji, nie oznacza to, że USA tracą kontrolę nad domenowymsystemem. Operatorzy najpopularniejszych rejestrów domenowych,takich jak .com, .net czy .org, działają w Stanach Zjednoczonych ito amerykańskiemu prawu podlegają. Do blokowania domen (np. w imięwalki z piractwem) nie potrzeba niczego więcej.