YouTube. Twórcy LGBTQ pozywają serwis za odrzucenie progejowskiej reklamy
W sieci często słychać głosy oburzenia, że wielkie korporacje bywają zbyt liberalne, przez co nie szanują tradycji i kultury. Wystarczy sobie przypomnieć, jak i za co zmieszano z błotem składankę YouTube Rewind 2018. Tymczasem teraz to środowisko LGBTQ ma uwagi wobec Google'a i jego platformy YouTube. Przyczyna? Zbyt późno zaakceptowana reklama.
Panowie Chris Knight i Celso Dulay chcieli opublikować reklamę na YouTubie, promującą specjalny odcinek świąteczny ich programu skoncentrowanego wokół środowiska LGBTQ, w grudniu 2017 roku. Jednak po ponad sześciu dniach i rozmowach telefonicznych z zespołem reklamowym wydania materiału odmówiono, wskazując na "szokującą treść" – pisze The Verge.
Administratorzy Google AdWords zaakceptowali rzeczoną reklamę dopiero w styczniu 2018 roku, gdy jej motyw przewodni stał się nieaktualny. I to tak bardzo rozzłościło Knighta i Dulaya, że ci postanowili skierować przeciwko firmie z Mountain View pozew sądowy. Przy czym, obok wspomnianej dwójki, dokument podpisało jeszcze ośmiu innych twórców.
Grupa oskarża Google'a o "niezgodne z prawem praktyki dotyczące regulacji, dystrybucji i monetyzacji treści, które piętnują, ograniczają, blokują i szkodzą finansowo powodom LGBT i większej społeczności LGBT". Twierdzi ponadto, że stosowane do moderacji algorytmy uczenia maszynowego, jak i recenzenci intencjonalnie filtrują słowa takie jak "gej", "biseksualny" czy "transpłciowy" w tytułach wideo. – Jesteśmy dobrze zaznajomieni ze wszystkimi sytuacjami i doświadczeniami, które ludzie w naszej społeczności mają z tą platformą – podsumowuje Knight.
Internetowe neverending story
Co ciekawe, nie jest to pierwszy przypadek, w którym środowisko LGBTQ krytykuje YouTube'a. W czerwcu 2018 roku bloger Chase Ross, który opowiada o osobistych doświadczeniach jako osoba transseksualna, żalił się, że platforma nie pozwala mu zarabiać na filmach i poprzedza je reklamami formacji prawicowych. Aktywista zebrał pokaźne grono popleczników, po czym zamieszanie trochę nieoczekiwanie ucichło. Google odpowiedziało tylko generycznym oświadczeniem.
Choć tym razem zespół YouTube'a skontaktował się z Knightem i Dulayem, przepraszając za powstałe zamieszanie i opóźnienie reklamy, twórcy nie zamierzają odpuścić tak łatwo jak Ross. Powodowie zgodnie zauważają, że osoby LGBTQ "są chronione przez prawo Kalifornii" i chcą wyciągnięcia konsekwencji prawnych. Nie uspokoiła ich też interwencja Aleksa Krasowa, szefa ds. public relations Google, który przyznał, że jego firma czasem popełnia błędy w ocenie materiałów i stąd dysponuje mechanizmem odwołań od decyzji.
Pewnym zaskoczeniem może być jednak, że Knight i Dulay nie walczą o pieniądze. O co im w takim razie chodzi? – zapytacie. Otóż, jak ujawnia prawnik Peter Obstler, celem jest wprowadzenie "zmian systemowych przeciwdziałających dalszej dyskryminacji". Tu rodzi się jeszcze pytanie, jak takie zmiany miałyby wyglądać, ale propozycji rozwiązania sporu już nie ma.
Dziadek za rzepkę, babcia w swoją stronę
Ostatecznie w największym rozkroku znajduje się samo Google. Przedsiębiorstwo z jednej strony atakowane jak za manifesty poparcia dla LGBTQ, takie jak zdjęcia całujących się par jednopłciowych w reklamie smartfonu Pixel 3, z drugiej zaś zbiera cięgi od aktywistów LGBTQ za rzekomo zbyt niską tolerancję. Ewentualne ustępstwa wobec jednej ze stron tego sporu tylko zaognią sytuację. Wydaje się, że kompromis jest nieosiągalny. Saga trwa w najlepsze.