Bayonetta

Dawno nie miałem okazji przysiąść na dłuższą chwilę do dobrego klasycznego „mashera”, gdzie na bok odsuwamy historię, a budzi się w nas jedynie refleks i zręczność niezbędne do wyprowadzenia trwających nawet po kilkadziesiąt sekund kombinacji. Z tego też powodu z pewną nadzieją wyczekiwałem premiery Bayonetty, gdyż właśnie ona jawiła mi się jako godny spadkobierca Devil May Cry. Czy ten fakt może dziwić? W końcu za przygody seksownej wiedźmy odpowiada sam Hideki Kamiya – ojciec Dantego, Viewtiful Joe oraz twórca Okami. Każdy z tych projektów w jakimś stopniu wyrył się w pamięci przeciętnego gracza. Jak sztuka ta udała się obleczonej w czerń bohaterce?

Redakcja

06.01.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:50

Najpierw tło. O czym snuta jest tutaj historia? Równowagi na Ziemi strzegą dwa klany - Niebiańskie Lumen Sages oraz demoniczne Umbran Witches. Oczywiście coś po prostu musiało pójść nie tak i obie frakcje rozpoczęły krwawą wojnę. W tym miejscu legendarny Kamiya najwyraźniej chciał zabłysnąć oryginalnym pomysłem, bowiem w produkcji tej oto demony są tymi "dobrymi", podczas gdy siły niebios to tak naprawdę zło wcielone oraz agresorzy. Cóż - niestety podobne motywy były już w wielu innych pozycjach, więc ostatecznie na próżno szukać w tej grze czegoś innowacyjnego w kwestii fabuły. Idźmy jednak dalej - z konfliktu z życiem uchodzi ostatnia przedstawicielka Wiedźm, czyli tytułowa Bayonetta. Będzie ostro.

Obraz

Główna postać została przerysowana do granic możliwości. Miało być super seksownie, a prawdę mówiąc patrząc na nią, zamiast odczuwać burzę hormonów (i pożądanie w lędźwiach) na ustach, rysuje mi się jedynie przeolbrzymi uśmiech. W dużym skrócie - Bayonetta to długi badyl z przyczepioną parą balonów z przodu oraz z tyłu, a całość zamyka maluteńka głowa. Kręci Was taki obraz kobiety? Mnie zdecydowanie nie i choć pewne wypaczenia japońskich twórców mogę jeszcze przełknąć, to ten projekt wychodzi poza wszelką skalę dobrego smaku. W moim mniemaniu oczywiście. Gra naturalnie czerpie garściami z serii Devil May Cry. Co odróżnia wiedźmę od Dante, to fakt, że w przeciwieństwie do siwowłosego poskramiacza demonów, dziwacznie szczupła pannica ma nie dwie, a cztery spluwy – jedną parę dzierży w dłoniach, drugą zaś ma przymocowaną do kostek.

[break/]Z początku takie rozwiązanie może się wydać zwyczajnie komicznie - ale reakcja jest jak najbardziej w porządku. Po czasie dopiero trudno nie przyznać, że dzięki temu tytuł dość zyskuje na frajdzie z samej rozgrywki. Wprawdzie nie będziemy podrzucać przeciwników wysoko wielkim mieczem (no, przynajmniej nie za szybko), lecz kombinacja serii pocisków z obcasów połączona z ciosami oraz kolejną porcją ołowiu z giwer ściskanych w rękach dziewuchy to istny balet śmierci, którego na próżno szukać w innych tytułach. Nie inaczej jest z dość oryginalnym kostiumem wiedźmy, bo ten w istocie jest włosami naszej bohaterki. A przy okazji mamy kolejną nowość - to właśnie "lateksowe" wdzianko pomoże nam uporać się z legionami fruwających (i nie tylko) aniołków. W jaki niby sposób?

Obraz

Poza pruciem z pistoletów w grze znalazło się też bowiem miejsce na magię - co nie powinno dziwić, w końcu kierujemy wiedźmą, a te jak wiadomo gdyby nie posiadały tajemnych mocy nie były by gnębione na przełomie XVI-XVIII wieku, prawda? Mniejsza jednak z tym. Potężne magiczne ciosy występują pod dwoma postaciami. Jedne wykończą nam w efekciarski sposób pojedynczego nieszczęśnika, podczas kiedy inne, bardziej niszczycielskie, skupią się na większej ilości świetlanych oprychów. W praktyce wygląda to tak, że Bayonetta robi jakąś pozę, nagle zaplatany z włosów kostium znika i tworzy weźmy na to gigantyczne naszpikowane kolcami koło, które to wpada z pełnym impetem w aniołka, tudzież formowany jest kolosalny but (naturalnie na wielkim obcasie, bo tak jest mega seksownie) i ten dosłownie wbija w ziemię przeciwnika. Prezentuje się to zawsze niezwykle bajecznie. Niemniej muszę Was Panowie zmartwić - o ile faktycznie przez moment bohaterka jest tu kompletnie naga, tak pasemka czupryny zawsze zgrabnie zasłaniają jej niezwykle wdzięczne niewieście atrybuty.

Obraz

Skoro przy walce jesteśmy, należy wspomnieć o Witch Time, czyli kolejnym "niby" nowym rozwiązaniu, które musimy opanować ogrywając dzieło Platinum Games. W czasie walki w odpowiednim momencie wystarczy skontrować cios przeciwnika, co sprawi, że Bayonetta ładnie uniknie uszczerbku na zdrowiu, zaś wszystko wokół niej zostanie spowolnione. Przy czym my będziemy poruszać się szybciej, a więc zyskamy czas na złapanie oddechu, ogarnięcie sytuacji i wyprowadzenie kolejnych zabójczych ciosów. Jak przystało na grę z tego gatunku, dostęp do coraz to mocniejszych kombinacji dostaniemy z czasem lub też zakupimy w dość ekstrawaganckim sklepiku. Tam również, za zdobyczną z pokonanych aniołków kasę, zaopatrzymy się w nowe rodzaje broni oraz lizaki, które nadmiernie owłosionej czarownicy dadzą zastrzyk energii lub zdrowia. Dostęp do zaopatrzenia butiku mamy przed rozpoczęciem każdego z rozdziałów oraz w poszczególnych lokacjach, tak więc bez obaw zdążycie wydać, co zgromadziliście.

[break/]Kilka słów odnośnie dostępnego w grze arsenału, na jaki to natrafimy podczas podróży po fikcyjnym mieście Vigrid, a także jego wpływie na wachlarz ruchów Bayonetty. Otóż kończyn mamy cztery i jakikolwiek zestaw broni zdecydujemy się umieścić w slotach, otworzy nam to inny rodzaj kombosów oraz wykończeń. Te z kolei w dużej mierze wykonuje się tak samo dla poszczególnego rodzaju dzierżonego oręża - bez znaczenia czy to tam akurat bazuka. Niestety w tym miejscu pojawia się problem, bo dla przeciętnego gracza kombinacje wcale łatwe do wykonania nie są. Z drugiej strony, jeżeli zaliczacie się do „wymiataczy” i w małym paluszku macie najtrudniejsze kombinacje z ostatniego Ninja Gaiden, to dzieło "platynowców" nie będzie dla Was absolutnie żadnym wyzwaniem.

Obraz

A czy Bayonetta wgniata w fotel oprawą audiowizualną? Prawdę mówiąc i tak, i nie. Graficznie dzieło Platinum Games to nierówny produkt, mający swoje wzloty oraz upadki. Na pewno brawa należą się za stale utrzymujące się 60 klatek na sekundę. Płynność jest niesamowita pomimo miejscami kolosalnej ilości przeciwników pojawiających się na ekranie, czy też bossów, którzy swoją wielkością w zakłopotanie mogą wprowadzić samą Godzillę. Co widać, największa ilość poligonów poszła w samą postać wiedźmy, zaś tło i przeciwnicy w dużej mierze wyglądają przeciętnie. Do tego wkurzają ostro zarysowane krawędzie obiektów. Stronę audio postaram się opisać najkrócej jak się tylko da - muzyka to chyba największa wpadka produkcji. Z głośników bombardują kawałki kojarzące mi się z chorym połączeniem kiczowatego popu z wokalem w wykonaniu śpiewającego po japońsku Marilyn Mansona. Dlatego też dobrze radzę już na samym wstępie serwowane tutaj przez dźwiękowców nuty wyciszyć.

Obraz

Uczucia płynące z obcowania z pierwszym Devil May Cry, jakiego pamiętamy z czasów PlayStation 2, zapewne już nie powrócą. Pomimo faktu, że najnowsze dzieło Platinum Games kopiuje cały główny koncept serii, ich Bayonetta jednak nie dorasta Dantemu do pięt. Fajnie, mamy seksowną bohaterkę, której strój zrobiony jest z jej włosów, a ona sama zamienia się w dzikiego kota, czy też śmiga motorem po pionowej ścianie. Niestety całość przerysowana jest tak bardzo, że trudno to miejscami Europejczykowi przełknąć. Gra nie wnosi zupełnie nic konkretnego do gatunku, chociaż miała próbować. Historia opowiedziana jest zwyczajnie źle i w dodatku łatwo przewidzieć kolejne wydarzenia. Wojna aniołów z demonami to jeden z moich ulubionych motywów, który tutaj został całkowicie spłycony - mam nadzieję, że zbliżające się Darksiders naprawi ten błąd...

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)