Czemu Vista chodzi wolno?

W ramach codziennej, porannej lekturyblogów natknąłem się dzisiaj na post Adama Halla, który pracuje w centrali Microsoft jakoAccount Technology Strategist - współpracuje z wybraną grupą dużychklientów Microsoft pomagając im w pełni wykorzystać możliwościoferowane przez technologie Microsoft. Dlaczego to istotne? Bopokazuje, że gość nie jest w ciemię bity i nie marudzi bezpotrzeby. No więc Adam opisał swoje doświadczenia z zakupem notebooka dlarodziców - prostego modelu, który miał służyć do przeglądaniastron, obsługi poczty, wysyłania zdjęć i obsługi drukarki. Nicwyszukanego, typowe wykorzystanie komputera przez niezaawansowanychużytkowników, do czego starczy całkiem podstawowa maszyna i doczego nie trzeba kupować Quad-Core'a z czwórką RAMu. Jego obserwacja przypomniała mi o własnych doświadczeniach zeswoimi notebookami lub kiedy to rodzina bądź znajomi proszą opodobną pomoc, dodając by po zakupie "uruchomić go i ustawić cotrzeba". Adam zauważył, że pierwsze uruchomienie nowego notebookatrwa często dłużej, niż całkowity format i instalacja czystegosystemu z płyty, a po pierwszym takim uruchomieniu maszyna jestczęsto dosłownie zmasakrowana ilością aplikacji, dodatków, wtyczeki śmieci preinstalowanych przez integratora OEM lub sprzedawcę. Poco?

01.01.1999 03:28

Adam zauważył, że kupiony w sklepienotebook po pierwszym, trwającym wieki uruchomieniu wyposażony byłw SQL Server 2005 Express (nie dało się ustalić, która aplikacjafaktycznie go potrzebuje), całą gamę oprogramowania z pakietuGoogle (Picasa, Desktop, toolbary...), Adobe Readera 8 (litości,toż to już staroć), triala Office 2007 i Live OneCare. Brzmiznajomo? Zetknąłem się z notebookami, gdzie lista preinstalowanegooprogramowania jest znacznie, znacznie dłuższa. Producenciinstalują wersje testowe koszmarnie rozbudowanego oprogramowaniaantywirusowego, którego pełne usunięcie z systemu wymagakonsultacji z MVP, tony dodatków obsługujących klawisze doregulacji głośności, jasności ekranu i przycisków specjalnych(jakby sam system nie był w stanie tego obsłużyć), programyasystujące w wyszukiwaniu sieci bezprzewodowych (znów - przecieżsystem robi to całkiem nieźle), programy asystujące w tworzeniupuntów przywracania systemu, programy dbające o kondycję iwydajność systemu zajmujące 30 MB RAMu, dodatki do obsługiwbudowanej kamery, czytnika linii papilarnych, tabliczki dotykowej,monitory wykorzystania baterii (kolejne 30 MB RAMu), programy doaktualizacji całego tego badziewia, oprogramowanie Windows Live,przeglądarkę wyposażoną w tyle toolbarów że wygląda jak choinkaprzed gwiazdką... Wszystko to nie na archaicznych Windowsach XP, które faktyczniemiałyby dziś kłopot z pełną obsługą nowoczesnego sprzętu,komponentów i usług dostępnych w sieci, ale na Viście, która nawetw 64-bitowej wersji po czystej instalacji na nowym notebookuobsługuje zazwyczaj 95% jego funkcjonalności bez pytania ocokolwiek. Jaki jest tego efekt? Moja obserwacja, także na przykładzie własnejsiostry, jest prosta - użytkownik dostaje w ręce tak obficiewyposażonego notebooka i po kilku dniach komentuje z przekąsem, żeVista to jakieś nieporozumienie, wszystko chodzi tragicznie wolno iczęsto coś nie działa jak powinno. Na komputerze z zazwyczajwielordzeniowym już procesorem i przynajmniej jednym gigabajtemRAMu. "Tragicznie wolno". Nic dziwnego, że większa część z takich nieświadomych użytkownikówobarczy winą za swoje rozczarowanie producenta systemu, bo toprzecież wredna imperialistyczna korporacja żerująca na brakurealnego wyboru biednych ludzi. Okazuje się jednak, że ten samsprzęt po reinstalacji Visty z nośnika Microsoftu i uzupełnieniujej o faktycznie niezbędne sterowniki dostaje skrzydeł. Problem wtym, że często przy zakupie nie dostajemy płyty instalacyjnej zVistą, a w najlepszym przypadku wynalazki w stylu "Nośnik ProductRecovery", który bez skrupułów oprócz samej Visty znów uszczęśliwinas na siłę przestarzałym Adobe Readerem 8 i jego chłopakami zferajny. Dotyczy to praktycznie wszystkich producentów notebookówbez większych wyjątków, różna jest jedynie skala preinstalacyjnychdodatków. Podobne zjawisko zaobserwować można też w przypadkumarkowych stacji roboczych (paradoksalnie, zaniedbanie tego aspektuprzez tzw. garażowych składaczy wychodzi ich klientom nadobre). Rozumiem, że nie każdy czuje się tzw. power userem i wstępnewyposażenie kupowanego przez niego komputera w tzw. niezbędnik typuczytnik PDF może mieć sens - choć osobiście jestem zdania że tegotypu przyjemności należy jednak pozostawić użytkownikom. Problembowiem, że owy niezbędnik urósł w fabrykach producentów sprzętu dorozmiarów niepotrzebnika, a to co wchodzi w jego skład jest częstoprzestarzałe i skutecznie spowalnia, zapycha i destabilizuje nawetnajmocniejsze maszyny. I po co to wszystko? Nawet największy tuman po otrzymaniu od kolegiPDFa ze zdjęciami nagiej Angeliny Jolie w 10 minut wykombinuje, jakgo otworzyć. Równie szybko znajdzie też, jak bez dodatków rozjaśnićmatrycę i wyeksponować to czy owo. Idę przy tym o zakład, że nawetprzez myśl nie przejdzie mu, by za ewentualne niedogodnościobwiniać Sony, Asusa, HP, Samsunga, Acera czy innych producentówsprzętu, którzy bez dwóch zdań swoją nadgorliwością strzelają sobiew stopę. Jeśli już, obwini przecież i tak, jak wszyscy -Microsoft...

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (237)