Demokracja pęka na naszych oczach. Jak się czujesz, Marku Zuckerbergu? [Opinia]
Stwierdzenie, że Facebook i pozostałe media społecznościowe odpowiadają za obecną sytuację w Stanach Zjednoczonych byłoby oczywiście nadużyciem. Nie da się jednak ukryć, że powinniśmy oskarżyć je przynajmniej o współudział.
Tych obrazków prędko nie zapomnimy. Zwolennicy Donalda Trumpa szturmujący Kapitol to symbol prezydentury, która doprowadziła do zachwiania amerykańską demokracją.
Oto żyjemy w rzeczywistości, w której być może nawet większość z głosujących na ustępującego prezydenta USA wierzy, że można sfałszować demokratyczne wybory. Liczba ofiar śmiertelnych zamieszek na Kapitolu wzrosła do czterech. Nietrudno teraz o czarne scenariusze i pytanie: czy to nie dopiero początek tragicznych wydarzeń?
Nie ma wątpliwości, że czarnym charakterem jest tutaj Trump i Partia Republikańska, która w ostatnich latach uczyniła z fake newsów swój oręż. Nie wolno jednak też zapominać, co doprowadziło do tego, że Donald Trump został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Kryzys demokracji to kryzys całego systemu, o czym przeczytać można choćby w książce "Obcy we własnym kraju" Arlie Russell Hochschild czy "Gniewie" Tomasza Markiewki.
Facebook też jest za to odpowiedzialny
Warto choć trochę, skrótowo, nakreślić tło, by nie pominąć roli, jaką odegrały w tym wszystkim media społecznościowe. Dziś jak na dłoni widzimy, że Facebook czy Twitter - nawet jeśli niecelowo - odegrały ważną rolę w rozmontowaniu demokracji.
W rozchwianym świecie pojawiły się platformy, które pozwalały szerzyć manipulacje i kłamstwa. Kiedy w 2016 roku wyszło na jaw, że Facebook może przyczynić się do ingerowania w wybory w Stanach Zjednoczonych, wystarczyła skrucha Marka Zuckerberga, aby świat przeszedł nad tym do porządku dziennego.
Oczywiście po wydarzeniach związanych z Cambridge Analytica i wyborach z 2016 roku pojawiły się głosy, że z Facebookiem jest coś nie tak. Wiedzieli to nawet sami inwestorzy. Swego czasu nad siedzibą firmy w Menlo Park przeleciał niewielki samolot z transparentem głoszącym „Zepsułeś demokrację” i polecającym uwolnienie się od Facebooka.
Owszem, dostaliśmy kilka filmowych dokumentów i książkowych reportaży, w których niby uderzało się w Facebooka, ale też nie do końca. Winne były te głupie masy, które łyknęły kłamstwa Rosjan czy samego Trumpa. Ci inni - a w Ameryce to przecież 50 mln ludzi! - po prostu nie dorośli do naszych standardów, zdawali się mówić twórcy pouczających filmów.
Co z tego, że mamy platformy, które są sędziami we własnej sprawie, same ustalają zasady, a przy tym wpływają na społeczeństwa na całym świecie. To kompletnie zignorowano. Skupiono się na tym, że fake newsy są złe, bo nie wygrał nasz kandydat.
Dwa lata temu Zuckerberg uderzał się w pierś. Szef Facebooka przyznawał, że firma niedostatecznie szeroko przyjrzała się swojej odpowiedzialności. Kiedy Facebook powstawał, nikt nie brał pod uwagę, jak jego narzędzia mogą zostać wykorzystane i jakie ryzyko dla prywatności za tym idzie.
Słodka naiwność - branża technologiczna ma kreować świat i dywaguje nad tym, co będzie za X lat, ale nie przewidziała, że media społecznościowe mogą być nożem w rękach szaleńca.
Zuckerberg przepraszał i obiecywał: że będzie toczył walkę z fałszywymi kontami, używanymi do dezinformacji.
To był 2018 rok. Jeszcze wcześniej, w 2017, Facebook również przyznawał, że na portalu jest dużo propagandy i fałszywych wiadomości. Co z tym zrobiono?
Puste obietnice
W 2020 szkodliwy film na Facebooku obejrzało 20 milionów ludzi. Udostępnił go również Trump.
W materiale padały zdania jak "noszenie maseczek nie spowolniło rozprzestrzeniania koronawirusa" czy "hydroksychlorochina jest skutecznym lekiem na COVID-19". Prezydent USA... chwalił rzekomych medyków. Rok wcześniej pojawił się raport, z którego wynikało, że Google, Facebook i Twitter nie radzą sobie z fake newsami. Komisja Europejska stwierdziła to na trzy miesiące przed wyborami do europarlamentu.
Facebook przez ostatnie lata być może banował skrajne profile, być może wiele fake newsów usuwał. Ale był kompletnie nieprzygotowany, co pokazała pandemia. Film szerzący kłamstwa o koronawirusie długi czas był dostępny dla tysięcy widzów.
W czerwcu 2020, a więc w okresie największej przedwyborczej gorączki w USA, kiedy fake newsy i kłamstwa wylewały się z co drugiego wpisu, Mark Zuckerberg zmagał się z myślami (sic!), jak zareagować na gloryfikujące przemoc wpisy Trumpa. Dodał również, że tutaj musi zareagować nie tylko personalnie, ale i też jako szef instytucji, która musi podtrzymywać swobodę wypowiedzi.
Co poszło nie tak?
W trakcie Arabskiej Wiosny "media społecznościowe stawały się instrumentem antyrządowych protestów i demonstracji" - pisał Marcin Godziński, dodając, że w" niektórych krajach to internet był jednym z ważniejszych czynników decydujących o sukcesie rewolucji".
Kilka lat później mamy kompletnie odwrotną sytuację - i to w Stanach Zjednoczonych. Jak to możliwe?
Trudno obwiniać za to całkowicie media społecznościowe. Choć widząc bierność Zuckerberga i jego mydlenie oczu, nie można nie czuć złości.
Gorzka lekcja: patrzmy wielkim korporacjom na ręce
Tyle że media społecznościowe, w tym głównie Facebook, działały w określonych warunkach. Przez lata panowało przekonanie, że internetowym platformom wszystko wolno. Jakiekolwiek ingerowanie w ich działalność kończyło się oskarżeniami o "komunizm".
Tymczasem oczywistym było, że Facebook, Twitter i inni będą ociągać się z fake newsami. Raz, że lata zaniedbań sprawiły, że trudno posprzątać bałagan w krótkim czasie. Dwa, że fałszywe informacje to treści jak każde inne - a nawet lepsze, bo cieszące się większą popularnością.
Przewidywanie przyszłości w tak niepewnych czasach nie ma żadnego sensu. Wydaje się jednak, że jeśli przegapiona zostanie rola mediów społecznościowych w procesach, które doprowadziły do ostatnich wydarzeń, konsekwencje za kilka lat mogą być jeszcze gorsze.
Mark Zuckerberg już czuje się bezkarny, myśląc, że może wszystko - nawet procesować się z prezydentem USA i wyjść z tego bez szwanku. Nie można więc pozwolić na kolejne mydlenie oczu. A podchody się zaczynają: Donald Trump dostał bana na Facebooku oraz Twitterze.
Typowa musztarda po obiedzie.