Elon Musk wściekły. Jedno pytanie wyprowadziło go z równowagi
Szef Tesli znany jest ze swych kąśliwych uwag i ciętego języka, tym razem jednak wyraźnie stracił nerwy.
W sobotę 17 kwietnia dwóch mężczyzn straciło życie po tym, jak samochód Tesli, jadący z wyraźnie zbyt wysoką prędkością, uderzył w drzewo na północ od Houston w USA.
"Niektórzy kierowcy mogą błędnie sądzić, że Autopilot jest funkcją samojezdną, która nie wymaga ich uwagi", stwierdził relacjonujący wydarzenie reporter Wall Street Journal, Robert Wall.
I to właśnie zdanie poniosło się szerokim echem: media z całego świata zaczęły podawać w wątpliwość bezpieczeństwo tesli, mimo dopiero co rozpoczętego śledztwa.
Oliwy do ognia dolał posterunkowy Mark Herman, wedle którego "pierwsze dowody wskazywały na brak osoby na fotelu kierowcy w momencie zderzenia". Idąc za poszlakami, dziennikarze wskazali winnego - oczywiście Autopilota. Krucjata przeciwko Tesli ruszyła na dobre.
Musk: Ofiara nawet nie dopłaciła za rozszerzenie Full Self Driving
Elon Musk błyskawicznie przeszedł do kontrataku, by w kolejnych wpisach na Twitterze przekonywać m.in. do tego, że ofiara nawet nie wykupiła pakietu gwarantującego pełny dostęp do Autopilota. Zaprezentował też logi telemetryczne, wedle których funkcja w chwili zderzenia nie była włączona.
Mimo wszystko, niekorzystne opinie poszły w eter, czego znamiennym dowodem jest pytanie, jakie szef Tesli otrzymał podczas spotkania z inwestorami.
Jeden z akcjonariuszy zapytał, czy firma planuje utworzyć specjalną komórkę w dziale prasowym, zajmującą się właśnie dementowaniem pogłosek o wypadkach spowodowanych błędami projektowymi. Musk stracił cierpliwość.
Co ciekawe, wiceprezes Tesli ds. inżynierii pojazdów, Lars Moravy, od razu zapewnił, powołując się na NTSB i NHTSA, że w chwili zderzenia kierowca jednak znajdował się w stosownym miejscu. Dodał też, że pasy były rozpięte - a właśnie na nich opiera się zabezpieczenie, które nie pozwala odejść od kierownicy.
Jest to więc awantura z cyklu słowo przeciwko słowu, a jak wygląda prawda, wykaże dopiero prowadzone przez Narodową Radę Bezpieczeństwa Transportu śledztwo.