FireWire: pokonany konkurent USB

Koniec października 2021 to czas, na który przypadają dwie ciekawe rocznice: Windows XP oraz iPod. Przez ostatnie dwie dekady powiedziano na ich temat tak wiele, że trudno o cokolwiek nowego (choć temat jest oczywiście niemożliwy do wyczerpania). iPod jest jednak dobrą okazją do wspomnienia pewnego standardu, o którym wielu już dziś zapomniało. Mowa tu o złączu komunikacyjnym pierwszych iPodów: FireWire.

FireWire
FireWire
Kamil J. Dudek
Kamil J. Dudek

Port FireWire, nazywany także gniazdem 1394 (od identyfikatora standardu IEEE-1394), od początku był uznawany potocznie za gniazdo "do multimediów". Wynikało to z wysokich prędkości transmisji, zdecydowanie wyższych od innych konsumenckich portów i zdecydowanie wyższych niż w przypadku USB. Super-szybkie złącza były czymś wysoce nietypowym w komputerach ogólnego przeznaczenia i znajdowały zastosowanie raczej "w tym droższym" sprzęcie.

Gdy opublikowano standard FireWire, a raczej gdy minął mniej więcej rok od premiery i stały się dostępne jakiekolwiek karty PCI ze stosownymi gniazdami, kwestie komunikacyjne w świecie PC były dość nędzne. Świeży standard ATX zapewniał niewiele pod względem szybkiej komunikacji. Złącze szeregowe, wykorzystywane do modemów pracujących w kanale 14 kilobajtów (115200 bodów), wyciągało maksymalnie niecałe 32 kilobajty na sekundę. Port równoległy z EPP, pomijając chwilowo meandry komunikacji równoległej, oferował 2 megabajty na sekundę, ale trudno znaleźć urządzenie zdolne do wynegocjowania czegoś takiego. USB 1.1, "przyszłość peryferiów" i pozbawiony wad cud techniki, zapewniał 1.5 megabajta.

Niewidzialny standard

W takiej sytuacji w zasadzie niezbędne było stosowanie dedykowanych kart PCI ze złączami wyłącznymi dla urządzenia, które chciało się podłączyć celem szybkich transferów. Przed FireWire każdy robił to po swojemu. Po jego premierze, rynek multimediów szybko na niego przemigrował... ale komputery nie miały wbudowanych gniazd 1394 i potrzebowały oddzielnego kontrolera. A ten był nienajtańszy.

FireWire PCI
FireWire PCI© PxFuel

A więc potrzeba była nieco niszowa, ale niewątpliwie istniała. Zidentyfikował ją Apple. Widząc zapotrzebowanie na autokonfigurujący protokół wysokiej prędkości i ogólnego przeznaczenia, czyli "port do wszystkiego", w Apple chciano wymyślić uniwersalny port szeregowy, który miałby zastąpić wszystkie inne gniazda w Makach (tak przynajmniej sugeruje Michael Teener, architekt 1394). Jest to dokładnie ta sama motywacja, która stała za stworzeniem USB.

Jednak zanim zespół USB w ogóle powstał i zaczął cokolwiek robić, Apple już polowało na talenty zdolne do stworzenia złącza likwidującego problem komunikacji na wiele następnych lat. Znaleziono je w IBM, STM, Sony, Hitachi, LG... Pojawił się nawet Panasonic. Apple zabrał się do sprawy na poważnie. W 1995 roku mieli już gotowy port o unikatowym, nowoczesnym kształcie, zdolny do przesyłania 50 megabajtów na sekundę (!), w obie strony (!!), za pomocą dedykowanego kontrolera niezależnego od obciążenia CPU (!!!).

Lepszy, ale gorszy

A to nie wszystkie zalety. Urządzenia 1394 dało się łączyć w łańcuchy, bez konieczności podłączania ich bezpośrednio do huba, jak w USB. Możliwe było połączenie kilku urządzeń w "pociąg" i podpięcie jednego kabelka do komputera. FireWire był niemal zbyt dobry, by był prawdziwy. W rezultacie Apple speszył się i stwierdził, że FireWire to za duży high-end jak na ich gust. W rezultacie port musiał czekać kilka lat na swoją premierę w Makach.

Komitet FireWire już zapomniał, że istnieje...
Komitet FireWire już zapomniał, że istnieje...Kamil J. Dudek

FireWire był jednak drogi. Nie tylko ze względu na dedykowany kontroler, ale także z powodu licencji. Apple żądał dolara za każdy port 1394 w urządzeniu. Jak pisało niegdyś Ars Technica, był to poważny błąd w strategii popularyzacji standardu, który odstraszył Intela, próbującego podobno... dodać obsługę FireWire do swoich chipsetów! Zamiast tego wybrano USB. Jest to swoją drogą zabawne, ponieważ ten sam numer Intel wraz z Apple wywinął w przypadku Thunderbolta: port nie ulegał popularyzacji ze względu na licencję. Jej obecność i cenę motywowano koniecznością generowania przychodów dla operacji "autoryzowania" sprzętu do użycia z Thunderboltem.

FireWire miał więc stać się portem do zadań specjalnych, dla drogich urządzeń z drogą licencją. USB z kolei - portem "dla plebsu", stosowanym do klawiatur, drukarek, padów, modemów i skanerów. Czyli tych nudnych peryferiów.

Konkurencja nie stoi w miejscu

Ten plan jest dobry tylko przy założeniu, że USB nigdy się nie rozwinie i nie osiągnie prędkości oferowanych przez 1394. A stało się to jeszcze w ramach rewizji standardu USB 2.0, gdzie wykręcono 60 megabajtów (najnowszy USB oferuje 5 gigabajtów na sekundę). Obciążenie dla procesora przestało być blokującym problemem już w czasach Pentium III. FireWire przegrał pojedynek. Być może upór Apple był tu kluczowy.

Dziś nie ma już żadnych peryferiów używających FireWire i nikt nie produkuje ich kontrolerów. Strona internetowa konsorcjum utrzymującego standard także zniknęła. W subiektywnym odczuciu wielu użytkowników, FireWire uchodzi jednak za bardziej dojrzały i godny zaufania protokół niż USB, w którym mimo upływu lat i kolejnych wersji, często radą jest "pomiń huba, podepnij się bezpośrednio".

Czy wojny złącz już ustały? W większości tak. Obecnie "biją się" głównie HDMI i DisplayPort, pokrywając się funkcjonalnie niemal w całości. Niemal.

Programy

Zobacz więcej
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (60)