Indie banują zagraniczne aplikacje, Koo zyskuje na popularności
Już od kilku lat rząd Indii stara się wywierać presję na globalne firmy technologiczne i nakłada ograniczenia na wiele popularnych, zagranicznych serwisów czy aplikacji. Na sytuacji panującej w kraju zyskują lokalne rozwiązania, chociażby takie jak Koo, które jest indyjskim odpowiednikiem Twittera.
10.03.2021 | aktual.: 06.03.2024 21:49
Rząd Indii próbujący wywrzeć presję na zagraniczne firmy może nieco zaskakiwać, jednak po dłuższym zastanowieniu, nie ma w tym nic specjalnie dziwnego. Serwisy społecznościowe które pozwalają na w miarę swobodne wyrażanie swoich opinii obywatelom wszystkich państw, nie są specjalnie na rękę żadnym rządzącym. W przypadku Indii widać to było szczególnie dobrze w zeszłym miesiącu, gdy tamtejsi rolnicy protestowali na Twitterze przeciwko nowym reformom. Rząd Indii próbował zmusić platformę do blokowania kont protestujących. Platforma początkowo przychyliła się do żądań, jednak ostatecznie postanowiła się z nich wycofać.
Sytuacja z zagranicznymi serwisami społecznościowymi spowodowała, że Indie chcą za wszelką cenę wzmocnić swoje lokalne alternatywy. Tamtejszy rząd postanowił nawet zbanować wszystkie chińskie aplikacje aby pomóc w zwiększeniu popularności ich indyjskich odpowiedników. Jednym z nich jest Koo, platforma do mikroblogowania, w działaniu bardzo podobna do Twittera, która jest promowana nawet przez premiera. Tylko w tym roku aplikacja została pobrana ponad 3,3 miliona razy.
Patrząc na sytuację, jaka ma miejsce w Indiach, można wysnuć wniosek, że Indie chcą skupić się na własnych aplikacjach, być może nawet zamknąć się w bańce swojego Internetu, w którym nie będzie miejsca na zachodnie platformy czy serwisy. Podobnego zdania jest także Anupam Srivastava, który wypowiedział się na ten temat w CNN Business. Jego zdaniem działania rządu to wiadomość skierowana do takich firm takich jak Facebook czy Twitter, że dostęp do masowego internetu w Indiach nie powinien być brany za pewnik.