Jeszcze większa inwigilacja? Atak na Charlie Hebdo to dobry pretekst
Ostatnie tragiczne wydarzenia jakie miały miejsce w Paryżu to nie tylko ukazanie pewnego coraz istotniejszego problemu, jaki powstał i rozkwita w Europie Zachodniej. Jest to również doskonała okazja do rozszerzenia i tak ogromnej inwigilacji internautów. Pojawiają się głosy, że przecież gdyby istniała odpowiednia kontrola, „sytuacji takich dałoby się uniknąć”.
Obecnie wszelkie tego typu zamachy, czy nawet incydenty o znacznie mniejszej skali są istną pożywką dla mediów. Pół biedy, gdyby były pokazywane one bez wszechobecnej poprawności politycznej, która zamyka usta i czasami sama staje się katalizatorem do takich właśnie wydarzeń. Atak na redakcję Charlie Hebdo i śmierć kilkunastu osób została bardzo szybko wykorzystana do promowania takiego działania, które nie każdemu musi się spodobać – inwigilacji, dzięki której tego typu zagrożenia miałyby nie mieć miejsca, mogłyby zostać udaremnione znacznie szybciej.
Błędem jest stwierdzenie, że kiedyś nie dochodziło do różnego rodzaju zamachów: wspomnieć wystarczy choćby o licznych uprowadzeniach samolotów, którymi podróżowali obywatele Izraela, czy przypomnieć sobie o masakrze w Monachium, jaka miała miejsce w 1972 roku. Znajdziemy i inne przykłady, bo są nimi choćby działania organizacji Baskonia i Wolność (ETA), która od lat 60. przeprowadziła wiele zamachów w walce o swoją niepodległość. Nie da się także zapomnieć o krwawych walkach pomiędzy rządem Wielkiej Brytanii a bojownikami Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Przecież jeszcze stosunkowo niedawno bomby wybuchały na ulicach dużych angielskich miast. Do czego to wszystko doprowadziło? Zamachy nadal mają miejsce, ale życie wygląda inaczej. Wchodząc do samolotu musimy przejść przez niezliczone kontrole, a jako obywatel własnego, wydawać by się mogło cywilizowanego państwa jesteśmy traktowani niemalże jak zamaskowany morderca.
Sytuacja ta może się jeszcze pogorszyć, podobnie jak miało to miejsce przy okazji ataków z 11 września. Według brytyjskiego dziennika The Sun, najlepszą obroną wolności jest… jej ograniczenie poprzez nadanie odpowiednim służbom jeszcze większej władzy. Podobne zdanie ma Dan Hodges z The Telegraph który uważa, że nie ma sensu przejmować się inwigilacją w momencie, gdy po ulicach mogą biegać uzbrojeni zamachowcy. Sprawę w sposób bezpośredni wykorzystał z kolei Andrew Parker, szef brytyjskiego wywiadu (MI5), który otwarcie przyznał, że zwiększenie uprawnień jest koniecznością, inaczej nie da się funkcjonować.
Rzecz w tym, że ciągłe zwiększenie uprawnień wcale nie musi zapewnić nam większego bezpieczeństwa. Już teraz są one naprawdę bardzo duże, a mimo to dochodzi do tragedii takich, jak ta w Paryżu. Czy jest więc sens zupełnie rezygnować np. z prywatności, twierdzić, że „przecież nie mamy nic do ukrycia”? Strach przed zamachem jest na tyle paraliżujący, że niektóre osoby zupełnie się poddają i wolą być kompletne zależne od kogoś innego – niczym chłop znajdujący się pod rządami swojego władcy, który przecież zapewnia mu bezpieczeństwo. Przynajmniej w teorii.
Przywołać można tutaj także zupełnie niepotrzebnie poruszaną w mediach sprawę więzień CIA w Polsce. Czy to naprawdę ważne, czy one istniały i co się w nich działo? Służby specjalne są właśnie po to, aby działać w sposób niekonwencjonalny, aby w dowolny sposób wyciągać od pewnych osób potrzebne im informacje. Po co? Niekoniecznie po to, aby uniknąć tego typu tragedii, aby uniknąć sytuacji jeszcze gorszej, gdy narażone możną zostać jakieś obiekty strategiczne lub ludzie stojący przy władzy. Będą istnieć czy nam się to podoba, czy nie, bo tutaj chodzi o kontrolę i władzę. Mimo wszystko powinniśmy się zastanowić, jak wielkim zaufaniem obdarzamy coś, co można nazwać „reżimem”. Czy nasza wolność musi być ograniczona w imię bezpieczeństwa? A może my sami zmniejszyliśmy własne bezpieczeństwo, oferując nadmierną wolność komuś innemu?