Julian Assange wciąż bez Internetu. Odpowiedzialność wzięły władze Ekwadoru
Przed dwoma dniami na profilu WikiLeaks na Twitterze opublikowano tweeta, który informował, że Julian Assange, korzystający od 4 lat z azylu w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, został pozbawiony dostępu do Internetu. Już wówczas jednoznacznie stwierdzono, że stoją za tym siły państwowe.
19.10.2016 | aktual.: 19.10.2016 16:50
Dziś znamy już winnych. Jak donosi serwis cnet.com, za zablokowaniem Assange'owi dostępu do Internetu stoją sami dyplomaci z ambasady Ekwadoru, oczywiście na zlecenie przełożonych. Rząd w Quito wydał już oświadczenie, w którym bierze odpowiedzialność za ograniczanie swobód Assange'a. Zawiera ono także motywację. Ta jednak chyba dla nikogo nie jest zaskoczeniem.
Założyciel Wikileaks został pozbawiony dostępu do Internetu w efekcie swoich działań zmierzających do wpłynięcia na trwającą w Stanach Zjednoczonych kampanię prezydencką. Nie ma żadnych wątpliwości, że Assange rzeczywiście wyjątkowo zaktywizował się w tym temacie, publikując kolejne archiwa korespondencji, które zawierały poufne informacje, szkodzące przede wszystkim kandydatce na prezydenta Demokratów, Hillary Clinton.
Władze Ekwadoru oczywiście nie ujęły sprawy dosłownie. W komunikacie mowa zatem o trosce o nieingerowanie w wewnętrzne sprawy innych państw. W szczególności zaś w kwestii wpływania na demokratyczne wybory. Nie zabrakło także wzmianki o wspieraniu któregokolwiek z kandydatów, co zwraca uwagę na fakt, że na łamach Wikileaks rzeczywiście nie pojawiły się dotąd dokumenty, które proporcjonalnie do publikacji korespondencji Demokratów, mogłyby zaszkodzić Donaldowi Trumpowi.
Julian Assange offline nie jest oczywiście szczególnym problemem w funkcjonowaniu zdecentralizowanego WikiLeaks. Może za to przysłużyć się organizacji propagandowo, trudno bowiem o bardziej jaskrawy dowód na ograniczanie swobody wypowiedzi demaskatora. Dowód sprawności WikiLeaks dało natychmiastowo, poprzez publikację kolejnych maili Johna Podesty, szefa kampanii Hillary Clinton.