Microsoft Office i cicha śmierć klipartów
W dobie Internetu zapomniano już o niegdyś powszechnej "sztuce" nieskutecznego ozdabiania dokumentów, jaką było stosowanie klipartów. Te proste grafiki o unikatowym stylu zniknęły już w większości z dokumentów. Czym były i czy jest za czym tęsknić?
Każda wersja pakietu Office sprzed 2010 roku instalowała wraz ze sobą pokaźną galerię wektorowych piktogramów, uproszczonych scenerii i postaci, zwaną "Galerią obiektów clipart". Nazwa ta sugerowała, że kliparty są jakąś cechą szczególną Office’a, ale grafika "clip art" to znany termin w dziedzinie składu publikacji. To po prostu uproszony, ideowy obrazek ilustrujący jakiś prosty obiekt lub zjawisko.
Wedle takiej definicji, kliparty w ogóle nie wymarły. Są stosowane powszechnie i choć krajobraz reprezentacji wizualnych podzielił się z grubsza na dwa obozy: minimalistycznych ikon i pełnoprawnych stockowych fotografii, wciąż jest sporo miejsca na składnik pośredni, czyli właśnie klipart. Pod względem stylistyki, kliparty (wmyśl poprawnej definicji) mają mało cech wspólnych poza stosowaniem uproszczonych, niemal piktograficznych środków wyrazu.
Kliparty Office
Kliparty z Office’a były jednak inne. Miały swój unikatowy, niepowtarzalny (na szczęście) styl. Były zdumiewająco mało odkrywcze, nierzadko silono się w nich na kiepski humor, a większość z nich była stworzona w charakterystyczny, "poszarpany" sposób. Styl ten, który można opisać jako "rzeźba art déco po wąchaniu kleju", był nierozerwalnie związany ze stosowaniem formatu WMF (Windows Metafile).
WMF to plik wektorowy z obsługą przezroczystości. Bardzo dobrze się kompresuje, a ze względu na elementarną formę treści, był stosowany do przechowywania dość małych plików, na przykład w rozmiarze 16 kilobajtów. Osadzenie w dokumencie Worda z początku lat 90-tych "pełnoprawnej" grafiki wymagałoby zastosowania bardzo ciężkiego, niekompresowanego formatu BMP lub innych, mało przenośnych i ograniczonych funkcjonalnie formatów stratnych.
Przenośne i bezkonkurencyjne - do czasu
Skalowalny WMF lepiej znosił zmianę rozmiaru niż zdjęcia, a obliczeniowo był mniej wymagający. I gdy mowa o tym, że pliki WMF są małe – są naprawdę małe: ten sam piętnastokilobajtowy klipart zapisany jako BMP waży 500KB, jako JPEG wciąż 160KB i dopiero jako PNG (wprowadzony w 1998) staje się porównywalny.
Z tych powodów kliparty Office’a były rozpowszechniane jako WMF. Instalowano je domyślnie. W czasach, gdy "znalezienie obrazka w Internecie" było trudne lub niemożliwe (oraz przez kilka lat gdy wciąż przerastało to zaskakującą liczbę ludzi), użycie grafik z domyślnej biblioteki klipartów było nagminne. Trudno mieć o to pretensje, bo nie było innego wyjścia. Galerie dodatkowych klipartów były nawet sprzedawane jako oddzielny produkt na CD. Często były one tworzone w tym samym stylu, co te z pakietu Office.
Koniec ery
Z nadejściem Internetu, kliparty zestarzały się w mgnieniu oka. Ich niewyszukany, acz charakterystyczny styl, kicz lub inna artystyczna nędza i klimat rodem z poprzedniej epoki sprawiały, że ozdabiany nimi dokument natychmiast tracił w oczach odbiorców. Wydawał się wręcz krzyczeć "niniejsze dzieło stworzyła osoba bez wyobraźni i jego reszta jest prawdopodobnie tak samo nudna i niewyszukana jak jej życie".
Microsoft usunął galerię klipartów z Office 2010. W roli symbolu odtwórczej mentalności zastąpiła ją czcionka Calibri. Dziś nie widujemy już kalkomanii klipartowej, bo np. biblioteka Openclipart zawiera nie tysiąc, a 170 tysięcy klipartów i większości nie mają one żadnego rozpoznawalnego stylu. Kliparty wpadły więc w tło lub całkowicie wyszły z użycia. Aby dostrzec przygnębiającą odtwórczość, trzeba obecnie mocniej wytężać wzrok. Ale przy odrobinie determinacji (lub kontaktu z branżą wydawniczą), da się zacząć widzieć skalę, na jaką nadużywane są dziś stockowe… fotografie.
Zwiększyliśmy po prostu entropię. Podważalny gust pozostał ten sam.