Microsoft porzuca pakiet Office UWP. Windows 10 ma coraz mniej sensu
Tegoroczna konferencja Microsoft Ignite próbowała zwrócić na siebie naszą uwagę w sposób tak banalny, że w ogłoszeniach szukano wyłącznie rzeczy nienależących do głównych punktów programu. Kolejne obwieszczenia o „zakończeniu ery haseł”, wspomaganiu sztuczną inteligencją, Internecie Rzeczy i nadchodzących umiejętnościach nieużywanej przez nikogo Cortany być może nadają się na nagłówki na portalach IT, owszem. Ale nie wynika z nich wiele nowego.
30.09.2018 10:50
Dlatego o wiele ciekawsze są informacje przekazane mimochodem, przy okazji innych. Jedną z nich jest decyzja o porzuceniu („obniżeniu priorytetu dla rozwoju”) aplikacji pakietu Office w wersji UWP. O ile same aplikacje były naprawdę rzadko używane, taka decyzja świadczy o pewnym przełomie w myśleniu w Redmond. Dlatego jest to informacja bardziej doniosła, niż wszystkie te nowinki z Cortaną.
Przypomnijmy krótko czym jest samo UWP, czyli jedna z najważniejszych nowości Windows 10, wręcz fundamentalna, przełomowa funkcjonalność, mająca pomóc w zawojowaniu świata na nowo. Jest ona rozwinięciem pomysłu z Windows 8, czyli platformy programistycznej Windows Runtime. W zamierzeniu jest niezależna od systemu, dostarcza izolację i konteneryzację aplikacji, zrywa z przestarzałymi i niebezpiecznymi funkcjami i dodaje skalowanie interfejsu „za darmo”, wymuszając odpowiednie projektowanie UI. W połączeniu z NT, czyli sercem wszystkich systemów Windows, rozwija koncepcję „osobowości” systemu. Co prawda większość UWP jest napisana dla Win32, a nie jest jego zastępstwem, w praktyce jednak mamy do czynienia z nowym API, o wiele głębiej wpuszczonym w system, niż na przykład .NET Framework.
W systemie Windows 10, UWP rozszerzyły Windows Runtime na tyle, że było ono gotowe na tworzenie aplikacji o wiele bardziej złożonych, niż pełnoekranowe, puste zabawki z Windows 8. Zaletą miało być zatem nie tylko to, że tę samą aplikację da się uruchomić na telefonie, tablecie, laptopie, konsoli Xbox i goglach HoloLens. Zalety UWP miały sprawić, że twórcy aplikacji będą projektować programy dla Windows 10 w formie UWP nawet, jeżeli mają to być zwykłe, klasyczne i proste programu do uruchamiania na stacjonarnych komputerach. Byłby one bowiem bezpieczniejsze, ładniejsze i prostsze w utrzymaniu (wdrażanie, instalacja, aktualizacja, reset). Docelowo więc cały software na świecie miał być pisany w UWP. Naturalnie, z tego powodu stworzono również wersje programów pakietu Office: trio Word, Excel i PowerPoint, zupełnie nowy Outlook oraz dotykowy OneNote.
Ten „świetny pomysł” wygląda dobrze tylko na tablicach w dziale marketingu. Aby zadziałał, konieczne było spełnienie kilku wymogów, w które zapewne wierzyli menedżerowie, ale nie zespół inżynierów. Po pierwsze, należałoby eksterminować Windows 7. Po co tworzyć aplikację UWP, działającą tylko na najnowszym systemie, jeżeli pół świata dalej używa „Siódemki”? Poza tym, Windows Phone musiałby stać się znaczącym graczem na rynku telefonów, co było niemożliwe z powodu szeregu zaniedbań zakrawających jeżeli nie na sabotaż, to na poważne braki rozsądku. Wreszcie, urządzenia konwertowalne i tablety musiałyby stać się znacznie powszechniejsze. Obecnie tablety, nie tylko z Windows, w ogóle wymarły.
Żaden z powyższych celów nie został osiągnięty, Windows 10 nie rozpanoszył się tak, jak wierzyli decydenci, a inicjatywa UWP nie brała w ogóle pod uwagę urządzeń pracujących pod kontrolą innych systemów. A jest ich na tyle dużo, że skoncentrowanie się na UWP przyniosłoby gigantyczne straty. Dlatego Microsoft, wzorem całej reszty świata, wydał wersje Office dla innych środowisk: pakiet Office dla iOS, aplikacje dla systemu Android oraz pełnoprawne wersje przeglądarkowe dla wszystkich innych dziwadeł, typu OpenBSD z przeglądarką Chromium. Niniejsze wersje, celem przyspieszenia rozwoju, uwspólniały duże części kodu, będącego w większości webową, międzyplatformową miazgą nieszczęsnego JavaScriptu. Była o to zresztą niezła afera na Twitterze.
W jakiej sytuacji postawiło to Microsoft? Pakiet UWP potrzebowałby wielu lat, by dogonić funkcjonalnie wersję pulpitową, a i tak nie miałby zgodności np. z makrami. Dlatego każdy, kto chce Office na PC, tak naprawdę chce wersję pulpitową. Reszta świata ma pakiet Office w wersji webowej, dla konkretnych środowisk opakowany w kontenery aplikacyjne. A telefonów z Windows 10 Mobile już prawie nie ma. Po co więc komu Office UWP?
Nie chodzi tu jednak o sam pakiet Office, chodzi ogółem o zachodzące zmiany w dzisiejszym oprogramowaniu konsumenckim. Należy zwrócić uwagę na to, jak rozwijane są pozostałe warianty Office, by zrozumieć, w którą stronę zmierza branża. Pakiet biurowy Microsoftu w wersjach dla innych systemów bierze za swoją podstawę aplikację webową (Office Online), działającą na zasadzie zbliżonej do Google Docs. Jest ona „opakowywana” w dodatki dostosowujące go pod konkretny system.
W ten sposób tworzy się dziś coraz więcej aplikacji. Najpierw tworzona jest wersja online, a potem tę samą wersję wlewa się do konwertera Electron. Powstała w ten sposób „aplikacja” to tak naprawdę strona internetowa rysowana przez przeglądarkę Chromium. Google zauważył, że świat zmierza w tym kierunku i stwierdził, że skoro wszyscy chcą dostarczać stronę internetową offline + Chromium, lepiej będzie wymyślić, jak zapewnić integrację z systemem, a stronę rysować systemową przeglądarką, bo każdy system jakąś ma.
Zaobserwowany trend jest na tyle uniwersalny, że Google zdecydował się na opracowanie standardu i współpracę z Microsoftem i Apple. W ten sposób powstała inicjatywa Progressive Web Apps (PWA). Aplikacje PWA to tak naprawdę zbiory manifestów, dostarczających obsługę powiadomień, pracy w tle, książki telefonicznej i innych elementów integracji z konkretnym systemem. Właściwą aplikacją jest strona internetowa. Im więcej komponentów PWA obsługuje system, tym lepiej aplikacja będzie na nim działać. System Android oferuje ich bardzo wiele: aplikacje PWA można zainstalować bezpośrednio ze strony internetowej, a są one rysowane przez Chrome (bez interfejsu, znanego pod nazwą… chrome). Windows 10 z kolei pozwala pobierać aplikacje PWA ze swojego Sklepu (!) i przypiąć ich kafelek do menu Start, a interfejs rysuje przeglądarka Edge, która wreszcie się na coś przydaje.
W ten sposób Google gładko rozwiązał problem, który – w błędny, kosztowny i niezwykle skomplikowany sposób – miało rozwiązywać UWP. Oto istnieje (oczywiście niepozbawiona wad, JavaScript swoje waży) platforma działająca na każdym urządzeniu z nowoczesną przeglądarką internetową i raz napisana aplikacja działa na różnych systemach i urządzeniach. UWP przestało być potrzebne. Zakres jego zastosowań sprowadza się przez to do zastosowań wyłącznie offline, jak przeglądarki zdjęć, odtwarzacze filmów i proste, systemowe „widgety”, typu Narzędzie Wycinania, Notatki albo stoper. Acz ponownie, takie programy są zazwyczaj pisane pod Win32, a nie UWP, bo wciąż istnieją dziesiątki milionów komputerów z Windows 7. Ich wersje UWP są zazwyczaj cięższe, uboższe i wyświetlają reklamy.
Możliwe więc, że nadchodzące miesiące będą obfitować w szereg decyzji ukazujących, zapewne nigdy niewyrażoną wprost, świadomość klęski pomysłu Windows 10. Jego główne atuty, będące próbą nadania sensu ballmerowskim wariactwom z roku 2012, pozostają niechciane. Przede wszystkim jednak stają się nieopłacalne. Microsoft przestaje chcieć inwestować w horrendalną pomyłkę, jaką było cokolwiek związanego z Windows 8.
Najwyraźniej bowiem żadna funkcja Dziesiątki widoczna „na zewnątrz” nie ma szczególnego sensu. Świat nie zakochał się w interfejsie dla telefonów na komputerach stacjonarnych. Używa ich bowiem do Worda, Excela, AutoCADa i normalnej pracy, a do zabawy ma telefon (bo przecież nie tablet, te wszak zniknęły!). Zatem być może już wkrótce terror kafelków dobiegnie końca, a z systemu znikną takie cuda, jak Portal Rozszerzonej Rzeczywistości, Candy Crush Saga, Prognoza Pogody dla złego miasta i kiepski klient Facebooka. Windows powróciłby wtedy do roli, w jakiej znajdował się najlepiej. O ile jeszcze będzie dla niego miejsce.