Nienawidzę e‑maili. To przeżytek, siedlisko spamu i marnotrawstwo energii
Od czego zaczynam dzień w pracy? Robię sobie kawę lub herbatę i zasiadam do sprawdzania i pisania e-maili. Układam sobie listę zadań, kasuję spam i wiadomości niepotrzebne, a potem czekam na odpowiedzi. Setki milionów osób powtarzają ten sam rytuał kilka razy dziennie. Mam tego po dziurki w nosie!
13.12.2019 | aktual.: 25.12.2019 15:49
E-mail to jedna z pierwszych usług interentowych. Jest z nami niemal od początku działania sieci komputerowych. Pierwszy elektroniczny list wysłał Ray Tomlinson w 1971 roku i wtedy to miało sens! Nie byliśmy podłączeni do globalnej sieci całą dobę, więc wiadomości czekające w skrzynce odbiorczej były wspaniałym sposobem komunikacji. Dziś jednak jest to medium przestarzałe, niewygodne i niebezpieczne.
Ponad połowa e-maili to spam
To prawda. Według badań Kaspersky Lab w 2019 roku spam stanowił ponad połowę wszystkich wysyłanych e-maili. W maju 2019 było to aż 58 proc.
Spamu jest coraz więcej. Cyberprzestępcy zorientowali się, że nawet najgłupsza kampania phishingowa albo rozsyłająca zainfekowane dokumenty w końcu trafi do kogoś, kto się na nią nabierze. Szkodliwe wiadomości można przygotować niskim kosztem i wysyłać miliony kopii. Cyberprzestępcy korzystają często z cudzych serwerów, na które udało im się włamać.
Użytkownicy są bezradni. Jakość filtrów antyspamowych na kontach pocztowych jest bardzo różna, a stworzenie filtra idealnego jest zwyczajnie niemożliwe.
Zauważyłam jeszcze jedną rzecz – ludzie nie ufają e-mailom i myślę, że mają ku temu powody. Pytania, czy e-mail nie wpadł do spamu i czy w ogóle doszedł, padają w mojej pracy dość często. To kiepsko świadczy o podstawowym sposobie komunikacji w wielu firmach, nie sądzisz?
Piszesz do mnie, kim ty jesteś?
Mamy więcej powodów, by nie ufać e-mailom, choć nie każdy o tym myśli. Zbyt łatwo można się podszyć pod kogoś innego. Załóżmy, że mam dostęp do serwera poczty z adresami @krolewskapoczta.pl. W polu na nazwisko i nadawcę mogę wpisać, co mi się podoba. Do tego jeszcze mogę dorobić królewsko wyglądającą sygnaturkę i jestem gotowa do oszukiwania innych.
Ten brak kontroli od dawna mnie martwi. Są oczywiście sposoby na potwierdzanie tożsamości nadawców e-maili jak kryptograficzne podpisy PGP, ale mało kto ich używa. Moim zdaniem powinny być standardem.
Dobrze rozwiązują ten problem komunikatory internetowe. Messenger wymaga, byśmy potwierdzili, że chcemy z daną osobą rozmawiać. Signal oferuje nawet możliwość wymiany kluczy kryptograficznych między użytkownikami, byśmy mieli pewność, że osoba po drugiej stronie jest tym, za kogo się podaje.
Do tego, w przeciwieństwie do wiadomości wysyłanych przez komunikatory, e-maile w większości nie są szyfrowane. Trudno powiedzieć dlaczego – po prostu niektórzy administratorzy poczty nie zawracają sobie tym głowy. Nawet jeśli połączenie ze skrzynką jest nawiązywane z zabezpieczeniem (na przykład TLS), treść wiadomości można bez problemu podsłuchać.
I jeszcze te załączniki…
Przy tym punkcie można się spierać, ale uważam, że wysyłanie plików e-mailem to nawyk, za który powinno się bić linijką po rękach. Rozumiem, że kiedyś były problemy z przekazywaniem plików innym, ale dziś jest to banalnie proste i nic nie kosztuje. Naprawdę nie ma potrzeby, by wysyłać e-mailem krótkie filmy czy zdjęcia.
Mistrzostwo w tym zakresie znów osiągają e-maile, które dostaję na służbową skrzynkę. Są w nich czasami 3 wersje tej samej informacji: DOC, PDF i TXT na wypadek, gdybym którejś z nich nie mogła odczytać… w XXI wieku. Do tego zdjęcie kogoś ważnego i grafika ilustrująca wiadomość – zwykle niezbyt ładna i za mała, by umieścić ją na dobrychprogramach. Do tego w sygnaturce jest obrazek lub dwa, także umieszczone jako załączniki. Starczyłby link do wiadomości na stronie biura prasowego.
– I co z tego? – zapytasz. Ano to, że przesyłamy zupełnie niepotrzebnie sporo danych. Jeden e-mail nie zrobi różnicy, ale w skali dnia takich wiadomości krążą po świecie miliardy. To terabajty danych, przesłane zupełnie niepotrzebnie. To zwykłe marnowanie energii.
Jakby tego było mało, Gmail wprowadził właśnie możliwość wysyłania e-maili jako załączniki do e-maili.
Książka adresowa, a w niej burdel
Oprogramowanie klienckie nie ułatwia też zarządzania kontaktami. System książek adresowych, które mogą być synchronizowane między urządzeniami lub trzymane offline, nie przystaje do naszych czasów. Czasami więcej czasu zajmuje mi znalezienie e-maila do kogoś niż załatwienie z tą osobą danej sprawy.
Nie dziwię się, że coraz więcej osób woli pogadać przez komunikator niż pisać e-maile. W Messengerze czy WhatsAppie listę kontaktów mamy jak na dłoni. Znajduje się tam cała historia rozmów z daną osobą, a w osobnym widoku można przejrzeć wymieniane zdjęcia i pliki.
W komunikatorach jeszcze jedna rzecz jest piękna. Można wyłączyć powiadomienia lub zablokować otrzymywanie wiadomości od danej osoby w dowolnym momencie… i jest to łatwe! Korzystając z e-maili, trzeba kombinować z regułami, a jeśli sprawdzasz pocztę w kilku różnych programach, musisz w każdym ustawić je osobno.
Doszło? Nie doszło?
Komunikatory robią lepiej jeszcze więcej rzeczy. Zdarzyło ci się wysłać e-mail z błędnymi informacjami? Nie do tej osoby? Bez załącznika? Coraz więcej komunikatorów umożliwia edycję wiadomości po wysłaniu (Slack) albo wycofanie wiadomości, zanim przeczyta ją odbiorca (Messenger, WhatsApp). W komunikatorach bardziej dbających o prywatność można nawet ustawić czas, po którym wiadomość ulegnie samozniszczeniu (Signal).
Metoda phishingowa polegająca na podszywaniu się pod osobę lub instytucję w formie emaili jest naprawdę groźna i zbiera żniwo. Dlatego istnieją antywirusy, które mają bardzo skuteczną metodę w ochrony przed zainfekowanymi wiadomościami.
Ponadto komunikatory informują, czy wiadomość dotarła do odbiorcy i czy została przez niego wyświetlona. To nieoceniona pomoc w komunikacji i oszczędność czasu – dzięki temu nie trzeba dzwonić do odbiorców e-maili z pytaniami, czy wiadomość dotarła i czy nie została zablokowana przez filtr antyspamowy.