NIK zbada, czy pieniądze na system liczący głosy zostały „wyrzucone w błoto”
Tegoroczne wybory samorządowe odbywają się pod znakiem problemów. W kilku terytorialnych komisjach wyborczych dziś rano przerwane zostało liczenie głosów. Winę za to ponosi awaria systemu komputerowego zliczania głosów, do której przyznała się Państwowa Komisja Wyborcza. Liczenie głosów zostanie wznowione lada chwila, ale Najwyższa Izba Kontroli już zapowiedziała, że zbada sprawę.
17.11.2014 | aktual.: 17.11.2014 16:40
Problemy, z jakimi borykali się liczący głosy, z zewnątrz brzmią absurdalnie – już o 22:00 były problemy z zalogowaniem się do systemu, o 5 rano zawiodła część odpowiedzialna za generowanie protokołów do wydruku (można było drukować dwie z czterech stron raportu, a wszystkie cztery są potrzebne by przedstawić wyniki). O 6:25 PKW podała, że system jest już sprawny.
Zaledwie dwie godziny później wykryty został poważny błąd w założeniach oprogramowania. Okazało się, że niemożliwe jest wprowadzenie protokołów z okręgów, w których na radnych kandydowała tylko jedna osoba. System informował o braku trzech protokołów, których nie ma jak wygenerować. Problem dotknął 609 gmin w Polsce. Kilka minut później na antenie radia RMF FM można było usłyszeć wypowiedź jednej z osób pracujących w komisji miejskiej w Warszawie:
Niedługo później PKW zwołała kolejną konferencję prasową, na której potwierdzone zostały problemy z drukowaniem protokołów zbiorczych. Tym razem ucierpiały komisje wyższego szczebla. Generowane raporty nie były zgodne z ustawą i nie mogły zostać przekazane dalej. Okazało się także, że raporty już wysłane nie były pokazywane w interfejsie systemu, co wywołało spore zamieszanie w komisjach. O 10:30 miarka się przebrała i NIK zapowiedziała kontrolę wydatków na wadliwy system. W wielu częściach kraju obywatele czekają jeszcze na wyniki wyborów i zadają sobie jedno pytanie: czy można było tego uniknąć?
W to tłumaczenie trudno uwierzyć. Przynajmniej istnienie okręgów, gdzie wystartuje tylko jeden kandydat, można było przewidzieć od lat. A jednak gdzieś przy tworzeniu specyfikacji zamówionego oprogramowania problem ten został pominięty. Może w zespole brakowało doświadczonej osoby znającej polskie realia? Wysyłania dużych liczb plików i logowania z wielu części kraju na raz również można było się spodziewać. Co więcej, są przecież serwisy obsługujące taki ruch i wiemy, że jest to wykonalne. Można nawet głosować przez Internet… ale nie w PKW. Ten system nie jest z resztą odosobniony (ZUS i ePUAP też miał słabsze momenty), ale PKW wyjątkowo źle radzi sobie z komputerami, zaliczając porażkę za porażką w czasach, kiedy nasi sąsiedzi radzą sobie coraz lepiej. Dzisiejsza katastrofa była wyjątkowo spektakularna i nie brak głosów nawołujących członków PKW do dymisji.
Romuald Drapiński, dyrektor ds. informatyki z PKW, dziś rano twierdził, że trudności były spowodowane przez zwykłe problemy programistyczne, drobne, które w testach nie wyszły albo nie zostały wykryte. Ich liczba jest istotnie spora, rzędu 8-10 drobnych, ale każdy z nich to jest kwestia pół godziny do analizy, naprawienia i poprawienia. Przyznał też, że w czasie testów zabrakło czasu i prawdopodobnie dlatego te „drobne” błędy nie zostały na czas wykryte i naprawione.
Niedopatrzenie niepotrzebnie opóźniło podanie wyników wyborów i kosztowało pracowników komisji mnóstwo nerwów, o czym napisał Shaki81 na swoim blogu. To jeden z niewielu przypadków, kiedy sztab ludzi z ołówkami poradzi sobie lepiej niż komputery.
I prawdopodobnie tak to się skończy. Przewodniczący PKW, Stefan Jaworski, na antenie radia zapowiedział właśnie, że jeśli usterek nie uda się usunąć w ciągu najbliższych godzin, wracamy do ręcznego liczenia głosów. PKW wciąż czeka na wiążącą deklarację firmy informatycznej w sprawie terminu doprowadzenia systemu do używalności. Obecnie największym problemem jest błąd, który uniemożliwia niektórym komisjom przekazywanie protokołów komisarzom. Mieszkańcy Krakowa dziś już niczego się nie dowiedzą.
Na koniec kilka słów o oprogramowaniu. System dostarczyła firma Nabino, założona w 2009 roku przez dwie osoby, mające ponad sześcioletnie doświadczenie w branży informatycznej. Firma chwali się dofinansowaniem z Unii Europejskiej i projektami dla MSWiA, Wojska Polskiego i Ministerstwa Rozwoju Regionalnego i Wsi. Pierwszy przetarg na Platformę Wyborczą 2.0 rozpisany został w listopadzie 2013 roku, ale łamał 11 artykułów ustawy o zamówieniach publicznych i został unieważniony.
Zamiast kolejnego przetargu, rozpisanych zostało kilka mniejszych. „Zaprojektowanie i wykonanie witryn internetowych wyników głosowania i wyników wyborów wraz z prowadzeniem i administrowaniem” za 209 tys. zł wygrała firma Nabino. Potem wygrała także przetarg na „Zaprojektowanie i wykonanie modułów do wyborów samorządowych 2014 wraz z administrowaniem i utrzymywaniem” za 524 tys. zł, do którego przystąpiła do niego jako jedyna. Termin wykonania zadania był, lekko mówiąc, nierealny. Eksperci zaznaczają także, że PKW niepotrzebnie rozdrobniła swoje zapotrzebowanie, zamiast porządnie przygotować duży przetarg.