Ori and the Blind Forest — platformówka wyłącznie dla wytrwałych graczy?
Gry Ori and the Blind Forest wypatrywało wielu fanów platformówek. Prezentująca się w materiałach prasowych niczym ruchome malowidło produkcja miała być jednym z tych projektów, które nakłoniłyby do zakupu Xboksa (z nastawieniem na One), chociaż więcej tutaj obiektów 2D, niż świetnie oteksturowanych trójwymiarowych. Z początku oprawa oszałamia, wkrótce jednak okazuje się, że cały ten przepych graficzny miejscami utrudnia zabawę, zaś przy bliższym przyjrzeniu się sprawie znajdzie się też kilka wyraźnych niedoróbek. Czar po części pryska więc, zaś fascynacja ustępuje pola irytacji, ponieważ dzieło jest zarazem tytułem na starą modłę, gdzie precyzyjne skoki oraz wykorzystanie wszystkich dostępnych w danym momencie umiejętności to podstawa.
17.03.2015 | aktual.: 17.03.2015 13:36
Niezwykle kolorowa kraina umiera. Jej strażnik, ogromne świetliste drzewo, zostało zaatakowane przez nienawidzącą blasku mroczną sowę, głównego złego tutaj. Jedyną nadzieją na przywrócenie świata do dawnej świetności jest właśnie tytułowa jasnolica Ori, podobna do lisa magiczna istota, zrodzona z liścia. Twórcy z początku starają się zaszczepić w odbiorcy smutek i żal po stracie nie tylko domu dookoła, lecz przede wszystkim przyjaciela (pozwolicie, że nie będę zdradzał fabuły), przez co po pierwszych minutach rozgrywki zastanawiałem się, czy aby nie jestem świadkiem powołania do życia interaktywnego filmu z elementami platformowymi. Na szczęście po przebrnięciu przez prolog faktycznie zaczyna się wyśmienita zabawa na wzór klasycznych pozycji, takich jak Metroidy czy Castlevanie. Deweloperzy wręcz zbyt dokładnie podeszli do tematu, gdyż wyzwania w poszczególnych częściach mapy są aż nadto zręcznościowe.
W sumie patrząc wstecz, dawno żaden (wyśmienity przecież w gruncie rzeczy) projekt tak skutecznie nie skłaniał mnie do ciśnięcia padem o ścianę. Człowiek zatraca się przemierzając wielobarwne, różnorakie rejony, połączone w jedną sieć korytarzy, a potem nagle nerwy psuje mu powtarzana wielokrotnie próba dotarcia wyżej lub też ucieczki z zatapianego pnia. Jasne, metodą prób i błędów uczy się wykonywania dokładnych ruchów, problem niemniej w tym, że tych prób jest zwyczajnie za dużo. Jeżeli mnie, wytrawnego gracza, te fragmenty męczyły, obawiam się, iż taki przeciętny po prostu zakupu Ori and the Blind Forest będzie żałował. Do tego nie miewa się poczucia sukcesu, kiedy wreszcie uda się przejść dalej, a za kilka minut będzie jeszcze bardziej zręcznościowy moment i potem kolejny, trudniejszy. Przy każdym takim zacięciu ma się ochotę po prostu wyłączyć konsolę, więc tutaj gra jest po prostu źle wyważona.
Coś jest na rzeczy, gdyż patrząc po równie dobrze ogranych znajomych, niewielu z nich poświęciło projektowi kilkanaście godzin potrzebnych do odkrycia wszystkiego, częściej skłaniając się do porzucenia gry znacznie wcześniej. To największa bolączka, bo poza tym platformówka prezentuje kilka ciekawych systemów. Nie ma tu bezpośredniej walki, z dystansu wrogów razimy za pośrednictwem towarzyszącego Ori kulistego świetlika. Poza standardowym odnajdywaniem kolejnych zdolności, wymaganych do przebycia wcześniej nie do końca zbadanych terenów (tak, w związku z tym sporo tutaj również mozolnego cofania się po własnych śladach), zwiększaniu zasobów życia oraz magii dzięki dopalaczom z sekretnych pomieszczeń, jest też drzewko umiejętności z trzema gałęziami. Za likwidowanie przeciwników wpadają punkty doświadczenia, są one też gdzieniegdzie w większych ilościach pochowane. Co nowy poziom zyskuje się punkcik do zainwestowania w zdolności ofensywne, czyli ulepszenie ataku, takie pomocnicze (jak na przykład przyciąganie bonusów wypadających z pokonanych wrogów) lub też coś na kształt magicznego ogniska, stawianego przy zużyciu jednego z zasobników magii. Na tym ostatnim proponuję się właśnie skupić. Każdy taki ognik to położony samodzielnie tam, gdzie nam akurat pasuje, punkt kontrolny, potem np. przywracający też zdrowie.
Oprawa gry fascynuje już w menu, dlatego trochę szkoda, że prolog się ciągnie, pozwalając podziwiać nie do końca płynne łączenia ruchów postaci na zbliżeniach. W samej grze kamera odjeżdża jednak, obejmując szerzej daną lokację, więc tego tak nie widać. Grafika niczym farbami malowana cieszy oko, chociaż gdzieniegdzie projektanci zbyt skupili się na fajnym tle, zamiast wypełnić główny plan przeciwnikami, więc bywa pustawo. Ciekawie bawią się głębią, często na pierwszy plan, tuż przed wzrokiem gracza, wrzucając animowane zarysy nieprzyjaciół. Owocuje to niepokojem, że ktoś się na nas czai. Poszczególne krainy są różnorodne, przy czym znowu ich docenienie utrudnia zamiłowanie twórców do efektów świetlnych. W etapie z teleportami, niebieska łuna z nich bijąca utrudniała mi mocno zlokalizowanie świetlistej bohaterki... Kolce również niejednokrotnie dostrzega się dopiero po niemiłym zaliczeniu ich. Docenić należy udźwiękowienie. Historia przedstawiana jest w formie napisów do fikcyjnego języka, co daje efekt jak z filmów anime, a to wrażenia potęguje odpowiednia muzyka z chórkami.
Spodziewałem się cichego hitu, tymczasem dostałem kolejną kolorową platformówkę Indie. Z interesującym systemem walki, odprężającymi elementami logicznymi, ale nastawioną za bardzo na zręczność trzymającego pada i przez to z przesadzonym, stale rosnącym poziomem trudności. Pomimo bajkowej oprawy, absolutnie nie jest to propozycja dla dzieci. Raczej tylko hardkorowcy Ori and the Blind Forest naprawdę (a nie od pierwszego zauroczenia) pokochają, a szkoda. Wystarczyło dokonać niewielkich zmian, typu dorzucenie większej liczby obiektów, od których można się odbijać w powietrzu w krytycznych momentach (powolne opadanie odblokowujemy dużo później), by grało się zwyczajnie lepiej i był czas na chłonięcie magicznej atmosfery świata Nibel.