Sprzętowa pandemia przełomu wieków: plaga kondensatorów
Gdy mowa o informatycznych epidemiach, zazwyczaj mamy na myśli wirusy komputerowe. Kampanie ransomware, atak samo-propagującego się robaka lub złośliwe rozszerzenia stanowią zagrożenia całkowicie cyfrowe, zupełnie odmienne od fizycznego, biologicznego wirusa, jak ten nieszczęsny SARS-CoV-2. Ale od czasu do czasu zdarzają się w branży plagi niewątpliwie materialne. Jedną z ważniejszych była plaga wadliwych kondensatorów z początku wieku.
W latach 2000-2005 (w mniejszym stopniu także później) wyprodukowano setki tysięcy kondensatorów o bardzo niskiej trwałości. Ponieważ stanowią one składnik budulcowy wielu urządzeń, jak płyty główne i zasilacze, doprowadziło to do awarii ton sprzętu, który musiał być gwarancyjnie wymieniany przez sprzedawców. Dell, HP, Intel, Apple oraz dziesiątki mniejszych dostawców - wszyscy musieli dokonać napraw gwarancyjnych, tracąc miliony dolarów. Przez długi czas nie mieli oni pojęcia co jest powodem masowych zwrotów i napraw.
Chhsi, Tayeh, Choyo, Fuhjyyu…
Sprawa nie była bowiem wcale tak oczywista, a bariera językowa i egzotyczna specyfika rynków dalekowschodnich czyniły zgłębienie zagadnienia niezwykle uciążliwym. Ustalono w końcu, że wszystkie masowe awarie mają jeden punkt wspólny: kondensatory. Ale skąd się biorą kondensatory? Jesteśmy w stanie zidentyfikować producentów większości komponentów składowych elektroniki użytkowej. Laptop "Apple" ma procesor (dzisiaj) Intela, płytę główną Foxconna, pamięć Hynix i ekran LG. Ale kto u licha robi kondensatory? No właśnie…
Elementy pasywne są produkowane przez dziesiątki fabryk spod znaku "firma-krzak", pozbawionych nazw i przyjmujących zamówienia przez subkontraktorów dużych firm (zazwyczaj jest to łańcuszek zleceń dla podwykonawców). Renoma takich fabryk jest nieznana, a ich jakość wynika jedynie pośrednio z jakości sprzętu, w którym wykorzystano ich części. Jeżeli Foxconn zleci produkcję kondensatorów firmie "電容災難", a ona dostarczy nędzny sprzęt, wizerunkowo oberwie nie ona, a np. Apple. Dziennikarze IT może napiszą trochę o Foxconnie dla wąskiego grona odbiorców, ale światem nie wstrząśnie żadna afera "電容災難-gate", bo nikt nie potrafi nawet wymówić takiej nazwy.
Utrudnione badanie
Ponieważ jednak problem był powszechny i dotknął wielu firm, łatka wadliwego sprzętu nie przylgnęła do żadnej konkretnej marki. Nieczytelne i efemeryczne nazwy fabryk kondensatorów sprawiły, że za plagę odpowiadał "czort wie, kto". Nie tylko pozostawiało to opinię publiczną w niewiedzy, ale i utrudniało zlokalizowanie przyczyny całej afery producentom.
Gdy klientowi nie działa sprzęt, dzwoni do sklepu celem zwrotu lub naprawy. Sklep organizuje komunikację z producentem. Z kolei gdy producent otrzymuje 36 tysięcy zwrotów wadliwych płyt głównych, dzwoni do fabryki tychże, pytać co się dzieje z ich kondensatorami. Jaką otrzymywał odpowiedź 15-20 lat temu? Zapewne coś z stylu "panie, skąd mam wiedzieć, mamy tu wielką kadź z kondensatorami i Zheng codziennie dosypuje do niej zamówienia z trzech pobliskich fabryk!".
Szpiegostwo przemysłowe
Dlaczego jakość kondensatorów nagle poszybowała w dół? Istnieje ograniczona ilość materiałów i jedynie skromny zasób śledztw dziennikarskich, w których zadano sobie trud zrekonstruowania wydarzeń. Głównym źródłem jest tutaj materiał gazety Independent z 2003 roku, autorstwa Charlesa Arthura. Według niego, pewien nieznany z nazwiska pracownik japońskiej firmy Rubycon Corporation, zmieniając swojego pracodawcę na chińskiego Luminous Town Electric, ukradł przepis na elektrolit stosowany przez Japończyków.
Ten sam przepis został potem skradziony ponownie, gdy cały zespół Luminous Town zbiegł do Tajwanu ("zbiegł", a nie "wyjechał", bowiem wyprawa z Chin kontynentalnych na Tajwan jest politycznie niewygodna). Za każdym razem kopiowanie przepisu na następnie kolejna próba stworzenia na jego bazie procesu produkcyjnego, następowała bez należytej dbałości o detale. W konsekwencji, stosowany przepis był niestabilny i podczas prac tak wyprodukowanego kondensatora wydzielał się gaz wodorowy. Jego obecność po pewnym czasie doprowadzała do rozszczelnienia, wycieku lub rozerwania kondensatora wskutek eksplozji.
Zależność od dostawców
Nikogo w tej sprawie nie skazano, a więcej szczegółów nie pojawiło się mimo upływu lat. Sprawa, która kosztowała branżę IT setki milionów dolarów rozeszła się po kościach. Typowy przypadek odizolowanego szpiegostwa przemysłowego okazał się nadspodziewanie groźny dla branży, wymusił poważne przekształcenia w procesach kontroli jakości, po czym został zapomniany.
Czy dziś proces produkcyjny elektroniki użytkowej wciąż zawiera "ukrytych dostawców", których problemy mogą przeciekać do gotowych produktów? W przypadki elementów pasywnych jest to dziś o wiele mniej prawdopodobne. Dostawy kondensatorów są dziś mocno zdywersyfikowane i mniej podatne na kłopoty jakościowe. Musimy się mierzyć z problemem innej natury: oprogramowaniem.
Oprogramowanie, nie sprzęt
Większość dzisiejszych pecetów zawiera pewne elementy wspólne, obecne niezależnie od tego, czyje logo widnieje na obudowie. Elementy te zawierają własne oprogramowanie (firmware), na tyle rozbudowane, że zawiera sporo błędów w zabezpieczeniach. W rezultacie, producent sprzętu może bardzo rygorystycznie dbać o jakość, ale wadliwy firmware chipu Thunderbolt, dziurawy kod Intel Management Engine i niebezpieczna implementacja UEFI w wykonaniu np. Insyde mogą zniweczyć tę dbałość. Jednocześnie u wielu producentów.
W przeciwieństwie do kondensatorów, firmware da się aktualizować. Szkoda tylko, że w ogóle trzeba to robić.