SteelSeries Sensei — Pan Miyagi wśród myszek
Ryzykując gniew Internetu i uzyskanie metki fanboja, napiszę wprost: SteelSeries robi świetne produkty, a SteelSeries Sensei jest nie tylko najlepszym tego dowodem, ale i zarazem rewelacyjną myszką przewodową dla graczy. Tak, ma część ze zbędnych elementów tego typu produktów: pozłacaną wtyczkę USB, masę światełek i aplikację konfiguracyjną, która na siłę stara się wyglądać jak żadne inne narzędzie w systemie. I nie, nie możesz dostosować jej wagi (chyba, że masz pod ręką plastelinę i śrubokręt). Ale oferuje bardzo wygodną konstrukcję, przyjemny zakres modyfikowalnych parametrów działania myszki i predefiniowane ustawienia, które można zmieniać bez uruchamiania jakiegokolwiek programu, przy wykorzystaniu rolki i dwóch przycisków.
04.10.2011 17:15
Jak to w ogóle możliwe? Podobnie do SteelSeries Xai, czyli pierwowzoru recenzowanej myszki, Sensei zaopatrzony jest w niewielki (128 x 32 piksele) monochromatyczny wyświetlacz LCD na spodzie myszki. Domyślnie wyświetla bitmapę z logo SteelSeries, ale po wciśnięciu przycisku zmiany czułości umiejscowionego poniżej rolki zamienia się w interaktywne menu. Rolka pozwala na przewijanie pozycji na liście, przycisk pod rolką służy do wyboru opcji i potwierdzania ustawień, a aktywujący menu klawisz działa jak przycisk „wstecz”. Rozwiązanie to jest wystarczająco intuicyjne, by chwycić za myszkę i zabrać się za zmienianie jej parametrów bez wcześniejszej lektury dokumentacji.
A jest co zmieniać. Myszka zapamiętuje do pięciu profili ustawień, możemy zatem skonfigurować ją inaczej na potrzeby poszczególnych spośród ulubionych gier. W ramach każdego profilu definiujemy nie tylko charakterystykę myszy, ale i jej wygląd. Sensei jest bowiem pierwszą myszką z trzema strefami podświetlania: rolką, indykatorem wybranego ustawienia i logo SteelSeries przy końcu gryzonia. Każdy z kolorów można zdefiniować całkowicie niezależnie korzystając z szerokiej gamy barw. Producent zapewnia, że uzyskać można 16,8 miliona różnych kolorów, ale zważywszy na sposób podświetlenia – wykorzystywanych jest kilka kolorowych diod, natężenie świecenia których wykorzystywane jest do regulowania barwy poszczególnych fragmentów myszy – precyzja z jaką możemy definiować kolory jest dużo niższa. Choć i tak więcej niż wystarczająca. I tak, jest możliwość wyłączenia podświetlania dowolnego elementu, wystarczy ustawić kolor na czarny.
Co ważne definiowanie kolorów nie ogranicza się do roli zwykłego bajeru: dzięki schematom barwnym możemy szybko rozpoznać aktualnie aktywny profil i w razie potrzeby wygodnie zmienić go z wbudowanego w myszkę menu. A w nim możemy zdefiniować szereg interesujących charakterystyk urządzenia. Otrzymujemy dostęp do dwóch ustawień czułości (CPI1 i CPI2, zmieniane tym samym przyciskiem, którego przytrzymanie aktywuje menu; oba ustawienia mają niezależny kolor podświetlenia kontrolki CPI) w tym możliwości wykroczenia poza wyspecyfikowane 5700 cpi aż dwukrotnie. Działa to poprawnie, ale 11400 cpi naprawdę nie jest nikomu potrzebne przy obecnie dostępnych na rynku gęstościach matryc LCD. Poza samą czułością zdefiniować możemy stopień wyrównywania kreślonych myszą krzywych zwany w przypadku SteelSeries FreeMove, akcelerację przy gwałtownych ruchach (ExactAccel), spowalnianie przy niewielkim skoku myszki (ExactAim), czułość na podniesienie kontrolera z powierzchni (ExactLift) oraz częstotliwość próbowania stanu myszy. Ten ostatni parametr będzie szczególnie przydatny dla graczy, którzy grają w gry ze stabilną częstotliwością odświeżania obrazu: ustawienie częstotliwości odświeżania myszki będące całkowitą wielokrotnością częstotliwości odświeżania ekranu powinno wyeliminować zmienny lag kontrolera.
Niestety części z ustawień nie da się zdefiniować bezpośrednio z poziomu myszki. Logo (bitmapa 128x32 piksele) profilu oraz kolory podświetlania można zdefiniować wyłącznie przy użyciu dedykowanej aplikacji SteelSeries Engine. Ta z kolei, jak wspomniałem we wstępie, stara się być estetycznie wyjątkowa, w wyniku czego momentami utrudnia użytkownikowi nawigację. Mimo to Engine wypada całkiem pozytywnie na tle innych programów do konfiguracji myszek dla graczy: tam gdzie sposób nawigowania i konfiguracji urządzenia nie jest wystarczająco intuicyjny, pojawiają się przydatne dymki pomocy, które skutecznie uśmierzają ból związany z pracą z nietypową aplikacją. Mimo wszystko miło byłoby, gdyby producenci oprogramowania do sprzętu dla graczy skupili się przede wszystkim na użyteczności oferowanych rozwiązań, a nie unikalności wrażeń estetycznych z obcowania z nimi. Na tym polu wciąż dominują aplikacje dedykowane myszom i klawiaturom Microsoftu, prawdopodobnie z uwagi na software'ową spuściznę giganta.
Sam Engine obok modyfikacji wspomnianych ustawień pozwala na nagrywanie makrodefinicji, które można później przenieść do pamięci urządzenia. Niestety w przeciwieństwie do charakterystyki działania samej myszki, makra nie są na stałe przechowywane w gryzoniu, tym samym wykorzystanie ich wymaga uruchomienia Engine w tle. Ma to o tyle sens, że makra pozwalają również na uruchamianie konkretnych aplikacji lub skryptów na komputerze. Działania takie w przeciwieństwie do czułości czy akceleracji nie są przenośne z uwagi na różnice w komputerach, do których gryzonia podłączamy. Udało nam się też zdefiniować makro na tyle długie, że Sensei sobie z nim nie poradził (kopiowanie z Engine do kontrolera zakończyło się komunikatem błędu). Była to jednak pełna treść wiersza „Testament mój” Juliusza Słowackiego, którego długość dalece wykracza poza standardowe, definiowane w myszkach makra. Warto dodać, że Engine pozwala na zdefiniowanie większej liczby profili, niż zdolna jest przechowywać sama myszka, oraz na kopiowanie ich do pamięci gryzonia zgodnie z potrzebą. Dodatkowo Engine pozwala na klasyczne definiowanie akcji poszczególnych klawiszy oraz na życzenie generuje mapą cieplną myszki, informując o częstotliwości używania poszczególnych przycisków.
Kształtem Sensei jest propozycją bardzo klasyczną: brak tu poważnych wgłębień, półek na mały palec czy podobnych elementów. Lekkie wgłębienie pod dodatkowymi klawiszami po obu stronach myszki sprawia, że myszka pewnie trzyma się dłoni. Pomagają w tym także wykorzystane materiały: gumowane boki i okolice rolki oraz przyjemny w dotyku, imitujący metal plastik na korpusie. Myszka w efekcie intensywnego użytkowania nie wykazywała oznak zużycia, nie zaczęła skrzypieć, oraz (co bardzo ważne) nie męczyła ręki. Kształtem przypomina ona w pewnym stopniu SideWindera X3, przy czym szczyt wypukłości jest bliżej końca myszki. Obie leżą świetnie w dłoni i pozwalają na grę także leworęcznym, ale Sensei ma jedną zasadniczą przewagę: dodatkowe przyciski umieszczone są w niemalże optymalny sposób. Testowana na wielu dłoniach myszka dawała użytkownikom wygodny dostęp do przynajmniej trzech z czterech dodatkowych przycisków. Dla myszki „oburęcznej” jest to bardzo przyjemny wynik. Świetnie też prezentuje się przyjemnie teksturowany, pokryty plecionką dwumetrowy przewód myszki.
W praktyce myszka sprawdza się rewelacyjnie. Bez względu na typ i intensywność akcji Sensei spisywał się na medal. Spora powierzchnia wymiennych ślizgów teflonowych minimalizuje tarcie statyczne, a konstrukcja i parametry myszki pozwalają na bezstresową grę w dowolny tytuł, od StarCrafta II, przez Wiedźmina 2, po Hard Reset. Warto poświęcić kilka chwil na dostosowanie parametrów gryzonia, szczególnie że nie wymaga to wcale opuszczania aktualnie załadowanej gry. Dobrą myszkę poznaje się głównie po tym, że nie myśli się o jej istnieniu w czasie grania, jej istnienie nie przeszkadza w zabawie i nie utrudnia graczowi życia. Sensei doskonale te warunki spełnia, można więc śmiało pokłonić się przed technikami ze SteelSeries za znakomitą konstrukcję. Nic nie wskazuje na to, by to właśnie przesadnie rozbudowany, silnie reklamowany przez twórców 32-bitowy ARM znajdujący się na pokładzie SteelSeries Sensei poprawiał wrażenia z gry, ale jakość wrażeń jest i tak niezaprzeczalna.
Niestety nie ma róży bez kolców. Wspomniany już, lekko toporny interfejs programu konfiguracyjnego nie jest jedyną wadą SteelSeries Sensei. Drugą, potencjalnie większą, jest cena tego rozwiązania. Poza nowymi i nieco przyjemniejszymi w dotyku materiałami, Sensei różni się od Xai wyłącznie podświetleniem, więc stosunkowo wysoka cena — przeszło 300 złotych przy niecałych 250 za SteelSeries Xai — wydaje się być wygórowana. Z drugiej strony jeśli ktoś faktycznie potrzebuje się wyróżnić, tych 50 złotych różnicy może być kosztem do przełknięcia. Osobiście zastanawiałbym się intensywnie, czy wybrać najnowsze dziecko SteelSeries, czy też kupić Xai w jednej z dostępnych wersji (na przykład bardzo ciekawie prezentującą się R.U.S.E. Edition). Sensei jest też jak na mój gust odrobinę zbyt lekki, choć zdaję sobie sprawę z tego, że preferowane przeze mnie ciężkie gryzonie nie są wcale najpopularniejsze wśród graczy. Wydaje mi się zatem, że Sensei wyznacza niezły balans między myszkami lekkimi i tymi cięższymi. Przyzwyczaiłem się do jego wagi stosunkowo szybko, mam zatem powody przypuszczać, że sprawdzi się w rękach większości graczy.
Jak długo by się wad nie doszukiwać, nie ulega raczej wątpliwości, że SteelSeries Sensei jest kolejnym świetnym pretendentem do miana najlepszej myszki dla graczy, jaką znaleźć można na polskim rynku. Dlatego zdecydowanie warto się z „mistrzem” bliżej zapoznać.