Taktyczny odwrót – przegląd zaniechanych kierunków rozwoju Windows 10, część I
Cofnijmy się do roku 2011. Wtedy pierwszy razu usłyszeliśmy, że powszechnie nielubiany system Windows 8 ma być przełomem i rewolucją. Sam Steve Ballmer (ówczesny CEO Microsoftu) twierdził, że jest to „najbardziej ambitne przedsięwzięcie, jakiego się podejmują”. O ile Ballmer brzmiał, jakby sam nie był pewien sukcesu, niewątpliwie osoby umieszczone niżej w hierarchii korporacji, której szefował były głęboko przekonane, że Ósemka jest krokiem w dobrym kierunku. Skutkiem tego przyjęto zdecydowanie bezkompromisowy kurs oparty o założenia praktycznie niemożliwe w realizacji. W dalszym ciągu ma to wpływ na kształt Okienek.
Rewolucja związana z Windows 8 jest jednak dziwna. Z jednej strony system ten stanowi radykalne i niespodziewane odejście od dotychczasowych rozwiązań, z drugiej jednak jest w absolutnie zdumiewającej większości konsekwentną ewolucją. Wcieleniem rozwiązań rozwijanych w Redmond już od piętnastu lat. Można nieco na wyrost stwierdzić, że Windows 8 to realizacja projektu Neptune, posypana chmurowym lukrem i ukierunkowana na (przejściową, jak się okazało) modę na tablety.
Pomijając na chwilę fakt istnienia ludzi, którym spodoba się wszystko, należy przyznać, że Windows 8 został odrzucony przez rynek i chłodno przyjęty przez użytkowników, głównie za sprawą interfejsu, w którym łatwo się było zgubić. Powstaje pytanie, czy reakcja na nowy system byłaby zbliżona, gdyby nieco tylko dopracowano, czy może w ogóle wszelkie próby pójścia w obranym kierunku byłyby skazane na porażkę. Tego nigdy się już dowiemy.
Oryginalny pomysł na Windows 8 nie tylko nie został bowiem pogłębiony. Wkrótce po wydaniu systemu nastąpił powolny i nieskoordynowany odwrót od początkowego planu. Trudno jest oczywiście bronić pomysłu, który się nie sprzedaje, ale wrzucenie wstecznego biegu doprowadziło miejscami do jeszcze bardziej schizofrenicznego interfejsu, niż na początku. W dodatku, od produktu zaczęła bić aura braku „duszy” i pomysłu na ciąg dalszy. Ponieważ skupiono się bardziej na wpasowaniu się w modę, a nie na rozwiązaniu rzeczywistych problemów z systemem, dzisiejsze bolączki (tysiące aktualizatorów od producenta sprzętu, źle skalujące się okna itp.) wcale nie odchodziły w tło, jak zakładał „immersive interface”, a sumowały się w puli frustracji napotykanej podczas obsługi dzisiejszych pecetów. Ponadto, moda na tablety przeminęła, gdy okazało się, że są w większości bezużyteczne. Odwrót jest więc zrozumiały, ale odbywa się w sposób, który nie sprzyja przychylnym opiniom.
Które elementy nowego wspaniałego świata, w postaci kafelkowego Windowsa, zdemontowano w ciągu ostatnich sześciu lat? Przyjrzyjmy się tym najbardziej widocznym. Na początku zajmiemy się interfejsem, następnie aplikacjami i architekturą. Spróbujemy też sformułować wnioski na przyszłość.
Oryginalny interfejs Metro UI
Wraz z wydaniem Visty, opracowano bardzo rygorystyczny zbiór wytycznych dot. tworzenia interfejsów zgodnych z nowym Aero. Były to wytyczne, z którymi nie był zgodny nawet sam system, który je wprowadzał. Windows 8 podszedł do tematu nieco mniej konsekwentnie: wytyczne tym razem wynikały żywcem z ograniczeń środowiska. Aplikacje mogły być albo pełnoekranowe, albo „przyczepiane” do wąskiego paska z boku ekranu. Liczba widżetów możliwych do użycia w aplikacji była znacznie mniejsza, niż w przypadku WPF lub Windows Forms, ale za to zawsze poprawnie zachowywała się przy skalowaniu i odbieraniu dotykowego wejścia.
Wiele rzeczy miało być rozumianych „samo przez się” – na przykład stan dostępności w komunikatorach lub praca w tle aplikacji multimedialnych. Jest też dużo rzeczy zapamiętanych przez wszystkich… źle. Spora część cech uznawanych za znaki szczególne Metro, tak naprawdę brała się z innych, pobocznych trendów. Na przykład te straszne, krzykliwe wielkie litery wszędzie. Paskudnie niepasujące absolutnie nigdzie i w dodatku „zarażające” normalne interfejsy, jak Office 2013 oraz Visual Studio 2012. Trudno powiedzieć, skąd wziął się ten trend w aplikacjach, bowiem w Metro go po prostu nie ma. Był to chwilowy kryzys wzornictwa, coś na kształt przelotnie modnej, paskudnej fryzury. Ale pogorszył on jeszcze bardziej, rykoszetem, opinię o nowym systemie.
A ta była surowa. Windows 8 uparcie udawał, że używany komputer jest ośmiocalowym, dotykowym tabletem. Aplikacje Metro były więc pełnoekranowe i pozbawione (jak w Androidzie i iOS) belek tytułowych, przycisków zamknięcia i obecności na pasku zadań. Wiele osób naprawdę miało problemy z wydostaniem się z aplikacji Metro uruchomionej np. po próbie wyświetlenia zdjęcia. Niezależnie od skali myślenia życzeniowego projektantów Microsoftu, większość ludzi używała pulpitu i wyłącznie pulpitu – nigdy nie uruchamiając z własnej woli żadnej aplikacji Metro oraz Sklepu. Z tego powodu oczekiwali oni również obecności przycisku Start, czyli naturalnego elementu pulpitu Windows od 1995 roku.
Dlatego Windows 8.1 dokonał taktycznego kroku wstecz: system domyślnie startuje na pulpicie, pasek zadań zawiera przycisk Start, a aplikacje Metro (po pewnym czasie) otrzymały belki tytułowe. Aby móc je natychmiast zamknąć, gdy przypadkowo uruchomi się którąkolwiek z nich. Ekran startowy otrzymał również kilka dodatkowych elementów, rozwiązujących takie skomplikowane problemy, jak „gdzie są moje programy!?”, „jak cokolwiek tu wyszukać” oraz „w jaki sposób mam niby teraz wyłączyć ten komputer”.
Windows 10 poszedł dalej – menu Start, upośledzone i znacznie mniej responsywne względem „Siódemki”, wróciło. Dalej zawierało kafelki, ale było ich znacznie mniej. Ekran startowy był możliwy do samodzielnego ręcznego włączenia i dostępny w trybie tabletu. Podobno ktoś nawet kiedyś ich użył! Ekran ten zachowano, ponieważ stare menu Start nie mogło wrócić w dawnej postaci z kilku powodów. Po pierwsze, kiepsko się skalowało. Bo drugie, nie integrowało się z Cortaną. A po trzecie, nie wyświetlało kafelków. Naturalnie, każdy z powyższych problemów da się rozwiązać inaczej, ale wtedy należałoby dokonać aktu niewykonalnego w korporacjach: przyznać się do błędu. Poważniej mówiąc, obawiano się zapewne wysyłania sprzecznych sygnałów.
Cortana
Najnowsze kompilacje Windows Insider Preview finalizują wprowadzaną pokątnie separację mechanizmu wyszukiwania i Cortany. Wbrew pozorom, niniejsza zmiana nie jest wyłącznie marginalną kwestią organizacyjną. W Windows 10, aplikacja Cortana jest częścią interfejsu użytkownika w znaczącym stopniu: odpowiada za rysowanie Menu Start, pola wyszukiwania i (oczywiście) ekranów Cortany jednocześnie. Uszkodzenie lub usunięcie owej aplikacji psuje wszystkie kafelki i Menu Start. A jednak mimo swojej pierwszoplanowej pozycji, Cortana od dłuższego czasu nie ma pomysłu na siebie i skutkiem tego zapewne również szans na jakikolwiek sukces. Być może nie jest jeszcze w pełni skazana na wycofanie, ale wynika to raczej z kompletnego braku pomysłu i niepodjętych decyzji, a nie z przekonania, że Cortana powinna pozostać w systemie. Inercyjna niewiedza w kwestii chmurowej asystentki jest wbrew pozorom plagą owego narzędzia już od samego początku.
Początkowo bowiem wcale nie było planu na integrację żadnej asystentki z systemem Windows 8. Moda na asystentów pojawiła się później, Ósemka dostarczała jedynie podstawy do integracji mechanizmu wyszukiwania z usługą Bing. Mechanizm ten rozszerzono (kosztem oryginalnej funkcjonalności, jak zwykle) o sugestie internetowe bezpośrednio na Ekranie Startowym w wersji 8.1. Oznacza to, że od owego czasu domyślnie wszystkie naciśnięcia klawiszy podczas pracy z menu Start są wysyłane do wyszukiwarki Bing.
Cortana miała zadebiutować wyłącznie na telefonach, podobnie, jak Siri i Asystent Google. Premiera wersji pulpitowej, korelująca z rosnącą sławą systemu Amazon Alexa, nastąpiła dopiero w systemie Windows 10 i była mocno ograniczona regionalnie, głównie do anglosfery. Microsoft notorycznie ignoruje fakt istnienia jakichkolwiek państw innych, niż USA (wliczając w to nawet Wielką Brytanię), więc Cortana otrzymała schizofreniczny plan rozwoju: miała „zjadać” inne elementy UI, jak Pomoc, Wyszukiwanie, Notatki i tworzenie przypomnień, ale jednocześnie nie powstawały jej wersje regionalne, co oznacza, że w większości miejsc na świecie jest niefunkcjonalna i wyłączona. Ponadto, wgryza się w silnie ugruntowane przyzwyczajenia dotyczące obsługi Startu i wyszukiwania, wchodząc w drogę użytkownikom. A ponieważ nikt tak naprawdę nie chce gadać do swojego komputera ani pisać do niego w „języku naturalnym”, działająca Cortana naprawdę przeszkadza w pracy. Tym trudniej uzasadnić jej istnienie w świetle erozji i śmierci systemu Windows Mobile, gwarantującego jakiekolwiek podwaliny tzw. ambientowej integracji (cóż za paskudna terminologia).
Czekając w cyfrowym czyśćcu na swoje sensowne scenariusze użycia, Cortana oddala się od Windows Search, narzędzia które naprawdę nie musi być programem do wszystkiego, i obrasta w podejrzane funkcje poboczne, jak… integracja z Alexą. To ciekawy zabieg, ponieważ bezsprzecznie skończy się on wchłonięciem Cortany przez Amazon, jeżeli ktokolwiek odważy się z owej integracji długofalowo i na poważnie korzystać.
Co więcej, brak strategii rozwoju Cortany jest widoczny jeszcze wyraźniej, gdy weźmiemy pod uwagę istnienie (i działanie) urządzenia Harman Kardon INVOKE, działającego właśnie z Cortaną. Stawiałoby ją to na równi z alternatywnymi akcesoriami dla inteligentnych domów i o ile sztab marketingowców na pewno wymyśliłby strawną wymówkę, to integracja z Alexą dokonana jednocześnie z wprowadzaniem takiego urządzenia, jak INVOKE, to kompletna schizofrenia i czekanie na klęskę. Niebieska Asystentka z Windows 10 wkrótce prawdopodobnie usunie się więc w tło jeszcze bardziej. Systemowy mechanizm wyszukiwania, jeżeli łaskawie powróci jakość Indexera z dawnych lat, miałby wtedy szansę z powrotem nabrać sensu. I przyjąć łagodną postać chmurowej ewolucji starego, sprawdzonego rozwiązania.
Stay tuned!
W kolejnej części przyjrzymy się wbudowanym aplikacjom. Pakiet dodatkowych programów dostarczanych wraz z Windows uległ znaczącemu przeobrażeniu w ciągu ostatnich sześciu lat. Niektóre zostały fantastycznie rozbudowane, jak Poczta. A kilka pozostałych zniknęło bez śladu.