Test Klipsch The Three – czyste złoto na moje uszy
Są sprzęty, z którymi po teście rozstaję się z trudnością. Czasami są po prostu świetne i funkcjonalne, warte swej ceny. Innym razem, po wstępnym negatywnym nastawieniu, ostateczny werdykt jest zupełnie inny, gdyż sprzęt po prostu „robi robotę”. Są jednak urządzenia zupełnie inne. Z innej ligi. Wzbudzające całkowicie odmienne emocje. Postaram się to opisać na przykładzie Klipsch The Three.
Wzbudza emocje…
Prywatnie posiadam nieduże kolumny marki Klipsch i jestem z nich bardzo zadowolony, dlatego też do głośnika bezprzewodowego podchodziłem z jednej strony z pewnym dystansem, zastanawiając się, w jaki sposób jeden głośnik zagra i w jakim zakresie dźwięk będzie odbiegał od zestawu stereo, z drugiej zaś chciałem się przekonać, jak gra bezprzewodowy głośnik tej marki za około 2000 złotych. Przyznacie sami, że to kwota dość wysoka, jak za tego typu urządzenie. Poza tym nie ma żadnych dodatkowych opcji tj. radio, kolorowy wyświetlacz itp. Była też odrobina sympatii, gdyż urządzenia tej firmy generują pewną nietypową aurę, klimat – są po prostu inne od reszty. Tak czy inaczej przed testem w głowie miałem wiele sprzecznych emocji, ale jedno nastawienie – chcę to usłyszeć i to już!
Świetnie wygląda…
Nie da się ukryć, że stylistyka urządzeń marki Klipsch jest dość specyficzna i nie każdemu przypadnie do gustu. Są kolumny wykończone na czarno ze złoto-miedzianymi przetwornikami, jak również kolumny utrzymane w bardzo tradycyjnej, niemal staromodnej stylistyce. Praktycznie nie ma tu mowy o „fortepianowej” czerni, błyskotkach czy fikuśnych kształtach. Tak samo jest z testowanym modelem Klipsch The Three, który na pierwszy rzut oka przypomina stare radio z podstawowymi elementami sterującymi. Dwa pokrętła, kilka kontrolek i surowy przełącznik. W dobie podświetlenia LED, ferii barw i odcieni, takie rozwiązanie może zszokować niejednego miłośnika grających i mrugających głośników. Ja jednak zakochałem się w tym stylu i muszę przyznać, że z przyjemnością spoglądałem na głośnik przez te kilkanaście dni, podczas których cieszyłem się jego możliwościami.
Urządzenie po wyjęciu z pudełka albo zachwyci, albo odrzuci, ale jeśli ktoś się na nie decyduje, wie o jaką stylistykę mu chodzi. Poza tym jakość wykonania nie wzbudza żadnych zastrzeżeń. Wręcz przeciwnie – każdy element jest piękny i dopracowany, nie ma mowy o trzeszczących czy źle spasowanych elementach. Trzy z czterech ścian pokrywa misternie utkany materiał, tylna ściana zaś skrywa podstawowe złącza, gniazdo zasilania, podstawowe dane oraz kilka gustownych grafik producenta. Na „daszku” umieszczono uroczy wręcz panel sterowania tj. włącznik w postaci starodawnego „wichajstra”, dwóch pokręteł – jedno od regulacji głośności, drugie do ustawiania źródła dźwięku – 5 kontrolek i… tyle. Całość osadzona na złotej blaszce o szczotkowanym wykończeniu. Takie detale sprawiają, że obcowanie z głośnikiem jest bardzo przyjemne.
Rewelacyjnie gra…
Wygląd wyglądem – ja się w nim zakochałem i wiem, że redaktorowi nie przystoi taka stronniczość, wybaczcie – ale w końcu to głośnik. Na dodatek bezprzewodowy, więc jakość generowanego dźwięku ma tu kluczowe znaczenie. Swoją drogą, nic nie stoi na przeszkodzie, aby źródło dźwięku podłączyć „po bożemu”, czyli za pomocą przewodu sygnałowego tj. tradycyjnego mini jacka 3,5 mm jak również gramofonowego RCA. Swoją drogą to aż dziwne, że tak archaicznie wyglądający sprzęt posiada moduł Bluetooth z aptX oraz WiFi z algorytmem DTS Play-Fi, co przekłada się na niemal bezstratny transfer dźwięku. Rzecz jasna przewód to przewód, ale jeśli ktoś słucha muzyki z MP3 albo Spotify, może śmiało postawić na łączność bezprzewodową.
Ciągle odwlekam opis dźwięku, bo prawdę mówiąc nie jestem hardkorowym audiofilem i nie potrafię opisywać go w tak wysublimowany i profesjonalny sposób. Powiem tylko, że po włączeniu pierwszej lepszej piosenki na smartfonie i „puszczeniu” jej przez Bluetooth, przez chwilę zastanawiałem się, czy połączyłem się z moim zestawem stereo, czy też głośnikiem The Three. I nie, mój zestaw stereo nie jest tak żałośnie słaby, tylko The Three jest tak niesamowicie dobry! Prawdę mówiąc nie wiem, jak generowany jest ten dźwięk, w jaki sposób Panowie z Indianapolis osiągnęli taki efekt, ale to zdecydowanie najlepiej grający bezprzewodowy głośnik, z jakim miałem do czynienia.
Dźwięk, biorąc pod uwagę gabaryty oraz system jego odtwarzania, jest kompletny. Wysokie tony są szczegółowe, bardzo krystaliczne, ale nie denerwujące i nie szczypią w uszy. Średnica jest bardzo wyraźna i nie gubi się w gąszczu innych dźwięków, zaś tony niskie bardzo mocne i punktowe. Nic nie dudni, nie brzęczy i trzeszczy - o takich brudach nie ma mowy! Bez znaczenia, czy jest to dynamiczna muzyka elektroniczna, mocny rock czy też kołyszące kawałki a’la chillout, nie można mieć do głośnika żadnych uwag. Nawet na bardzo wysokim poziomie głośności, wszystko utrzymuje się w ryzach i nie rozlewa się na boki, jak to bywa w przypadku głośników plastikowych i nastawionych na efekt „więcej basu!”. Muszę przyznać, że Klipsch The Three nie jest odpowiedni na typową dyskotekę czy domówkę. Owszem, jest w stanie napędzić niejedną imprezę, ale moim zdaniem, głośnik ten jest stworzony do wyższych celów – do delektowania się muzyką.
Ma fantastyczne „papiery”…
Słowa nie oddadzą tego, jak gra ten głośnik i nawet „audiofilski” opis na niewiele się zda, więc moje słowa postaram się podeprzeć danymi technicznymi. Moc ciągła to 60 W, zaś szczytowa dochodzi do 80 W. Niby niewiele, ale ten, kto choć trochę zna się na sprzęcie audio wie, że liczby nie zawsze mają przełożenie na generowany dźwięk. Pasmo przenoszenia zamyka się w zakresie od 45 do 20 000 Hz zaś maksymalny poziom akustyczny dochodzi do 106 dB. Źródłem dźwięku są podwójne głośniki wysokotonowe pełnopasmowe (2 x 57 mm), podwójne niskotonowe przetworniki o średnicy 133.4 mm oraz subwoofer (też 133.4 mm). To wystarczy, aby świetnie nagłośnić nawet duży salon. Całość ma wymiary 178 x 348 x 203 mm i waży 4,7 kg.
Wracając do możliwości podłączenia urządzeń zewnętrznych, bez wątpienia najciekawszym rozwiązaniem jest moduł WiFi z protokołem DTS Play-Fi. To otwarty system przesyłu sygnału audio, obsługiwany przez ogromną liczbę urządzeń na rynku. Dzięki niemu możemy bezprzewodowo odtwarzać i kontrolować muzykę w całym domu, w każdym pomieszczeniu, z każdego głośnika. System działa przez sieć Wi-Fi lub Ethernet i może być obsługiwany z poziomu urządzeń z systemem Android i iOS, Kindle Fire, a także komputerów z systemem Windows. Dlatego też, aby w pełni kontrolować Klipsch The Three, należy pobrać darmową aplikację na smartfon, smartwatch lub PC. Dzięki temu będziemy mogli między innymi odtwarzać muzykę z osobistej biblioteki oraz z najpopularniejszych serwisów strumieniowych i radia internetowego (Tidal, Napster, Spotify, Pandora, iHeartRadio, SiriusXM). Nieźle, jak na "stare radio", prawda?
Mógłbym taki mieć!
Przyznam się, że jak tylko mogłem odwlekałem zwrot Klipsch The Three i mam głęboką nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie mi dane się z nim znów spotkać. W The Three się zakochałem i co prawda z chęcią przetestowałbym możliwości najnowszej wersji z wbudowanym asystentem Google, ale w tym nowym stylistyka jest już odrobinę inna i nie posiada tego magnesu na sroki – pięknych złotych akcentów. Ujęła mnie umiejętność marki do łączenia nowoczesnych rozwiązań, najwyższej jakości komponentów oraz rewelacyjnego dźwięku z bardzo tradycyjną stylistyką. To ryzykowne, bowiem takie podejście zawęża grupę odbiorców, ale skoro to połączenie jest tak udane, trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Owszem, około 2000 złotych za głośnik bezprzewodowy to dużo, ale skoro może on zastąpić cały zestaw audio i zamknąć go w tak ciekawej, kompaktowej obudowie, kwota wydaje się w pełni uzasadniona.
- Fantastyczna jakość dźwięku
- Rewelacyjne wykonanie
- Ciekawa stylistyka
- Bluetooth z aptX oraz DTS Play-Fi
- Wysoka (ale uzasadniona) cena