Twitter jest w rozsypce, ale Mastodon na tym nie zyska [OPINIA]
Elon Musk po przejęciu Twittera prędko zniechęcił do siebie wielu użytkowników sieci chaotycznymi zmianami i ignorowaniem krytyki. Rozpoczęło się szukanie alternatyw. Skokowo wzrosła popularność sieci Mastodon, ale Twittera… nie da się zastąpić.
Sieć Mastodon jest próbą zbudowania nowoczesnego medium społecznościowego za pomocą otwartego oprogramowania i zdecentralizowanej struktury. Rozwiązuje to nie tylko problem zamkniętych aplikacji, robiących nie-wiadomo-co, ale także zależności od dużej korporacji, trzymającej w garści całą sieć i dyktującej warunki korzystania z niej. Każda instancja Mastodona może rządzić się własnymi prawami, należąc jednocześnie do dużej sieci sfederowanej (fediverse), spinającej wszystkie otwarte na to instancje.
Tak już było
W pewnym sensie jest to powrót do internetowych korzeni. Usługi Usenet i IRC, choć realizowały ten sam cel w wysoce odmienny sposób, także dzieliły się na lokalne serwery, które mogły uczestniczyć we wspólnej sieci. Utrzymywanie jednorodnego stanu pozwalało wszystkim użytkownikom obcować z "takim samym internetem", niezależnie od tego, jaki usługodawca był używany do zestawienia połączenia.
Dziś zdecentralizowane usługi niemal w całości wymarły. Serwisy takie, jak Discord, Reddit, Twitter i Twitch, choć zastępują dawne rozwiązania, nigdy nie odtworzyły ich rozproszonej natury. Jednym z głównych powodów są finanse. Gdy sieć rozległa, jaką jest Internet, stała się nie tylko rozległa, ale i ogólnodostępna, koszty utrzymania i konieczność moderacji urosły na skalę pozwalającą przetrwać wyłącznie zamkniętym, centralnym rozwiązaniom.
Mastodon był jednak projektowany na tyle ostrożnie, że daje sobie radę ze skalowalnością. Idealny model zakłada, że sieć fediverse będzie się składać z dziesiątek tysięcy małych instancji, dzięki czemu nie będą potrzebne całe centra danych, żeby obsłużyć jedną końcówkę. A prędkość sieci mikroblogowej jest na tyle wysoka, że kompletna, ciągła federacja wszyscy-do-wszystkich i tak by nie zachodziła, co daje dużo możliwości optymalizacji dynamicznej.
To tylko teoria
Niestety, poza tymi racjonalnymi założeniami, Mastodon wymusza sporo innych. Oddzielnie, wydają się one bezproblemowe, sensowne i nawet całkiem logiczne. Ale zestawione razem, składają się w problematyczny zestaw. Zestaw, który na pewno nie zagrozi Twitterowi. Przy okazji może się okazać dowodem na to, że stworzenie otwartej, sfederowanej sieci społecznościowej która byłaby skuteczna, jest niemożliwe. Przyjrzyjmy się ograniczeniom Mastodona.
Potrzebujemy jeszcze trochę teorii, by zrozumieć braki fediverse. A teoria mówi, że mnogość instancji ma wynikać z cech wspólnot. Mogą powstać np. instancje regionalne, zorientowane na specyficzne zainteresowania, zrzeszające jakąś grupę zawodową itp. Głównym obszarem rezydowania użytkownika instancji Mastodon jest sekcja lokalnej osi czasu. Zawiera ona aktywność "bratnich dusz", zrzeszonych z racji jakiejś wspólnej cechy na danej instancji.
Jeżeli użytkownik chce wyjść zwiedzać świat, a nie tylko siedzieć w swoim lokalnym małym światku, może się przełączyć na widok sfederowany, gdzie widać wycinek aktywności pochodzącej ze wszystkich (powiedzmy) sieci. A jeżeli instancja okaże się zbyt nudna - zawsze można się przenieść na inną. Brzmi idealnie, prawda? Niestety, tylko przez pierwszych kilka godzin intensywnego użycia. Gdy radość z nowej zabawki osłabnie, a nasza lista śledzonych osób ustatkuje się, Mastodon ukaże swój podstawowy problem, nieistniejący na Twitterze. Otóż nie da się należeć do kilku społeczności naraz.
Bez zalet Twittera
Wyobraźmy sobie taki scenariusz: zakładamy konto na instancji zrzeszającej fanów seriali. Jednocześnie chcemy być na bieżąco z dyskusjami na temat cyberbezpieczeństwa. Co teraz? Ano mamy problem. Nasza główna instancja tematyczna będzie nas zasilać treściami tylko na temat pierwszego zagadnienia. Teoretycznie, w takiej sytuacji powinniśmy śledzić hasztagi w sieci sfederowanej lub po prostu dodać istotne osoby ze "świata tematu numer dwa" do obserwowanych. Wtedy naszym oczom ukaże się fenomenalny komunikat, przegrywający UX-owo z każdą większą siecią:
"Przeklej następujący łańcuch do pola wyszukiwania na drugiej karcie, bo jesteś w innej sieci" to naprawdę zniechęcające zjawisko. Każda próba usprawiedliwienia owego okienka zakrawa na kliniczną postać syndromu "no ale przecież wystarczy tylko". Bo tu nie chodzi tylko o ten komunikat. Konieczność wykonywania takich sztuczek gimnastycznych pokazuje, jak kiepsko działa odkrywalność (discoverability) w sieci Mastodon. Ponadto, w dobie sieci działających zupełnie inaczej, budowanie szerokich sieci kontaktów ponad podziałami na Mastodonie jest boleśnie trudne.
A może tak ma być?
Można bronić sieć fediverse mówiąc, że jest to o wiele bardziej naturalna metoda prowadzenia kontaktów w sieci. Że znacząco ogranicza to (ale przecież nie eliminuje) hiperoptymalizację, dzięki której w kilka godzin zdobywamy przyjaciół zza oceanu - idealnie dostosowanych do nas, ale mało mających wspólnego z tradycyjną koncepcją przyjaźni.
To prawda. Ale Twitter nie służył akurat do tego. Brak granic oraz wszechmocny Algorytm pozwalają na Twitterze prędko znaleźć grupy dyskutujące akurat o tym, czego szukamy. Ułatwiony jest też dostęp do branżowych ekspertów (o ile nie są celebrytami). Bez konieczności okładu organizacyjnego, da się tam po prostu zacząć dyskutować np. z autorem przeczytanego przed chwilą artykułu lub książki. Na Mastodonie trzeba się w tym celu napracować.
Ale zanim użytkownik rozczaruje się tą cechą fediverse, od uczestnictwa w sieci Mastodon odrzuci go co innego: konieczność wyboru instancji oraz brak oficjalnej aplikacji. Nie da się wykonać operacji "oto dołączam do Mastodona" w taki sam sposób, jak ma to miejsce na Twitterze. Niewątpliwie ma to swoich zwolenników, sugerujących że trochę gatekeepingu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Ale nie można w takim przypadku mieć złudzeń, że Twitter ma godnego, zdecentralizowanego następcę.
Kamil J. Dudek, współpracownik redakcji dobreprogramy.pl