Uber jest skończony, wizerunkowo i finansowo
Uber to jedna z niewielu współczesnych firm IT, której udało się odnieść sukces niemal natychmiast po wprowadzeniu na rynek pionierskiej usługi. Skalę zjawiska widać i w Polsce, choćby po protestach kierowców taksówek. Na plus Uberowi można zaliczyć to, że prawdopodobnie to on zmotywował niektóre korporacje taksówkarskie do wydania własnych aplikacji i ułatwienia rozliczeń.
01.03.2017 | aktual.: 04.03.2017 16:50
Jednak bez względu na to, jak działa usługa i jakie ma konsekwencje na rynku, wizerunek Ubera poleciał ostatnio na głowę. Wierzchołkiem góry lodowej jest to, że w grudniu Uber został zmuszony do wycofania autonomicznych samochodów, ignorujących przepisy drogowe. Auta przejechały na czerwonym świetle na 6 skrzyżowaniach, gdy nie prowadzili ich „żywi” kierowcy. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Prawo Kalifornii wymaga, by wykorzystywanie autonomicznych samochodów przez firmy było zarejestrowane, ale Uber uważa, że jego nie dotyczy. Prawdopodobnie przeniesie się z testami do Arizony, skoro w rodzimym stanie go nie chcą. Tymczasem Alphabet (Google) oskarża Ubera o wykradanie tajemnic handlowych – autonomiczne auta Ubera ruszyły krótko po przejęciu firmy Anthony'ego Levandowskiego, który pracował dla partnera Google'a i podobno wyniósł 14 tysięcy plików z zastrzeżonymi informacjami.
Self-Driving Uber running red light
Burza rozpędziła się po publikacji wspomnień Susan Fowler z roku, który spędziła, pracując w Uberze. Lektura jest przygnębiająca. Dla osób znających nieco realia Doliny Krzemowej, gdzie diversity jest na ustach wszystkich, poprawność polityczna jest powodem do dumy, a seks z kimś pracy jest nie do pomyślenia, tekst był bulwersujący.
Na początku trzeba zaznaczyć, że Susan nie jest szeregową programistką – ma na koncie dwie książki o mikrousługach wydane przez O'Reilly i praca w Uberze, który zmieniał architekturę, mogła rozpędzić jej karierę. Zamiast tego, już pierwszego dnia po szkoleniu dostała propozycję przespania się z menedżerem swojego zespołu. Skarga nic nie dała, oficjalnie ta osoba była wysoko oceniana przez przełożonych i było to rzekomo pierwsze zgłoszenie… poza tym, że nie było. Inne kobiety także skarżyły się na molestowanie. Brak uległości Susan przypłaciła możliwością dalszej edukacji (wystawiona celowo niska ocena pracownicza zamknęła jej drogę do udziału w zajęciach na Uniwersytecie Stanoforda) i kolejnymi propozycjami przy jednoczesnym umniejszaniu wartości jej pracy. Jakby nie było, Susan jest specjalistką w swojej dziedzinie i wmawianie jej, że osoby pewnej płci i pewnej rasy są lepiej przystosowane do pracy na pewnych stanowiskach, wygląda absurdalnie. A jednak miało miejsce.
Historia Susan Fowler sprawiła, że jeszcze jedna kobieta podzieliła się doświadczeniami. Podobny opis seksizmu opublikowała była pracowniczka Ubera, która nie podaje swojego prawdziwego nazwiska i każe nazywać się Amy. Amy jest wykształcona, w Uberze zajmowała się analizą danych i zarabiała 18% mniej niż jej mniej wykwalifikowani koledzy. Jej zespół pracował pod ogromną presją po kilkanaście godzin dziennie, a menedżerowie byli aroganccy i rzucali rasistowskie komentarze. Ciężarnej kobiecie, pracującej w Indiach, groziło zwolnienie z pracy za udział w telekonferencji bez makijażu, mimo że rozmowa miała miejsce w środku nocy jej lokalnego czasu. Pracownik o azjatyckich korzeniach był jawnie nazywany „skośnookim” (slanty eye joe). Męska część kadry bez skrępowania nazywała „pedałem” (fag) kogoś, kto nie brał udziału w imprezach z prostytutkami i narkotykami, a to słowo jest na czarnej liście biurowej komunikacji.
Amy opisuje także molestowanie przez menedżera, podkradzionego z innej dużej firmy IT w Dolinie Krzemowej, którego sprowadził sam Travis Kalanick, CEO Ubera. Przełożony niewybrednie zasugerował jej, że ma nosić szpilki, żeby jej tyłek lepiej się prezentował, później proponował kolację, a nawet sponsoring. Dział HR zachowywał się tak samo, jak w przypadku Susan. Menedżer jest nie do ruszenia, bo Travis go lubi. Jeśli Amy go zadowoli, będzie dostawała dobre oceny końcowe. Ponieważ jednak go nie zadowoliła, jej raporty były otwarcie nazywane „wkładem do niszczarki”. Z tego wpisu możemy się dowiedzieć, że HR Ubera składa się z osób zastraszonych tendencjami Kalanicka do obwiniania kobiet o wszystko i wyśmiewania ich przy każdej okazji.
Do mizoginii i rasizmu Ubera możemy doliczyć zupełny brak empatii, czego przykład znajdziemy w tekście Amy i w krótkim filmie, upublicznionym przez jednego z kierowców. Miał on wątpliwą przyjemność przewozić Kalanicka po finale Super Bowl. Nagranie pochodzi z samochodu jeżdżącego pod szyldem Uber Black, czyli najbardziej luksusowej usługi. Nie wszystkie słowa są wyraźne, ale z nagrania wynika, że kierowca stracił 97 tysięcy dolarów przez zmiany stawek za przejazdy. Kalanick zaprzeczył, jakoby cokolwiek się działo, a na koniec dodał, że niektórzy ludzie nie lubią brać odpowiedzialności za swoje sprawy i obwiniają innych. Amy zaś próbowała bronić interesu kierowców i usłyszała, że w tym biznesie nie ma miejsca na etykę i została nazwana płaczliwą suką (whining bitch).
W rozmowie na tylnym siedzeniu, poza znakiem zodiaku Kalanicka, tematem był też „trudny rok” dla Ubera. Zainteresowany odpowiedział, że jeśli rok nie był trudny, to znaczy, że za mało naciskał. Trudno powiedzieć, co miał na myśli, ale ten cytat powtarza się w licznych artykułach o Uberze jako dowód na jego brak empatii i tyraniczny charakter, opisywany przez pracowników.
Atmosfera rasizmu i homofobii promieniowała z góry na pracowników niższych szczebli. Susan podliczyła w swoim artykule, że gdy przyłączyła się do Ubera, kobiety stanowiły 25% zatrudnionych. Po roku, gdy odchodziła, było ich zaledwie 6% i wiele z pozostałych także szykowało się do odejścia w najbliższym czasie. Niestety nie znamy danych dotyczących mężczyzn potencjalnie dyskryminowanych z powodu orientacji seksualnej, rasy lub pochodzenia. Przypomnę, że mówimy tu o Dolinie Krzemowej, gdzie liczba kobiet i osób o innej niż biała skórze na liście płac jest powodem do dumy. Nic więc dziwnego, że historie oznaczone #ubersurvivors budzą takie kontrowersje za Oceanem.
Nie oznacza to, że Uber nie potrafi przeprosić, ale lepiej by było, gdyby nie trzeba było tego robić. By udobruchać pracowników, którzy nie popierają Donalda Trumpa, pracujących dla Ubera imigrantów i licznych kierowców, CEO zrezygnował z doradzania prezydentowi. Wspomniany kierowca Uber Black także doczekał się listu od Travisa. Sprawę Susan chcą złagodzić przez zatrudnienie byłego prokuratora generalnego, Erica Holdera, który ma rzekomo zbadać jej zarzuty o molestowanie. Kalanick spotkał się też z ponad setką kobiet pracujących w Uberze, by poczuły, że ktoś ich słucha. Zapewnił, że „wykorzeni niesprawiedliwość”. Na Twitterze napisał, że każdy, kto się zachowuje w opisany sposób, zostanie zwolniony, ale czy można mu wierzyć? Wciąż wypomina się mu, że nazwał Ubera Boob-er („Cyck-er”), bo dzięki niemu poprawiły się jego perspektywy na „zaliczanie”.
Efekty? W styczniu 200 tysięcy osób odinstalowało aplikacje i usunęło konta w ramach akcji #DeleteUber, która dotyczyła tylko złośliwych działań Ubera w czasie strajku taksówkarzy w Nowym Jorku. Pojedyncze osoby w różnych krajach usuwają Ubera lub odmawiają instalacji z różnych przyczyn i zapewne będzie ich coraz więcej.
Choć protestującym nie można odmówić słuszności, trudno powiedzieć, by bojkot miał konsekwencje ekonomiczne dla wierchuszki Ubera. Baza użytkowników ciągle rośnie, dla firmy pracuje 11 tysięcy osób… i miliony kierowców na całym świecie, bez opieki zdrowotnej czy gwarancji zatrudnienia, zarabiających niekiedy poniżej płacy minimalnej w sąsiednim mieście i śpiących w samochodach, by ciąć koszty. W niektórych amerykańskich miastach zdarzały napady na kierowców Ubera i pobicia. Stawki były tak niskie, że każdy mógł sobie pozwolić na przejazd, ale nie każdy kierowca mógł się utrzymać.
Bez względu na to, jak okropny w naszych oczach jest zarząd firmy, w wielu miejscach usługa działa bez zarzutu (z pierwszej ręki znamy też wtopy, ale to jednak rzadkość), jest tani, a dla niektórych bywa ostatnią szansą na bezpieczny powrót do domu, gdy w środku nocy brak taksówek. Jeśli jednak pojawi się lepsze rozwiązanie, nikt nie zostanie przy Uberze z czystej lojalności.
Bojkot może nie dobije Ubera, ale kiepskie zarządzanie już tak. Uber postawił na głowie rynek przewozu osób i zdobył większość rynku w Stanach, ale co z tego, jeśli nie umie na siebie zarobić? W ubiegłym roku przyniósł straty na poziomie 2 miliardów dolarów. Przy okazji wyszło na jaw, że opłaty za przejazdy pokrywają jedynie 40% faktycznych kosztów. Reszta pochodzi z pieniędzy dostarczonych przez inwestorów. Do tego dochodzą opisane wyżej skandale, które negatywnie wpływają na ocenę firmy na giełdzie. Jakimś cudem jednak udało się Uberowi dostać pożyczkę wysokości miliarda dolarów.
W zasadzie wystarczy jakaś większa przegrana w sądzie (a przeciwko Uberowi toczy się wiele spraw), by zwalić go z nóg. O ile wcześniej nie dobije się sam, gdy skończy się gotówka. Finansowo nie jest najlepiej, a firma skacze z jednego pomysłu na drugi. Ostatnio próbuje dowozić jedzenie, a nawet latać, ale nadal odmawia zmiany formy współpracy z kierowcami. Obecnie Uber nie ponosi żadnej odpowiedzialności za wypadki czy urazy, a przecież zdarzały się wypadki komunikacyjne i pobicia kierowców.
Analitycy dają Uberowi jakieś 3 lata. Na początku Ubera można było porównać do raczkującego Amazonu, ale straty tego drugiego znacznie się zmniejszyły po 5 latach działania i z czasem zamieniły się w ogromne zyski. Uber w tym miesiącu skończy 8 lat. Przynosi coraz większe straty.