Wacom Inkling — tradycja i nowoczesność w jednym piórniku
Wacom w tym produkcie połączył technologię czysto kosmiczną w postaci bardzo dobrej jakości długopisu, z nowoczesnymi metodami przechowywania grafiki, jak PDF, SVG i obrazy rastrowe. Jednym słowem tradycja i nowoczesność w całkiem zgrabnym, mobilnym i bezprzewodowym piórniku. A wszystko po to, żeby ułatwić przenoszenie rysunków, albo ich fragmentów, do programów graficznych. Albo po to, żeby zapewnić komfort pracy z analogowym narzędziem podczas rysowania dla komputera. Na to urządzenie można spojrzeć na wiele sposobów, ale nie sposób nie zauważyć jego wyjątkowości.
Aby przybliżyć Czytelnikom zastosowanie tego dziwnego wynalazku, wcielę się na chwilę w rolę projektanta na zlecenie. Załóżmy, że mój klient zamówił u mnie grafikę przedstawiającą japoński ogród. Mogę oczywiście poszukać inspiracji w Internecie, ale lepiej na wyobraźnie zadziała wycieczka w teren, zwłaszcza że we Wrocławiu nawet znajduje się odpowiedni ogród. I z tą właśnie myślą sięgam po Wacom Inkling oraz przedmioty, które zazwyczaj w parze nie idą: czyli papier (zwykły zeszyt wystarczy) i komputer.
Na początek warto zajrzeć do konfiguracji odbiornika. Kabelkiem umieszczonym w piórniku podłączamy „kostkę” do komputera, i w tym momencie system powinien wykryć podłączony dysk zewnętrzny. Na nim znajdziemy oprogramowanie dla systemów Windows i Mac OS X, które pozwoli przetworzyć prace i skonfigurować urządzenie. W ustawieniach można wybrać rozmiar papieru, na którym będą powstawać rysunki, najwygodniejsze miejsce umocowania czujnika — zazwyczaj jest to górna krawędź kartki, ale przy rysowaniu na sztalugach (tak Czytelniku, Inkling nada się również do rysowania na sztaludze) lepiej umieścić odbiornik na rogu — oraz czułość długopisu. Nie da się oczywiście ustawić zachowania samego fizycznego długopisu — parametr dotyczy „czułości” jego cyfrowej interpretacji dokonywanej przy zapisie pracy przez odbiornik. Wybrany szkicownik (jeszcze raz zaznaczę, dowolny szkicownik, zeszyt, notes, karton na sztaludze lub kawiarnianą serwetkę), odbiornik oraz długopis zabieramy w miejsce przynoszące natchnienie, resztę wyposażenia zostawiamy na później.
Długopis jest tu głównym narzędziem. Po włączeniu automatycznie nawiązuje kontakt z odbiornikiem. Sam odbiornik wyposażony jest w klips, który pozwala przypiąć go na notesie, szkicowniku czy sztaludze. Proces rysowania przebiega tak samo, jak w przypadku zwykłego długopisu, z jedną tylko różnicą — jeśli chwilowy stan rysunku z jakiegoś powodu nam się spodoba, można go specjalnie oznaczyć w pamięci odbiornika przez naciśnięcie przycisku na jego obudowie. Pozwala to zachować oznaczyć stan rysunku tak samo, jak maszyny wirtualne lub programy do kontroli wersji zachowują snapshoty. Ale nie jest to konieczne i można w ogóle zapomnieć, że mamy ze sobą jakąś elektronikę, jeśli można to zrobić, kiedy podczas pracy coś ciągle mruga. Diodę sygnalizującą włączenie urządzenia jeszcze jestem w stanie strawić, ale mruganie indykatora „rysowania” jest niezwykle irytujące.
Odbiornik posiada 2GB wbudowanej pamięci, co wystarcza na… mnóstwo rysunków. Szkice przechowywane są w formacie wektorowym, więc są bardzo małe. Przykładowo, prezentowany w teście pajacyk zajmuje 602 KB. Po powrocie do domu i podłączeniu urządzenia do komputera z użyciem dołączonego przez producenta oprogramowania można przejrzeć prace, wyeksportować je do wybranego formatu (PDF, SVG, BMP, TIFF, PNG) lub odtworzyć proces rysowania w wybranym tempie. Na poniższym filmie przedstawiam dość szybko odtwarzany proces rysowania pajacyka. Jak widać, nie jest to płynny proces i prezentuje raczej kolejność nakładania kolejnych kresek zapisanych jako krzywe wektorowe przez odbiornik, ale pozwala prześledzić grafikę i wybrać odpowiedni „moment” do dalszej obróbki. Warto zwrócić również uwagę na bardzo dobre odwzorowanie geometrii szkicu, oraz możliwość rysowania na dowolnym papierze. Tym razem, zupełnie celowo, używałam zwykłego zeszytu.
Czy Twoja przeglądarka nie obsługuje skryptów? //Niestety nie obyło się bez narzekań z mojej strony. Po pierwsze, mam wrażenie, że Wacom zamówił kiedyś za dużo kabelków Mini-USB. Kiedy już zdążyłam ucieszyć się z obecności popularnego ostatnio USB Micro-B w najnowszych tabletach z linii Bamboo, zaserwowano mi produkt z gniazdem USB Mini-A i mam wrażenie, że coś tu jest nie tak. Czas pracy na baterii obu urządzeń jest z grubsza zgodny ze specyfikacją, ale nie jest szczególnie imponujący. Długopis wytrzymuje około 8 godzin, odbiornik prawie 2 razy tyle, więc na dzień roboczy wystarczy. Nie należy więc zabierać Inklinga na kilkudniowe wyjazdy w plener, jeśli nie bierzemy ze sobą również komputera. Nie jestem również przekonana do wkładów używanych przez długopis, choć po bliższym przyjrzeniu się zauważyłam, że da się je wymieniać na wkłady D1 do multipenów, na przykład firmy Rotring lub Parker (do dostania w sklepach plastycznych, kreślarskich i lepszych papierniczych, osobiście polecam te pierwsze), co nieco rozwiało czarne wizje wyrzucenia 750 złotych na długopis z pięcioma wkładami.
Jednak czego by o Inklingu nie powiedzieć, jest to genialne urządzenie. Dobra jakość nagranych przez niego szkiców pozwala na dalsze wykorzystanie szkiców w Photoshopie, Illustratorze, SketchBooku, lub po prostu na eksport i publikację. Jest to rozwiązanie nie tylko mobilne, ale również naturalne, gdyż posiada zasadniczą przewagę nad tabletem piórkowym — rysunek widać od razu pod piórkiem. Ponadto rysowanie długopisem jest dużo bardziej strawne, niż abstrakcyjnym plastikowym bezbateryjnym piórkiem z końcówką nieprzypominającą żadnego znanego rysownikowi narzędzia, a do tego obraz pokazuje się na znajdującym się zupełnie gdzie indziej monitorze. Wygoda pracy jest nieoceniona — szkic można wykonać na dowolnym papierze i nie martwić się o plamy, kratki czy kolor papieru przy skanowaniu. No i nie trzeba przejmować się, że jesteśmy już o tę jedną kreskę za daleko, bo w programie towarzyszącym Inklingowi można wrócić do dowolnego momentu w procesie tworzenia.
Zapis obrazka to jednak nie wszystko. Postanowiłam bliżej przyjrzeć się się odwzorowaniu rysunku przez Inkling. Zazwyczaj, kiedy robię rysunki, projekt trafia z papieru do Photosopa lub Inkscape za pośrednictwem skanera, więc pliki zapisane przez Inkling porównam ze zeskanowanymi rysunkami. Przy rysowaniu należy pamiętać, że odbiornik ma ograniczony zasięg i nie jest w stanie odczytać kresek narysowanych tuż przy jego krawędzi. Należy więc rysować kilkanaście milimetrów od odbiornika.
Strzałkami zaznaczyłam miejsca, gdzie wyraźnie widać, że Inkling źle zinterpretował moje kreski. W trakcie rysowania zmieniam nieco kąt trzymania długopisu i prawdopodobnie stąd wynikają rozbieżności. W innych testach, na większych kartkach, kiedy długopis trzymałam prawie idealnie pionowo, rozbieżności praktycznie nie było. Ale przecież nie można zmuszać projektanta, żeby rysował jakby trzymał pędzel do kaligrafii Kanji. Długopisem się tak po prostu nie da rysować, a dodatkowo niewprawna osoba szybko nabawi się schorzenia powszechnie znanego pod nazwą „łokieć tenisisty”. Trzeba się wiec liczyć z pewnymi błędami interpretacji. Na szczęście wszystko da się poprawić w programie do obróbki grafiki wektorowej. Jest to jedna z niewątpliwych przewag Inklinga nad skanerem, zaraz obok wygody płynącej z faktu, że z inklingowej bitmapy nie muszę usuwać kratek zeszytu. Doskonała jest również możliwość wykonania szkicu zwykłym narzędziem rysowniczym, a potem jedynie narysowanie konturu długopisem Wacoma, dzięki czemu na komputer trafi ostateczna wersja szkicu. Moim zdaniem jest to 10 razy szybsze i 20 razy wygodniejsze, niż rysowanie tabletem lub, o zgrozo, ręczne układanie krzywych na skanie kartki.
A jak widać powyżej, mój pajacyk wyeksportowany do Photshopa prezentuje się całkiem dobrze. Rastry eksportowane są w rozdzielczości 600 pikseli na cal, co dla kartki a5 (zeszytowej) daje bitmapę o rozmiarze 4961 na 3496 pikseli. Podobnie wygląda eksport do plików PDF, choć tu niestety zabrakło podziału na warstwy. Eksport do plików SVG jest dokładnie taki, jak powinien. Jak widać, możliwości dalszej edycji są praktycznie nieograniczone. Rysunek może posłużyć za wzór, jak miałoby to miejsce w przypadku skanu, a może stanowić gotowy kontur, który tylko zostanie pokolorowany. Wszystko zależy od potrzeb i inwencji autora.
Z pewnością to urządzenie będzie za drogie dla studenta, który chce szybko digitalizować swoje notatki. Jednak projektant, ilustrator lub artysta, który zarabia na życie rysując, zdecydowanie powinien się nad Inklingiem zastanowić. Możliwość rysowania na papierze i przenoszenia kresek w postaci wektorowej do projektów cyfrowych nie dość, że jest wygodna, to jeszcze zaoszczędzi mnóstwo cennego czasu. A do tego urządzenie jest małe, lekkie, ładne, praktyczne i moim zdaniem „och i ach”. Projektantom, artystom, rysownikom ilustracji czy komiksów, którzy mają akurat luźne 750 złotych, mogę ten drobiazg z czystym sumieniem polecić.