Wielka Brytania rezygnuje z blokowania pornografii w internecie. Straci branżowy gigant
Po ponad dwóch latach wypełnionych gorączkowymi debatami nad ograniczeniem dostępu do pornografii, rząd Wielkiej Brytanii uznał w końcu, że ten pomysł nie ma sensu. Projekt nie będzie dłużej kontynuowany, a przynajmniej nie w dotychczasowej formie.
Przypomnijmy, w 2017 r. rękoma Brytyjskiej Komisji ds. Klasyfikacji Filmów (BBFC) do parlamentu trafił projekt tzw. Ustawy o Gospodarce Cyfrowej, która miała być lekiem na rosnące zainteresowanie pornografią w sieci wśród nieletnich. Postanowiono, że władza przerzuci odpowiedzialność za dzieci na administratorów stron dla dorosłych. Ci będą musieli w jakiś sposób zweryfikować wiek użytkownika. Inaczej stracą dostęp do systemów płatności.
A dlaczego jakiś sposób? Bo konkretnej metody nie podano. Padło tylko kilka luźnych propozycji, z czego niektóre brzmiały naprawdę abstrakcyjnie. Najdłużej utrzymywała się koncepcja ogólnokrajowego filtru, wykorzystującego AI do analizy tekstu i obrazu w celu ustalenia listy witryn zawierających pornografię. Właściciele tychże witryn zostaliby zmuszeni do weryfikacji użytkowników poprzez kontrolę dokumentów. Na nieszczęście Brytyjczyków, realizacja planu zatrzymała się już na pierwszym etapie. Premierę narzędzia kontrolnego przekładano z miesiąca na miesiąc. Do dzisiaj nie powstało.
Po raz drugi do tej samej rzeki
To, nawiasem mówiąc, bezpośrednia konsekwencja wydarzeń poprzedzających ustawę. Wcześniej podobne filtry próbowano w Wielkiej Brytanii wdrażać na poziomie dostawców internetu. Założenie było nieco inne, gdyż miały treści pornograficzne nie tylko wykrywać, ale także blokować, o ile usługobiorca nie podpisze odpowiedniego dokumentu. Szybko okazało się jednak, że algorytmy nie działają jak należy, odcinając na przykład dostęp do stron edukacyjnych. Rząd wolał uniknąć powtórki z rozrywki, przez co testy i poprawki się przedłużały.
W połowie października 2019 roku brytyjski sekretarz stanu ds. technologii cyfrowych, kultury, mediów i sportu, Nicky Morgan, w pisemnym oświadczeniu wyznał, że projekt antypornograficznej ustawy nie będzie kontynuowany. Jak stwierdził, parlament podejmie wszelkie możliwe starania, aby chronić dzieci w internecie, ale działania będą prowadzone w szerszym kontekście.
Niespodziewany bohater drugoplanowy
Z jednej strony podatnik może odetchnąć z ulgą, bo skończy się związane ze stale bezowocnym projektem marnotrastwo. Z drugiej jednak wielu krytyków jest zdania, że anulując projekt, władze tylko zamiatają pod dywan przeprowadzony na wielką skalę szwindel, który i tak pochłonął już ogromną sumę pieniędzy. Wszystkiemu winien jest sposób, w jaki próbowano scedować odpowiedzialność na właścicieli pornograficznych witryn.
Głównym realizatorem, a zarazem zarządcą bazy osób uprawnionych do oglądania filmów dla dorosłych władze próbowały uczynić nie aparat państwowy, lecz firmę MindGeek. Gdyby ktoś nie skojarzył tej nazwy, podpowiem: jest to właściciel serwisów takich jak PornHub, RedTube czy YouPorn. Istny gigant branży pornograficznej. Tu pojawia się oczywiście domniemanie korupcji. Oficjalna wersja była taka, że największy powinien się zarazem najbardziej poczuwać do odpowiedzialności, ale to dość dyskusyjne tłumaczenie.
Będąc bezpośrednio odpowiedzialnym za system weryfikacji, MindGeek byłby też pierwszym legalnym dostawcą treści po wejściu nowych przepisów. Dodatkowo miałby w rękach przeogromną bazę danych osób potencjalnie zainteresowanych swymi materiałami. Mówią, że bogatemu nawet byk się ocieli. Jednak poziom uprzejmości władz w tym konkretnym przypadku zdaje się przekraczać zwyczajnego farta.