Wielka Brytania u progu opensource'owej rewolucji. Na początek otwarte formaty
Na Wyspach Brytyjskich nie od dziś parlamentarzyści i wysocy rangąurzędnicy mówią o konieczności uwolnienia administracji publicznej odzależności od dostawców komercyjnego, własnościowego oprogramowania.Już w 2009 roku przedstawiono planmigracji na wolne i/lub otwarte oprogramowanie oraz otwarteformaty dokumentów, wykorzystywane obowiązkowo w komunikacji zobywatelami. Za planem migracji poszło wydane w 2011 rokurozporządzenie, nakazujące służbom publicznym korzystanie tam gdzieto tylko możliwe z rozwiązań otwartych – i na tym sięskończyło. Raport z zeszłego roku poświęcony licencjonowaniuoprogramowania przez brytyjską budżetówkę pokazał, że wciąż większośćpieniędzy podatników przeznaczonych na IT dla administracjipublicznej trafia do kieszeni Microsoftu i Oracle'a. Plany irozporządzenia miały bowiem jeden problem – nijak niewyjaśniały, jak poradzić sobie z uzależnieniem od rozwiązańwłasnościowych przy jednoczesnym zachowaniu ciągłości świadczeniausług.Teraz tą sprawą chce zająć się Francis Maude, pełniący wbrytyjskim rządzie funkcję szefa Urzędu Gabinetu (analogicznego doKancelarii Premiera Rządu w Polsce). Ten związany z torysami polityk,z wykształcenia karnista, poinformował, że jego celem jestustandaryzowanie wykorzystania otwartych formatów dokumentów wministerstwach, obniżenia kosztów eksploatacji pakietów biurowych izłamanie oligopolu dostawców rozwiązań IT. Wszystko to w ramachdziałań mających na celu optymalizację wydatków dla administracjipublicznej, która od 2010 roku na same licencje na pakiety MicrosoftOffice wydać miała ponad 200 milionów funtów.[img=uk]Tak więc Maude życzy sobie, by w administracji publicznejstosowano większy zakres oprogramowania, dzięki czemuurzędnicy będą mieli dostęp do wszystkich potrzebnych iminformacji i będą mogli zrobić swoje bez konieczności kupowaniaoprogramowania konkretnego producenta. Ułatwić by to miałowymianę dokumentów między departamentami, jak i wykorzystywanieinformacji publikowanej przez administrację przez obywateli.Standaryzacja formatów dokumentów nie wydaje się jeszcze wielkąrewolucją – i brytyjski polityk zdaje sobie z tego sprawę.Twierdzi jednak, że to pierwszy krok: przyjęcie przez rząd obowiązkuwykorzystywania standardowych formatów dokumentów ma być początkiemwyzwalania się z zależności od własnościowych formatów, z czasemotwierając drogę wielu innym dostawcom oprogramowania.Jednym ze sposobów włączenia mniejszych graczy do rywalizacji opubliczne pieniądze ma być uruchomienie portalu CloudStore –internetowego rynku, na którym organy administracji rządowej isamorządowej mogłyby kupować oprogramowanie. Do tej pory na projektwydano już 10 mln funtów, z czego połowa trafiła do małych i średnichfirm z całej Wielkiej Brytanii. Ma to być sposób na przezwyciężenieprzekonania, że kupowanie od wielkich korporacji jest najlepszymsposobem, by uniknąć zwolnienia. W ten sposób sektor publiczny nietylko nie ma szans na innowacje, ale też płaci słono za wczorajszetechnologie. Zacytowany przez Maudego przykład dotyczy hostowaniausług internetowych dla rządu – oferta korporacyjnego dostawcyopiewała na 4 mln funtów, podczas gdy mała lokalna firma była gotowazrobić to samo za 60 tys. funtów. Oszczędności rzędu ponad 98% niebędą oczywiście zawsze i wszędzie możliwe, ale jak podkreśla polityk,ciężko pracujący ludzie oczekują od nas, byśmy próbowalioszczędzać najlepiej, jak potrafimy.Brytyjski polityk nie uniknął jednak wpadki. brytyjski TheGuardian donosi, że szef Urzędu Gabinetu życzyłby sobie docelowoobniżenia kosztów przez przejście na darmowe oprogramowanie „opensource”, takie jak OpenOffice czy (sic!)Google Docs. O ile w wypadku OpenOffice nikt chyba nie mawątpliwości co do wolności i otwartości tego pakietu biurowego, tosamo Google Docs jest oprogramowaniem równie zamkniętym, co produktyMicrosoftu – jedyną różnicą jest to, że w pewnych scenariuszachużytkowania może być dostępne za darmo.