Wolność słowa? Tylko jeśli nie jesteś trollem i nie obrażasz naszych uczuć
Niewdzięczna jest wolność słowa, szczególnie w tak nieokrzesanym medium, jakim jest Internet. Obywatelom demokratycznych społeczeństw wypada reagować oburzeniem na działania władz Chin czy Iranu, ścigających blogerów i dziennikarzy za publikacje, które nie odpowiadają linii partii. Konsekwencja wymagałaby reagowania oburzeniem na działania, które wymierzone są w wolność wypowiedzi także na swoim podwórku – ale czy musimy być zawsze tak bardzo konsekwentni? Ostatnie wydarzenia z amerykańskiego podwórka, związane ze społecznościowymi gigantami, Redditem i Twitterem, pokazują że niekoniecznie. Wobec niektórych „naszych” można zrobić wyjątek, uznając że ich słowa na wolność nie zasługują.
Reddit jest serwisem dobrze znanym każdemu, kto spędził trochę czasu w Internecie. Stał się on dla wielu innych mediów głównym źródłem informacji, a dla użytkowników agregatorem tego, co potencjalnie najciekawsze w Sieci (przynajmniej tej anglojęzycznej). Kluczem do jego sukcesu była zapewne łatwość budowania swojego własnego strumienia informacji, zbudowanego z linków czy dyskusji dodawanych do tematycznych kanałów – subredditów – które użytkownik subskrybował według swoich upodobań. Swoboda tworzenia subredditów, oddanie ich w moderację samej społeczności i brak praktycznie jakichkolwiek ograniczeń co do publikowanych treści sprawiły, że oprócz całkiem „normalnych” kanałów, takich jak np. /r/worldnews czy /r/javascript pojawiły się też wyjątkowo osobliwe, w stylu r/fffffffuuuuuuuuuuuu/ czy r/spacedicks/, wypełnione po brzegi internetowymi trollami.
Jak wygląda troll? Jednym z najsłynniejszych trolli Reddita był niejaki „Violentacrez”, twórca setek subredditów, których same nazwy mogły u co bardziej konserwatywnych czy poprawnych politycznie internautów wywołać ciarki na plecach: /r/rapejokes, /r/hitler, /r/chokeabitch, /r/picsofdeadkids itp. Niejednokrotnie banowany za swoją radosną twórczość Violentacrez musiał być jednak z perspektywy administratorów Reddita osobą na dłuższą metę pożądaną – do jego subredditów było zapisanych przynajmniej 800 tys. użytkowników serwisu, zdobywał on też nagrody społeczności w rodzaju „Najgorszego subreddita”. I zapewne kariera tego zdolnego trolla trwałaby w najlepsze, gdyby nie niejaki Adrian Chen z serwisu Gawker, który odkrył tożsamość Violentacreza i ujawnił ją w wyjątkowo zjadliwym artykule. Trollem okazał się być 49-letni programista z Teksasu, Michael Brutsch, określony jako „jeden z najpotężniejszych redditorów (użytkowników redagujących Reddita)” i oskarżony o promowanie pedofilii, nienawiści rasowej, pogardy wobec kobiet, kazirodztwa, nazizmu i innych strasznych rzeczy.
O dziwo, społeczność Reddita wcale nie była nimi jednak tak bardzo przerażona. Gdy pojawiły się pierwsze wieści, że Chen zamierza zdemaskować Violentacreza, oburzeni moderatorzy wielu innych subredditów (szczególnie /r/politics) połączyli siły w jego obronie, banując wszelkie linki prowadzące do tego blogoida. Oburzony tym redaktor Gawkera pisał: szaleli, że ich kumpel będzie wydany za to, co im się wydawało jest prawem do wolności wypowiedzi – jego niezbywalnym prawem do anonimowego publikowania robionych z ukrycia zdjęć kobiet.
Artykuł się jednak w Gawkerze pojawił, a wkrótce po nim przyszły konsekwencje dla zdemaskowanego trolla: natychmiastowe zwolnienie z pracy, przesłuchanie przez policję (podobno pod zarzutem utrzymywania stosunków seksualnych ze swoją pasierbicą), czy wreszcie publiczne potępienie tak samego trolla jak i Reddita w blogosferze. Michaela Brutscha uznano za potwora, którego wypowiedzi w żaden sposób nie mogą być chronione przez amerykańską Pierwszą Poprawkę. Na przykład Lauren Weinstein, chwaląc się na swoim blogu jak to usuwa skąd tylko może niewłaściwe komentarze pisał, że nikt nie jest prześladowany za uczciwe wyjawianie afer (zapomniał o Julianie Assange?), kwestie zdrowia, alternatywnych stylów życia czy własnej seksualności. Na tym dla blogera wolność słowa się kończy. Oskarża zarówno Brutscha, jak i Reddit o popełnienie fundamentalnego błędu – przekonanie, że Internet jest równoległym wszechświatem, w którym normalne koncepcje etyki i odpowiedzialności nie mają zastosowania, nie mają znaczenia, ani wpływu na świat rzeczywisty.
Brutsch zniknął z Reddita, poznikała też większość założonych przez niego subredditów. Pozostało pytanie, gdzie my, ludzie Zachodu, będziemy wyznaczali granice wolności słowa, i jeśli je wyznaczymy, na jakiej podstawie uznamy, że granice wyznaczone odmiennie, np. w Chinach czy Iranie, oznaczają już zniewolenie. To niebagatelne pytanie w świetle ostatnich działań Twittera, który jeszcze niedawno głosił Tweets must flow, zablokował na terenie Niemiec wpisy neonazistowskiej grupy Besseres Hannover, a wkrótce potem zaczął blokować we Francji antysemickie ćwierknięcia oznaczone tagiem #unbonjuif (#dobryżyd).
To dopiero początek. W Australii wzywają do karania więzieniem twórców stron internetowych i profili społecznościowych, zawierających mowę nienawiści, a my dobrze przecież pamiętamy losy twórcy strony Antykomor.pl, zawierającej treści wrogie wobec prezydenta Komorowskiego. Daleko odeszliśmy od wizji z Manifestu Cyberpunka Christiana Kirtcheva. Internet nie zmienił mas, to masy zmieniły Internet, przynosząc do niego wszystkie swoje uprzedzenia i ograniczenia. Reddit dostał już po łapkach. Na co czas teraz, na 4chan?