Zmarł Ray Tomlinson, twórca poczty elektronicznej. Czy przeżył swoje dzieło?
W piątek, w wieku 75 lat, zmarł Raymond Samuel Tomlinson. Miliony internautów zawdzięczają mu możliwość komunikowania się za pomocą poczty elektronicznej, której podwaliny zostały przez niego stworzone w 1971 roku w sieci ARPANET. Smutna wiadomość jest jednak okazją do zastanowienia się, jak poczta elektroniczna radzi sobie w roku 2016. I czy w ogóle jej jeszcze potrzebujemy?
07.03.2016 | aktual.: 08.03.2016 12:18
Tomlinson jako pierwszy programista opracował możliwość przesyłania w sieci ARPANET komunikatów wygenerowanych przez program działający lokalnie na inny komputer, a następnie rozwinął tę koncepcję do możliwości samodzielnego formułowania wiadomości. To jednak nie jedyna jego zasługa: podczas badania nowych możliwości transferu danych zastosował on metodę oddzielania nazwy użytkownika od domeny wykorzystywaną do dziś. Już w czasach, w których błyskawiczną popularność zdobywał Internet, stała się znakiem rozpoznawczym Internetu w ogóle. Mowa oczywiście o wykorzystaniu znaku @.
Koperty grube od sentymentów
Dziś jednak niemal codziennie moglibyśmy pisać o kolejnych mniej lub bardziej innowacyjnych metodach wymiany informacji. Oczywiście błędem byłoby porównywanie skali innowacyjności podrzędnej aplikacji na Androida do dokonań Tomlinsona. Mam jednak na myśli fakt, że coraz więcej firm czy startupów (definitywnie bowiem minęły czasy, kiedy za jakąkolwiek innowacją stał jeden brodaty mężczyzna w koszuli w kratę) chce zarobić właśnie na komunikacji. Rezultaty są oczywiste: jak grzyby po deszczu wyrastają nowe komunikatory, co w zasadzie sprowadza dziś popularność wykorzystywania poczty elektronicznej w prywatnej korespondencji do zera.
Nie brakuje z całą pewnością osób, które regularnie korespondują w celach prywatnych z innymi internautami za pomocą e-maili. Trzeba to jednak otwarcie stwierdzić: są w zdecydowanej mniejszości. Poczta, co należałoby postrzegać raczej jako zaletę, nie oferuje katalogów GIF-ów, efektownych emotikon, posiada dość wąski zakres limitowanych pod względem wielkości załączników. A to nie przyciąga i nie przyciągnie, a nawet będzie odstraszać internautów, dla których rok 1994, kiedy swój 25. jubileusz obchodził ARPANET, nie wiąże się z żadnymi wspomnieniami.
Krócej, szybciej, dynamiczniej
Oczywiście zastosowań poczty elektronicznej pozostaje mnóstwo, choć trzeba przyznać, że w ściśle wyspecjalizowanym zakresie. Nie można przecież zapominać (choć proces odbywa się dziś w sposób na tyle zautomatyzowany, że może pozostać niezauważonym), że e-maile wciąż są najpopularniejszą metodą weryfikacji tożsamości, czy to przy rejestracji, czy przy autoryzowaniu transakcji płatniczych. Przede wszystkim jednak trzeba zwrócić uwagę na zastosowania służbowe. Etykieta, brak konieczności natychmiastowej odpowiedzi, możliwość odtworzenia konwersacji w czytelny zhierarchizowany sposób, to cechy, które jeszcze długo będą utrzymywać przy życiu pocztę elektroniczną w korporacjach i firmach, nie ma co do tego wątpliwości.
Niemniej zapewne jeszcze 5 lat temu wielu stwierdziłoby podobnie o kontaktach w relacji między klientem i usługodawcą. Dziś jednak jesteśmy świadkami odkrywania nowych kanałów, niekoniecznie lepszych. Wszystko to za sprawą dostępu firm do tych narzędzi, z których klient korzysta przez niemal cały czas. Mowa oczywiście o serwisach społecznościowych, czego dobitnym przykładem jest ostania historia dotycząca wyświetlania reklam w Messengerze. Możliwości prezentowania oferty w miejscu, do którego klient zagląda kilkadziesiąt czy kilkaset razy dziennie wystarczą, by sukcesywnie rezygnować z kontaktu z klientem przez nieśpieszne odpowiedzi wysyłane za pośrednictwem poczty elektronicznej.
Kolejny przykład stanowi Apple, które w ostatnim czasie uruchomiło swoje oficjalne konto na Twitterze. Na @AppleSupport można uzyskać porady i bezpłatną pomoc techniczną. O skali przedsięwzięcia niech świadczą liczby: w ciagu doby od uruchomienia konta zyskało ono 125 tys. obserwatorów, a firma utrzymuje tempo odpowiadania na poziomie 100 ćwierków na godzinę. Czy taką efektywność udałoby się uzyskać dzięki e-mailom, nawet przy w pełni zautomatyzowanym formatowaniu wiadomości uzupełnionym o wszelkie możliwe formy etykiety? Pozostaje gdybanie.
Skutki uboczne
Nie sposób wyobrazić sobie, aby podczas wysyłania pierwszego maila (jego treść miała składać się według Tomlinsona z czegoś w rodzaju QWERTY), jego twórca mógł przewidzieć, że w ciagu dwóch dekad jego osiągnięcie będzie miało zupełnie inne oblicze. Z narzędzia, które miało umożliwić bezpłatną komunikacje stanie się uciążliwym nośnikiem wiadomości, których nikt czytać nie chce: spamu. Od roku 2003 ponad połowę wiadomości wysłanych za pomocą poczty elektronicznej stanowiły niechciane oferty marketingowe. A trzeba pamiętać, że 13 lat temu skuteczność filtrów antyspamowych była znacznie mniejsza, dzięki czemu zdecydowaną większość przychodzącego ruchu na prywatną skrzynkę przeciętnego internauty stanowił właśnie spam.
81% wiadomości stanowiły wówczas oferty dotyczące leków, blisko 6% reklamy duplikatów dzieł sztuki. O duplikatach konkretnych części ciała statystyki milczą. W 2004 roku pokuszono się nawet o próbę wyceny strat powodowanych w produktywności pracowników, za które odpowiadają niechciane wiadomości reklamowe. Oczywiście z braku obiektywnej metodologii, trudno traktować je szczególnie poważnie, niemniej w samych Stanach Zjednoczonych, mowa o blisko 22 mld dolarów rocznie. A to zaledwie wierzchołek góry lodowej: trudno wyobrazić sobie jakie koszty musi pociągać inne popularne do dziś zastosowanie poczty elektronicznej, czyli dystrybucja złośliwego oprogramowania.
Mimo rosnącej popularności infekowania komputerów za pomocą fałszywych instalatorów (wystarczy wspomnieć o historii Minta, czy nawet dzisiejszym przypadku ILOVEYOU,).
Co dalej?
Jaka jest dziś zatem poczta elektroniczna? I przede wszystkim: czy jest wciąż potrzebna? Szybko może stać się oczywiste, że jej zastosowania, które dziś postrzegamy jako niezastąpione, okażą się przestarzałe podobnie jak było z kanałem kontaktu między klientem a firmą. Czy powolna, niezbyt zintegrowana z wykorzystywanymi dziś narzędziami usługa, która w dodatku bombarduje internautę ogromem reklam i jest powszechnie wykorzystywana do rozpowszechniania szkodliwego oprogramowania ma dziś jeszcze prawo bytu? Czy wraz z odejściem Tomlinsona odchodzi także jego największe osiągnięcie? Zapraszam do dyskusji.