Etyka informatyka
Jako student informatyki, miałem przyjemność uczestnictwa w zajęciach odnoszących się do etyki pracy informatyka. Nie będę się rozpisywał jak przebiegały, tylko od razu przejdę do meritum. Informatycy jako jakaś tam grupa zawodowa (i nie tylko - nawiązując do artykułu Meshuge"Chcesz być informatykiem? To sobie bądź!" ), nie posiadają konkretnie sprecyzowanych zasad, wg których prowadzą swoje wesołe klikanie, tak jak np. lekarze. Ba! Często spotykam się z postawą braci zerojedynkowej z podejściem "I'am the king of the world! 50 zł". Ale po kolei...
Człowiek jako istota społeczna (taki mądry wstęp, a co się będę szczypał), powinien dostosować się do pewnych zasad w społeczeństwie panujących. Zwłaszcza trzeba przestrzegać jednej - moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się drugi człowiek. Rozumiem, że kiedyś każdy z nas (a przynajmniej większość, która miała taką możliwość), ze zwykłej ciekawości przeszukiwał sieć lokalną lub tą trochę większą w poszukiwaniu ciekawostek z życia innych, tj. zdjęć z imprez, zdjęć z komunii, zdjęć z niczym, zdjęć z pogrzebu sąsiada, filmów, muzyki i czego tam sobie dusza zapragnie. Wiadomo, ciekawość. A jak już znaleźliśmy coś prywatnego, kompromitującego, to pojawia się pytanie - co z tym zrobić? Oczywiście - wrzucić na youtube, czy jakiegoś pobieraczka i link do opisu na gg. Super. Zabawa przednia. Buhaha i w ogóle. Kolega, korzystając z naszego dobrego humoru też nam podrzucił link do jakiegoś zdjęcia na imageshacku. Oooo.. Ładuje się. Oooo... Impreza jakaś. Będzie jazda. Dobra, załadowało się. Ooo... A kto to leży tam taki napruty? Haha! To się urżnął jak świnia! Fajna bluza. Też mam taką. Zaraz zaraz... To moja bluza?! O KU**A!!!
Wiem, że to przypadek skrajny, jednak czasem zdarza się. I tak naprawdę ludzie, którzy wrzucają takie rzeczy na net nie liczą się z tym, że coś raz wrzucone do Sieci, pozostanie tam jeszcze dłuuugi okres czasu i to nawet po usunięciu źródła. Spodobało mi się podejście dwóch kolegów. Pierwszy z nich, gdy zostawiłem niewylogowaną pocztę na uczelni, wysłał mi emaila na adres pozostawionej skrzynki, o treści "Jak już wychodzisz, to chociaż się wyloguj!". Drugi z kolegów lubił szukać dziur w sieci lokalnej, z tym że, jak już ją znalazł, to wbijał się na pulpit i tworzył plik tekstowy o nazwie "ZAJRZYJ TUUUUUUUUU!!!!.txt", a w treści opisywał gdzie ma dziury użytkownik i jaki program zainstalować, żeby trochę to załatać (tzn. polecał jakiegoś konkretnego firewalla czy coś w tym stylu, ew. co wyłączyć w systemie). Trzeba zauważyć, że zarówno jeden jak i drugi bez problemu mogliby narobić kłopotów, a jednak tego nie zrobili, a co więcej zwrócili uwagę, że ktoś nie do końca uważa na swoje własne dane.
Inny, trochę już bardziej przyziemny przykład - przychodzi do was (odezwa do męskiej części publiczności) zgrabna dziewczyna A bo mi się komputer zepsół! Oj oj! Możesz go naprawić?. I tu powinno się zapalić światełko. Komputer, który naprawiamy nie jest naszą własnością. Nie możemy przeglądać zawartości folderów, które backupujemy. I jakichkolwiek folderów w ogóle! Dysk powinien być dla nas suchym składowiskiem zer i jednynek. Co tam jest, niech tam będzie. My mamy zadbać tylko o zabezpieczenie tych danych przed usunięciem. Teraz szczerze i bez bicia - który z was, panowie, nigdy w życiu tej zasady nie złamał? Ja osobiście złamałem. Głupio było mi później, że dałem się skusić jak mały dzieciak. Jak widać słabość może spotkać każdego. Ale obiecałem sobie, że nigdy więcej i jak na razie wywiązuje się z tego.
Jeszcze inny przykład? Ok! Zapewne wielu z was słyszało hasło "pobieraczek.pl". To jest właśnie ewidentny przykład czystego chamstwa, do jakiego może posunąć się informatyk, byle wydębić pieniądze. Dla niezorientowanych przypomnę, że chodzi o firmę, która założyła serwis na podobieństwo rapidshare+chomikuj, a w umowie zamieściła buble prawne, które zmuszały (teoretycznie) każdego użytkownika, który się zalogował do zapłaty niezłej sumki za użytkowanie serwisu. Za nic mieli sobie upominanie i straszenie sądem 13‑sto i mniej letnie dzieci, rzucając paragrafami. Mnie osobiście, jako rodzica krew by zalała. Wiele ludzi dało się nabrać i zapłacili. Co prawda wystarczyło wziąć kodeks karny i przeczytać do jakich paragrafów się odwołują, żeby zdać sobie sprawę, że ma się do czynienia z ludźmi nie potrafiącymi czytać ze zrozumieniem. Oczywiście na straszeniu sądami się skończyło, bo z tego co mi wiadomo, ani jeden pozew nie wpłynął. Ale kasa zarobiona.
Jak już idziemy tym tropem - inna historia. Dobra znajoma bardzo przejmuje się swoimi dziećmi, i kiedy jedno z nich zachorowało, od razu na internet i szuka objawów świńskiej grypy (gwoli ścisłości - mieszka w takim miejscu, że akurat nie miała ŻADNEJ możliwości, poza karetką, by dojechać do lekarza), bo akurat był boom na tą chorobę. Znalazła! "Wyślij sms‑a z objawami, a my powiemy Ci, czy jesteś chory na świńską grypę!". Sms oczywiście darmowy. Wysłała, a po chwili przychodzi odpowiedź "Oto kod Twojego zapytania: XYZ123. Wyślij go na numer xxxxxx". Odpowiedziała, kopiując kod, sms zwrotny "Błędny kod, spróbuj ponownie.". I tak dwa razy. Po ostatnim dostaje odpowiedź "Jesteś zdrowy, ale dla pewności musisz udać się do lekarza. Dziękujemy za skorzystanie (...)". Za dwa tygodnie - rachunek na 200 zł, z czego 100 zł z hakiem to smsy audiotele. Złodziejstwo w biały dzień. A ktoś to przecież musiał zaprogramować. Wiem, że tak naprawdę to jej wina, że nie zwróciła uwagi co wysyła i gdzie ale z drugiej strony, kto z was w przypadku, gdy macie chore dziecko by się zastanawiał? Proszę o nie odpowiadanie na to pytanie ludzi, którzy dzieci nie mają :P.
Długo można by jeszcze mnożyć przykłady, tylko po co? Każdy z was nie raz się spotkał z czymś takim. Reasumując. Jesteśmy specyficzną grupą. Nawołuje do tępienia wszelkich zachowań niezgodnych z pewnymi niepisanymi normami. Postarajmy się być elementem, który buduje dobre zdanie o informatykach. Życzę na tym polu sukcesów sobie, jak i wam, każdemu z osobna.