Zgnilizna umysłowa, a demo jednostrzałowe
Czy ktoś na sali jeszcze pamięta wersje demonstracyjne gier? Dziś nadal choć rzadko, wydawca udostępnia takowe przed premierą, a kiedy już to z toną ostrzeżeń że produkt finalny może znacząco odbiegać od doświadczeń wyniesionych z demo (jakby to nie było oczywiste…), a bywa że demo jest pełną wersją, tyle że zablokowaną bez stosownego pliku z licencją. Znak czasów. A czy triale też ktoś pamięta? Jak nietrudno się domyśleć już po nazwie, to wersje ograniczone czasowo. Obie formy promocji niemal wyginęły, więc dla kogoś kto nie traktuje torrentów jak „nowoczesnych wersji demonstracyjnych” i kto długo wyczekiwał na nadchodzący tytuł to zawsze małe święto.
I oto jest! Demo remake’u jednej z ikon gatunku survival horror: „Resident Evil 2”! W moim prywatnym rankingu to podium razem z drugim „Silent Hill” (dziś to IP jest już martwe bo Konami woli klecić automaty pachinko), a tuż przed „Alone in The Dark” (też martwa marka). Ucieszyłem się, że w końcu zgaszę w pokoju światło, założę na sagan słuchawki z DobrychProgramów ;) i wtopię się w odrestaurowany, a nawet przemeblowany komisariat w Mieście Szopów. 7GiB wartko płynęło miedzianym kablem, a w wyobraźni już przeładowywałem Remingtona M1100 (mojego ulubionego w serii czyściciela korytarzy), rozdzielałem płaty czołowe lickerom i przemykałem się pomiędzy niemrawymi i stale wygłodniałymi truposzami. To gra legenda, która pomimo upływu 20 lat, dalej w całości gdzieś tam krąży pomiędzy aksonami, więc moja radość miała być zwielokrotniona zwiedzaniem, porównywaniem z wersją na szaraka plus rzecz jasna tzw. masterowaniem przejścia demo. Tak się bawią weterani ulubionych serii! Pobrało się, zainstalowało, kafelek woła by go odpalić, więc spoconymi grabiami szybko wciskam iks na joypadzie.
I srogo się zawiodłem. Tak wielce, że ten wpis powinien ograniczać się wyłącznie do zdań wielokrotnie złożonych, z baterii samych kalumnii, soczystych wiązanek łacińskich, interpunktorów myślicieli spod budki z piwem. Wzorem przodków, chwyciłem mocno swe szaty i rozdarłem na klacie z niemocy podomkę. Hańba! Czy remake okazał się zły? A gdzieżby tam! Całkiem niezły, choć nie wszystko mi się podoba (jak np. bezpłciowa muzyka, podczas gdy oryginalna ścieżka dźwiękowa ma być „day1 DLC” – ale dosyć nerwów, więc ten aspekt wyjątkowo pominę). Otóż któryś z organizmów jednokomórkowych z działu marketingu w Capcom, wpadł na „genialny” pomysł ograniczenia demo: <bardzo głęboki wdech>
- czasowo do 30 minut
- uniemożliwienia ponownego przejścia
- wymagania stałego połączenia z internetem
- wymagania konta SEN
<wydech> Takie o to jest demo „Resident Evil 2: One‑Shot Demo”. Jednostrzałowe – i żeby chociaż to strzał ze Spark Shota był, ale nie, to zwykły VP70 z tłumikiem… Pomyślałem, przechytrzę mutanta! Choć to monstrualnie idiotyczne i niewygodne, założę drugie konto na konsoli i tak ile zechcę razy – nie będą pluć mi w twarz skośne ludziki. Okazało się, że wymagane jest przypisanie konta SEN do konta konsoli, inaczej nie pójdzie – co jest już zbyt czasochłonne dla mnie i naturalnie się poddałem (można tak się biczować w porywach z kilka razy, ale nie kilkadziesiąt). Odechciało mi się kupna Rezydencji Zła na premierę, zaczekam aż gra będzie tania jak barszcz i żeby odpady ludzkie nic nie zarobiły to jeszcze wymienię ją za darmo (co piąta wymiana gratis w niektórych sklepach). O tak właśnie zrobię! Po sarmackiej złości gnidom! Pomysłodawca tej marketingowej zbrodni winien zostać zarażony wirusem-T i zgnić w kanałach. Odpaliłem więc YT, zamknąłem ślepia i oddałem się wspomnieniom…