Bliadhna mhath ur
25.01.2013 | aktual.: 02.02.2013 12:58
Zapytacie zapewne - ki diabeł? Poszukajcie - google znajdzie :) Ale ten wpis będzie nie o tym choć mocno związany z krajem, z którego pochodzi to zdanie. To o czym ten wpis? O emigracji. O tym jak znaleźć pracę w swoim zawodzie (a jakże - IT) na obczyźnie - w tym wypadku Szkocji. Wpisów pewnie będzie więcej, na razie zaczynam od tego, zainspirowanego innym, podobnym.
Emigracja
Z Polski wyemigrowałem kilka lat temu i jak większość naszych ziomków zaczynałem od dołów. Nie był to tradycyjny zmywak ale niestety rzeźnia. Dlaczego facet administrujący na co dzień bazami oracle pojechał, ups - poleciał, do UK ważyć baraninę w "fabryce mięsa"? Odpowiedź banalnie prosta - bo taką pracę mogłem dostać od zaraz po przyjeździe. Ale powiedziałem sobie - oczywiście szukam od razu roboty w swoim zawodzie. Co też uczyniłem, z miernymi rezultatami na początku. Z rzeczonej fabryki, po dogadaniu się z lokalnym informatykiem, dostałem, za darmochę, wycofany sprzęt - jakiś pecet, monitor 17", klawisze, mycha. Mieszkałem u siostry, internet mieli, więc wystarczyło podłączyć i skonfigurować. Parę pierwszych miesięcy upłynęło na szukaniu ofert, parę następnych na wysyłaniu CV gdzie się dało i gdzie oczywiście profil pozycji odpowiadał moim umiejętnościom. Pojechałem na kilka tzw. "interview" i po takim zimnym prysznicu zacząłem odświeżać, trochę zardzewiałą, wiedzę informatyczną. To był jakoś trzeci kwartał w UK już. Nadmienię, że wszystko to działo się w Anglii. Co to były za instytucje, do których jechałem na rozmowy? Uniwersytet w pobliskim mieście, duża firma ubezpieczeniowa w Londynie, mała firemka projektująca strony www dokładnie w mieście, w którym mieszkałem i jeszcze kilka innych. Było nawet stanowisko w policji. Nie pamiętam dokładnie co to było. Wszystkie te wakaty miały jedną wspólną cechę - wymagania nie odpowiadały dokładnie moim umiejętnościom. Można sobie wyobrazić, że gdy kandydatów kilkunastu, z tego ponad 50% pasuje pracodawcy, a ja mało, że obcokrajowiec to jeszcze aplikuje na coś do czego w zasadzie ma w połowie wiedzę, to wynik jest jeden. Ale po około 10 miesiącach znalazłem bardzo ciekawą ofertę, dokładnie wstrzelającą się w mój profil - administrator oracle, mssql plus parę innych rzeczy. Problem - Scotland, Edinburgh.
Lecę do Szkocji
No dobra rzekłem. Muszę pogadać z drugą połową, oczywiście jeszcze mieszkającą w PL. Ustaliliśmy, że trzeba podjąć wyzwanie, co będzie oczywiście kosztowało na początku. Zgłosiłem się, wysłałem CV, list, referencje itd. Przyszła odpowiedź, że zapraszają mnie na interview. No to kupujemy bilet na samolot (najlepsza opcja, kosztowało mnie to ok 100 funtów a na miejscu byłem w 2 godziny). W Edi byłem rano, popytałem trochę ludzi jak się dostać na univerek, wsiadłem w autobus i jazda.
Interview
Interview było całkiem owocne, niezbyt trudne. Podzielone na dwie części - pisemną i ustną (jak matura). Pisemna część polegała na odpowiedzi na kilkadziesiąt pytań, część z ogólnej wiedzy informatycznej (np. co to jest default gateway itp), potem część oraclowa i mssql. Pytania, niektóre szczegółowe, innej mniej. Część ustna to rozmowa z tzw. panelem. Kilka osób, moich przyszłych kolegów z pracy ;) zadawała pytania - i te z musu były ogólne jak np. - pojawia się nowe oprogramowanie na uniwersytecie, musimy napisać do niego dokumentację typu DR, implementacja, podręczniki dla nowych użytkowników itd - jak bym napisał taką dokumentację i czy to będzie to samo dla wszystkich? Inne pytanie - co lepsze - ms sql czy oracle - i dlaczego uważam jak uważam? Wywiad skończony, do odlotu jeszcze trochę czasu - połaziłem po Edynburgu.
Wracam do rzeźni i czekam na jakąś odpowiedź. A ta przyszła zaraz na początku następnego tygodnia. PRZYJMUJĄ MNIE.
Realia życia
I teraz wypadało by podać kilka detali dotyczących pracy tutaj. Stawki za takie stanowisko są różne, na uniwersytecie są mniejsze bo i pakiet dodany jakby większy, choć to nie reguła i są firmy oferujące niezłe pieniądze i dodatkowe bonusy. Zaczynałem od 31k. Podwyżki są stałe co roku, w dwóch formach - jedna to pay raise - po prostu roczna rekompensata inflacji, druga to grade raise - gdzie przenosimy się na wyższy szczebel aktualnej drabiny. Drabiny nie da się zmienić nie zmieniając stanowiska, więc jak się osiągnie ostatni szczebel, to zostają tylko podwyżki inflacyjne.
Język
Z początku było trudno i to nie tylko z powodu specyfiki szkockiego akcentu, którego nawet nie wszyscy Anglicy rozumieją. W rzeźni pracowałem w bardzo wielonarodowej obsadzie - Polacy (w przewadze), Słowacy, Czesi, Węgrzy, Litwini, Łotysze, Hiszpanie, Portugalczycy, jeden gość z Ghany, jeden z Jamajki, Irlandczycy (też mają inny akcent) i jeszcze paru których nie pamiętam. Trudno było oswoić się z angielskim skoro wokół wszyscy po polsku. Ale że i tak podstawy miałem dobre, nie było tak źle i w końcu zacząłem służyć jako etatowy tłumacz dla kierownictwa ;) A w Szkocji - w teamie wszyscy rozmawiali zupełnie uniwersytetowym angielskim. Ale zwykli użytkownicy nie, więc rozmowy przez telefon były trudne. Przez jakiś rok chyba. Najciekawszy incydent miałem w Glasgow. Pojechałem pociągiem z Edynburga do Glasgow, by tam się przesiąść na pociąg do Prestwick. Ale w Glasgow trzeba przejść na drugi dworzec (mają dwa główne). Więc zapytałem o drogę ..... i zrozumiałem tylko gest pokazujący kierunek ;)
CR1
Współpraca z innymi teamami odbywa się na zasadzie tworzenia tzw calls. Jest do tego program, RMS. Używa się tego do śledzenia postępów zgłoszonego pakietu do wykonania, do komunikacji, wymiany plików itd. Zwykły mail czasem wystarczy do drobniejszych spraw ale wszyscy chronią tyłki, więc co zarejestrowane w RMS to nie zginie. Poza tym wszyscy mają do tego dostęp, więc jak nie ma kogoś komu przydzielona została praca, to ktoś inny może to podjąć. Gdy wyślę mail a ten ktoś pójdzie na urlop - zapomnij. CR1 to "change request" - jest to sformalizowana prośba o wykonanie jakiejś zmiany - np. upgradu bazy danych. Podpisują to managerowie systemów i na tej podstawie powiadamiani są użytkownicy systemów, których upgrade dotyczy. Potem nie ma że ktoś coś zrobił samowolnie.
Chorobowe
Tak to prawda - można sobie samemu wystawić zwolnienie chorobowe :) No nie jest to oczywiście żadne formalne zwolnienie itp., ale do tygodnia czasu usprawiedliwić swoją nieobecność spowodowaną chorobą można samemu, na tzw formularzu "powrotu z choroby". Powyżej tygodnia też trzeba ten formularz wypełnić, ale musi być podparty świstkiem od lekarza. Do dwóch miesięcy nieobecności (chyba, nie pamiętam za bardzo) univerek wypłaca pełną stawkę, tak jakbym był w pracy. W przypadku dłuższej nieobecności jest to procent (też nie pamiętam) ale powyżej 50%. HR krzywo patrzy jak ktoś jest za często na chorobowym (off sick), więc wypuścili regułkę - do 3 razy w ciągu 6 miesięcznego okienka wstecz. Każdy czwarty raz, w ciągu 6 miesięcy od pierwszego zwolnienia w tym czasie, spowoduje skierowanie takiego delikwenta do "occupational help" i tam się przyglądają szczegółowo co to za zwolnienia, dlaczego taki chorowity itp.
Urlop
Mamy sporo. Ja po 7 latach pracy mam 28 dni, ale w sumie ze wszystkimi dniami ustawowymi to jest coś koło 40 dni. Najlepszy jest okres świąteczny - nie pracuję od 24.12 do 3.01 i nie muszę brać żadnego dnia wolnego :)
Sprzęt
Jest recesja więc i budżety się pokurczyły. Już nie mogę sobie zamówić np. monitora 24" więc mam postawione dwa starsze 17". Każdy zakup musi być umotywowany i wyjaśniony dlaczego nie mogę się bez tego obejść. Jeśli jest alternatywa darmowa do płatnej, to jeśli cena nie jest jakaś absurdalna, ale jest support - przeważa zakup. Nowy projekt to nowy budżet, z reguły zakupy nie są kwestionowane, o ile są sensowne i zatwierdzone w projekcie.
Soft
Univerek na windowsie stoi. Tak - wszystkie stacje robocze to windows, większość 7, nie wiem czy są starsze, pewnie tak, w jakichś salach prezentacyjnych itp. albo u kogoś kto nie ma pojęcia o istnieniu 7 albo mu nie potrzebna. Serwery - większość windows, 2003, 2008, sporo linuksów ale tylko redhat (support). I tu ciekawostka - pozostałe teamy prawie w ogóle nie tykają tego. Całość administrowania linuksami odbywa się w naszym teamie.
Ogólnie jest bardzo elastycznie. Są tzw "core hours" - godziny w czasie których, jeśli jestem w pracy, muszę być w pracy - 10:00-12:00 i 14:00-16:00. Nie mogę się np. spóźnić i przyjść 15 po 10.
Ostatnio miałem bardzo ciekawy okres bo wdrażałem nowy system do wspomagania nauki - moodle. Ale to temat na osobny wpis. Który być może popełnię.
To moja pierwsza próba publikacji czegokolwiek, mam nadzieję, że interesująca. Wszystkie wytknięte błędy będę poprawiał tak szybko jak zdołam znaleźć czas.