Zastanówmy się przez chwilę co się stało ze sprzedażą iPhone'ów
12.08.2019 | aktual.: 13.08.2019 09:28
Nie, to nie będzie kolejny wpis wysuwający tezę że "Apple się kończy". Jak wiemy kończy się już od wielu lat i skończyć się nie może. Marże na sprzedaży mają takie, o których Samsung czy Huawei może co najwyżej śnić po nocach, a wyniki finansowe firmy mimo słabnącej siły iPhone wciąż rosną. Warto się jednak przyjrzeć co takiego się stało, że mamy roczny spadek sprzedaży o 18 procent (różne źródła podają różne dane, no ale to normalne, skoro nie ma już danych oficjalnych). Dla niektórych może być to oczywiste, ale któż mi zabroni.
Można uznać, że zaczęło się coś dziać już w 2018 roku, gdy Apple podjęło decyzję, że nie będzie już podawać wyników sprzedaży iPhone'a w ujęciu czysto ilościowym. Nie trzeba być specjalistą w dziedzinie procesów zachodzących na giełdzie, żeby stwierdzić, że to dlatego, że liczby te coraz mniej robią wrażenie. Marże wciąż są gigantyczne, ale sprzedaż ilościowa spada. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Choć oczywiste wtedy było, że nie można się spodziewać wzrostów w nieskończoność.
Ostatnie wyniki doskonale to pokazują - gdzie inni mają spore wzrosty, tam Apple ma spory lot nurkowy. Różne mniej i bardziej wiarygodne źródła głoszą również, że nie tylko sprzedaż w ujęciu ilościowym ma się źle, ale też lojalność użytkowników i "uciekanie" do Androida również zachodzi w niespotykanej dotąd skali. Oczywiście nie oznacza to, że firma jest na skraju przepaści - finansowo iPhone dalej na siebie zarabia, a samo Apple przekształciło się w ostatnim czasie na tyle, że iPhone nie jest już główną siłą napędową firmy. W zasadzie między drugim a trzecim kwartałem 2019 roku iPhone przestał stanowić większość sprzedaży. Co jednak moim zdaniem się wydarzyło, że wyniki te wyglądają tak a nie inaczej?
1. Cykl życia sprzętu
Jest coraz dłuższy. Zarówno wśród sprzętów Apple, jak i sprzętów z Androidem. Nie musimy już po roku wymieniać telefonu, bo zwalnia na tyle, że odczuwamy potrzebę kupna nowego. Zmiany nie są już tak dynamiczne, wzrosty wydajności są symboliczne.
Spójrzmy na obecne portfolio Apple. iPhone 5S nie da się już za bardzo używać. Powiedzmy, że wszystko w nim działa prawidłowo. Ale trzy razy szybciej działa od niego mój służbowy Samsung za 700zł. Ale 5S to telefon już pięcioletni, który przeszedł szereg dewastujących go aktualizacji oprogramowania (choć jedna z nich, iOS 11 bodajże, wydajność znacznie poprawiła, zabijając jednocześnie baterię). iPhone SE i 6S da się używać nie irytując się, ale nie jest to już dzisiejszy poziom responsywności. Gdzieś za plecami może komuś chodzić chęć wymiany na nowszy model. iPhony 7, 8 oraz wyższe są już na tyle szybkie, że raczej nie wymieniamy ich ze względu na niewystarczającą wydajność, tylko z innych względów. Zasadniczo więc, oprócz pasjonatów zmieniających co pół roku swój sprzęt, obecnie smartfony w rękach przeciętnego konsumenta elektroniki użytkowej żyją dłużej niż kiedyś.
2. Program wymiany baterii
Słynna afera bateryjna, w której okazał się, że mamy wybór pomiędzy telefonem wyłączającym się w losowych momentach, a ograniczeniem wydajności, przyniosła bardzo korzystne ceny wymiany baterii w iPhone'ach. Samo Apple przyznało wówczas, że program ten podniszczył wyniki sprzedażowe. Część osób po prostu sprawiła sobie za symboliczną jak na Apple kwotę nowy akumulator, zamiast kupować nowy smartfon. Na usługach serwisowych też Apple trochę pieniędzy wówczas uciekło.
3. Nieczytelna oferta
Kiedyś mieliśmy co roku jeden iPhone. Ktoś chciał jabłuszko - kupował nowy model. Ktoś chciał jabłuszko, ale miał mniej w portfelu - kupował starsze jabłuszko. Później wprowadzono dwa modele - większy oraz mniejszy. Oprócz wyboru czy kupujemy model nowy czy starszy, doszła kwestia rozmiaru. Za kwestią rozmiaru dochodziły różnice w aparatach i pojemności akumulatora. Wybór był jednak jeszcze w miarę czytelny.
Bałagan zrobił się w momencie wprowadzenia modeli X, Xr oraz później Xs. Dla prostego, acz majętnego człowieka, który po prostu chce kupić iPhone oferta jest nieczytelna. Intuicyjność wyboru gdzieś uciekła. To się tyczy całej oferty Apple. Pamiętacie jak Samsung miał w ofercie 83 modele telefonów, z czego połowa miała nazwy w stylu "Samsung Galaxy Ace Duo Plus 2 Dual Sim"? Zobaczcie jak "chude" jest portfolio Samsunga aktualnie. A wcale nie można narzekać na brak wyboru.
Na komplikowaniu oferty przejechało się nawet samo Apple. Zazwyczaj bowiem było tak, że mimo premiery nowego modelu, stare modele były normalnie produkowane i sprzedawane i były oficjalnie na rynku. Po prostu były tańsze. Jeżeli ktoś chciał sobie kupić tańszy iPhone, to po prostu kupował starszy iPhone. Później wprowadzono iPhone X oraz iPhone XR. Gdy natomiast później wydana została seria Xs, Apple wówczas wyrzuciło zaledwie rocznego iPhone X z oficjalnej oferty. Tak, jakby nigdy nie istniał. Oczywiście można go było dalej kupić w normalnych sklepach, ale nie widniał już na oficjalnej stronie z ofertą. Złamana została dotychczas stosowana zasada, że poprzednie generacje również są "w obiegu". Wygląda to na decyzję księgowych.
Nie ulega wątpliwości, że im bardziej skomplikowana będzie oferta i im więcej będzie wychodzić wariantów z dopisywanymi różnymi małymi literkami (wciąż czekam na iPhone XD), tym trudniej będzie wybrać stosowny model. Nie mam co prawda dowodów na to, że pogarsza to sprzedaż, natomiast bez wątpienia pogarsza to sam proces zakupu i do niego w pewnym stopniu zniechęca. Czasami po prostu mniej = lepiej. Niektórzy producenci się o tym przekonali i znacznie ograniczyli swój asortyment telefonów.
A w ogóle, to chodzą plotki, że nowy iPhone to będzie po prostu "iPhone".
4. Ceny, na litość boską
Kiedyś sytuacja była prostsza. Jak kogoś było stać, to sobie kupował. Teraz natomiast zauważyłem, że nawet ci, których stać mają opory, żeby kupić sobie smartfon o rozdzielczości ekranu 1792 x 828 za 3449 zł.
Albo iPhone XS Max za 5 tysięcy złotych. Nawet najwięksi pasjonaci zaczynają mieć z tymi cenami problemy. Naprawdę jestem ciekaw czy ceny następnych modeli we wrześniu będą jeszcze wyższe.
Coraz mniej korzystny jest też zakup starszych modeli - o ile iPhone X jeszcze ma jakiś sens (choć wciąż kosztuje 4 tysiące), to iPhone 7 i 8 wyglądają dziś już dość archaicznie, ze swoimi grubymi ramami i hektarami niewykorzystanej powierzchni na ekranie (urządzenia o takich wymiarach mogą mieć dziś ekran o znacznie większej przekątnej i w dodatku są znacznie tańsze). Łącząc to z coraz lepszymi sprzętowo smartfonami z Androidem, coraz trudniej uzasadnić sobie zakup takiego telefonu. Oczywiście trend coraz droższych flagowców mamy również w pełni wśród urządzeń z Androidem, gdzie kolejne innowacje typu Galaxy Fold lub flagowe modele z 24 aparatami fotograficznymi i 32GB RAM biją kolejne rekordy cenowe. Jednak przeciętny konsument nie musi sobie tym zaprzątać głowy, bo ma również do dyspozycji świetne urządzenia w bardziej "normalnym" przedziale cenowym.
Mnie osobiście drażni jeszcze strasznie oszczędzanie Apple na absolutnie wszystkim, czym się da. Kiedyś dodawali adapter lightning-jack, teraz już nie dodają. Byle tylko zarobić 40zł więcej na telefonie za 4799zł. O ładowarkach 5W nawet nie wspomnę bo to wstyd.
Tym samym dotarliśmy do najbardziej kontrowersyjnego punktu.
5. Androida w końcu da się używać, nie podcinając sobie przy tym żył
Czasy gdzie Android we flagowych Samsungach zużywał więcej zasobów niż pełnoprawny Windows na x86 sprawiły, że takie smartfony jak Samsung Galaxy S3 za grube pieniądze po kilku miesiącach gubiły tysiące klatek i miały takie ścięcia interfejsu, że człowiek zastanawiał się za ile pieniędzy musi kupić telefon, żeby płynnie wyświetlała się na nim książka telefoniczna (tu właśnie wkraczało Apple). To nie tyczy się tylko Samsunga, ale i większości telefonów z tamtych czasów zgwałconych przez autorskie nakładki producentów.
Aktualnie telefony z Androidem w końcu można używać. Zarówno te tanie za 400‑600zł (oprócz polsko-chińskich wymysłów o solidnych nazwach typu Kruger-Matz), jak i te za równowartość średniej krajowej. Aplikacja Budzik nie jest już zatrzymywana. Kiedyś tylko iPhone i Windows Phone dawał gwarancję płynnego działania. Dziś to już nieaktualne, a Windows Phone nie żyje. Dla minimalistów mamy teraz czystego Androida. Dla lubiących możliwości konfiguracyjne różnych drobiazgów systemu mamy Samsunga, Huaweia i już totalnie przeładowane MIUI. Każdy znajdzie coś dla siebie. Telefon, który po prostu działa, z 3/4GB RAM i 32/64GB pamięci masowej, kupimy za 500‑600zł. Telefon, który naprawdę jest już dobry kosztuje 1000-1500 zł. Większości wystarczy. Jak ktoś chce, może sobie kupić droższy. Od Apple natomiast kupimy sobie za to iPhone 6S. Albo rozbieraną 8 razy siódemkę z nieoryginalnym LCD i fakturą VAT‑Marża.
Kiedyś, jak chciało się mieć porządny telefon, trzeba było kupić flagowca. A jak się już kupowało flagowca, to w sumie po co kupować Androida, skoro można było kupić Apple, bo ceny były zbliżone.
Dziś nie trzeba już kupować flagowców. A nawet jak ktoś chce, to o ile nie jesteśmy jakoś trwale zakorzenieni w ekosystemie Apple (MacBook i te sprawy), to kupno iPhone jest średnio rozsądne. Daleki jestem od mówienia komuś jak ma wydawać swoje pieniądze. Ale kupcie sobie OnePlusa.