PocketBook 515 Mini — kieszonkowa biblioteka
13.12.2014 | aktual.: 04.01.2015 08:06
Nastał grudzień, święta w pełni od miesiąca (według kalendarza kościoła konsumpcyjnego). Niebawem czeka nas karpiowa hekatomba, a brodaty kierowca czerwonego tira wrócił z wakacji w tropikach ufundowanych przez konkurencję. To czas, kiedy firmy energetyczne dziękują wszystkim za wspaniałą tradycję przystrajania domów i mieszkań milionem watożernych ustrojstw, a drogowcy przygotowani i zwarci na zimę stulecia, zostaną zaskoczeni centymetrem białego puchu. W związku z tym, że Mikuś permanentnie się na mnie obraził, więc muszę sobie radzić sam. Tak więc przelałem odpowiednią ilość biletów NBP i stałem się posiadaczem urządzenia do odczytu książek elektronicznych, zwanego po staropolsku czytnikiem ebooków. To niewielkie machinarium zowie się POCKETBOOK 515w MINI. Niewtajemniczonych informuję, iż to niewielkie urządzenie przypominające tablet, jest w rzeczywistości mobilną biblioteką mieszczącą się niemal w każdej kieszeni. Cóż takiego go wyróżnia od innych czytników? Wielkość, a raczej małość. Przekątna ekranu tegoż cuda wynosi tylko 5 cali. Zmieści się więc niemal do każdej kieszeni czy kopertówki. Czy w Szuflandii prawdę mówili, że małe jest piękne?
Aparycja, urok i gracja
Urządzenie zapakowane jest w gustowne szare pudełko (zachodzę w głowę zastanawiam się nad symboliką śladów stóp na piasku, widocznych na opakowaniu) z raczej lichej tekturki (na szczęście ekran osłonięty jest prasowaną pianką). Naklejka na froncie informuje mnie o możliwości pobrania aż 700 darmowych, klasycznych pozycji ze strony producenta. W myśl starego powiedzenia: „Jak dają to bierz, jak biją to uciekaj”, ściągnąłem pakiet. Biorąc pod uwagę, że do pobrania trzeba podać numer seryjny urządzenia, spodziewałem się chociaż jednej pozycji nie obwarowanej prawami autorskimi (jest parę klasyków w tej kategorii), ale pobieżny przegląd spisu rozwiał moje nadzieje. Chyba dzisiejsza definicja gratisu obejmuje tylko dwie możliwości: albo i tak za to zapłacisz, albo możesz to dostać gdzie indziej za darmo. Oprócz mini czytnika dostajemy również mini makulaturę (czyli instrukcję/kartę gwarancyjną i licencję) oraz kabel micro USB (w tym przypadku maxi, bo metrowej długości).
Do kompletu sprawiłem sobie firmowe etui dwustronne (brąz lub czerń) ze sztucznej skóry nazwanej pieszczotliwie PBPUC-5-BCBE/GYOR/BLPK-25 (Orwell pęka z dumy). Materiał imitujący skórę jest wykonany z poliuretanu, a całość sprawia wrażenie porządnie wykonanego i jest dobrze dopasowana do czytnika. Niestety „majtkowe” zamknięcie psuje pełnię szczęścia (można było się pokusić o jakieś zapięcie na magnes zamiast gumki).
Producent oferuje urządzenie w trzech kolorach frontu: białym z zielonym akcentem, niebieskim z akcentem pomarańczowym i szarym z zielonym akcentem. Tył obudowy (w każdej wersji kolorystycznej) jest w kolorze klasycznej czerni z najbielszym logiem producenta jakie mi było dane kiedykolwiek ujrzeć (niestety nie jest to gumowany, ale zwykły plastik). Jak widać na zdjęciach, posiadam wersję szarą (mała ciekawostka: dzień i miesiąc produkcji pokrywa się z moimi urodzinami).
Front obudowy wykonany jest z jednolitego kawałka szarego plastiku z wydzielonym czarnym przyciskiem pod ekranem. Wspomnianym akcentem jest obwódka środkowego przycisku w kolorze „żarówiastej” zieleni. Pełni ona również funkcję manipulatora kierunkowego. Po obu jego stronach znajdują się przyciski służące do zmiany stron. O ich obecności świadczą niewielkie (mini) wytłoczenia. Użytkownik z czasem nawyknie, gdzie one się znajdują. Jednak na początku ciśnie człowiek ten plastik a tu nic. Przydałoby się, aby te przyciski miały wystający kontur (lub delikatne wyżłobienie). Ułatwiłoby to ich bezwzrokowe wyszukiwanie. Nad ekranem mamy jeszcze czarne logo, które wtapia się w tło niczym trampek w asfalt podczas lipcowych upałów. Wszystko jest dobrze spasowane, nic nie trzeszczy i grzechocze.
Niestety obudowa ma właściwości daktyloskopijne (tak przód jak i tył) i jeśli mam szukać w tym jakichś pozytywów, to łatwiej odnaleźć przyciski do zmiany stron. Dolna krawędź zawiera gniazdo portu micro USB i mini wyłącznik z diodą. Z nim jest związany chyba największy minus tego urządzenia. Choć ma charakterystyczny klik, to chodzi za miękko i jest za słabo wyczuwalny (szczególnie, kiedy czytnik jest w etui).
Górna krawędź posiada dwa tajemnicze otwory. Są to miejsca mocowania innego typu dedykowanego etui (o równie pieszczotliwej nazwie). W zależności od użytego pokrowca, czytnik upodabnia się do książki (jak w moim przypadku) lub notesu.
Tył urządzenia jest w dolnej części wyprofilowany, żeby niby lepiej go trzymać (taka miejscówka na palec). Wrodzona nieufność podpowiada mi, że to sprytny sposób ukrycia akumulatora i części elektroniki. Niemniej jednak Mini jest ładny, zgrabny, powabny i szczupły (7,2 mm). Porównując go do mojego poprzednika (Medion OYO II), mogę powiedzieć, że to jak przesiadka z białej Wołgi z szarą, gumową tapicerką do grafitowego kabrioletu coupe z zielonymi klamkami.
Co gały widziały i ukryta moc
Charakterystyczną cechą czytników książek elektronicznych jest ekran wyposażony w technologię elektronicznego tuszu. Czym jest ten elektroniczny tusz? W Teleexpressowym skrócie: to ekran imitujący kartkę zadrukowaną papieru. Nie świeci po oczach, więc nie męczy wzroku. Posiada również inną zaletę. Pobiera energię tylko podczas zmiany stron. Czas działania czytników mierzy się w tygodniach, gdzie w przypadku tabletów, można mówić o godzinach. Pocketbook Mini wyposażony jest w ekran e‑ink Vizplex® o przekątnej pięciu cali. Wyświetla on 16 odcieni szarości (co jest standardem w tego rodzaju urządzeniach) i charakteryzuje się niskim stopniem „uduchowienia” (tzw. ghosting jest widoczny, ale nie uciążliwy). Nie jest to najnowszy krzyk techniki w tej materii oraz brakuje mu podświetlenia, ale tekst jest wystarczająco kontrastowy (nawet podczas czytania w świetle wątłej lampki nocnej).
Ilość wyświetlanego tekstu jest ok. 1/3 mniejsza (font o tej samej wielkości) w porównaniu z czytnikiem wyposażonym w ekran o cal większy. W sumie nie powinno to dziwić, bowiem ten jeden cal mniej to prawie 30% mniejsza powierzchnia ekranu. Mała przekątna ma również jeszcze jedną zaletę: gęstośc pikseli wynosi 200 DPI. Większe czytniki (przy tej samej rozdzielczości ekranu) mają mniej wyraźny tekst. Choć samo urządzenie nie posiada akcelerometra, to można ustawić wyświetlanie tekstu w pozycji pionowej i poziomej (cztery opcje co 90 stopni).
Całością zarządza gigahercowy procesor w połączeniu z 256 MB pamięci operacyjnej. Szybkość reakcji na polecenia jest dobra, jak dotąd nie zawiesił się, co bardzo się chwali (OYO czasami potrafiło zastrajkować). Dodatkowo na naszą bibliotekę producent wyposażył Mini w 4 GB pamięci użytkowej (z czego dostępne jest ok. 3 GB, resztę zajmuje system operacyjny). Nie ma możliwości jej powiększenia (czytnik nie posiada slotu na kartę SD/microSD). To jednak w zupełności wystarczy, aby po jej całkowitym wypełnieniu książkami, cieszyć się lekturą do osiągnięcia wieku emerytalnego (licząc od wieku gimnazjalnego). Ktoś wspomni o plikach PDF i ich wielkościach, ale na tak małym urządzeniu wyświetlanie czasopism lub komiksów zalecane jest osobom posiadającym optykę o długiej ogniskowej.
Recenzowana tutaj wersja 515w posiada wbudowany moduł Wi‑Fi, dzięki któremu możemy, między innymi, bezprzewodowo przesyłać książki na urządzenie (o czym później). Akumulator posiada pojemność 1000 mAh (3,7 V) i pozwala (według producenta) na przerzucenie do 8000 stron. Oznacza to możliwość przeczytania wszystkich dzieł Marksa i Engelsa i jeszcze zdążymy ułożyć sobie pasjansa. To wszystko na jednym cyklu ładowania. Podczas mojego użytkowania (godzinę czytania dziennie, pozostawiony w stanie czuwania), w ciągu doby uszczuplałem ilość energii o 2‑3%. W takim przypadku właścicielowi Mini określenie „miesięcznica” będzie kojarzyło się z potrzebą naładowania czytnika.
W czeluściach biblioteki
Twórcą ekranu startowego był chyba miłośnik św. Franciszka z Asyżu. Minimalizm w najczystszej formie. Mamy tutaj (patrząc od góry): pasek informacyjny, listę najnowszych wydarzeń (ostatnio czytane pozycje, informacje o nowo załadowanych książkach itd.), cztery ikony menu i pasek stanu (z datą, godziną i ikoną informującą o stopniu naładowania akumulatora). Nie ma możliwości jego konfiguracji. Nie uraczymy naszych oczu widokiem okładek ostatnio czytanych książek (jak w innych czytnikach). Mamy za to możliwość całkowitego go pominięcia. Wtedy włączenie urządzenia spowoduje uruchomienie ostatnio czytanej książki (bardzo przydatna sprawa). W każdym momencie możemy czytnik uśpić (krótkie naciśnięcie klawisza zasilania) i w ten sam sposób go wybudzić. Niestety, jak wspomniałem wcześniej, jest to szalenie niewygodne. Gdyby umieszczono go z boku urządzenia, zdecydowanie wzrosłaby jego ergonomika.
Fedrujemy zatem, co tam mamy. Pierwsza opcja to „Biblioteka”. Pod tą przewrotną nazwą ukrywa się katalog ogólny, w którym znajduje się cały majdan załadowany do środka. Od razu widać, że mamy do czynienia z Linuxem, którego definicję porządku i estetyki można przyrównać do studenckiego pokoju w akademiku. Po wejściu do katalogu „books” (gdzie rzeczywiście znajdują się książki) widzimy całą naszą bibliografię. Możemy ją posortować (według autora, tytułu, gatunku, nazwy pliku, serii i daty utworzenia), zmienić jej widok (lista i szczegóły, gdzie wyświetlają się okładki), zgrupować, odfiltrować, wyszukać. Po dłuższym przytrzymaniu klawisza funkcyjnego na pliku książki, mamy możliwość wyboru programu z jakiego chcemy skorzystać. Są to AdobeViewer, fbreader lub pdfviewer. Czytnik jest łatwo konfigurowany i jest możliwość instalacji Cool Readera oraz nowych fontów (na zasadzie kopiuj-wklej). Można też edytować plik konfiguracyjny, aby zmienić domyślny program do czytania. Mnogość odczytywanych formatów to zaleta tego urządzenia. Radzi sobie z następującymi plikami: PDF, PDF (DRM), EPUB, EPUB(DRM), DJVU (za pomocą DJVU Viewera), FB2, FB2.ZIP, DOC, DOCX, RTF, PRC, TCR, TXT, CHM, HTM, HTML. Zmianę stron uzyskujemy za pomocą dwóch klawiszy bocznych lub kierunkiem lewo, prawo na manipulatorze kierunkowym. Kierunki góra, dół odpowiadają za zwiększenie bądź zmniejszenie fontu. Krótkie kliknięcie w książce wywołuje menu, gdzie mamy możliwość włączenia słownika, przejścia do wybranej strony, wywołania spisu treści, obrotu obrazu do pozycji horyzontalnej, zmianę ustawień książki, wyszukania frazy i utworzenia zakładki. Brzmi to pewnie niezwykle skomplikowanie, ale w rzeczywistości jest proste, jak dwuczęściowe narządzie do młócenia zboża.
Kolejna pozycja z menu to „Notatki”. Tam też znajdziemy fragmenty tekstów zaznaczonych i zapisanych przez nas w trakcie czytania. Znajdziemy tutaj również zakładki założone w książkach. Bramka numer trzy kryje za sobą „Aplikacje”":
- czytnik RSS
- ponadprzeciętny kalkulator
- księgarnia (BookLand)
- pasjans (filar światowej biurokracji)
- PocketBook Sync (przydatne, jeśli korzystamy z księgarni)
- przeglądarka internetowa (można używać, jeśli nie masz wyjścia lub jesteś cierpliwym człowiekiem)
- Send-to-PocketBook (funkcja podobna jak w czytnikach Kindle; rejestrujesz się i stworzony zostaje specjalny adres e-mail, na który przesyłasz pliki z książkami, aby potem bezprzewodowo załadować je do czytnika)
- sudoku
- szachy
- słownik (jest angielski kontekstowy, angielsko - niemiecki, angielsko - rosyjski; jest możliwość dodawania słowników)
- wąż (sekret sukcesu Nokii)
- zdjęcia (przeglądarka zdjęć; obsługuje formaty: JPEG, BMP, PNG, TIFF; można ich użyć jako ekran wyłączenia)
- zegar i kalendarz
Jak widać, jest tego nawet sporo i większość się przyda. Brakuje aplikacji do obsługi „chmury” (w innych PocketBookach jest DropBox), ale może zaimplementują ją z kolejną aktualizacją. Funkcja „Send-to-PocketBook” w zupełności wystarczy. Zawsze można też przesłać książki „telegraficznym skrótem” (podłączając kabel USB do komputera) i użyć metody „na pracę magisterską” (kopiuj-wklej).
Ostatnim daniem w menu są „Ustawienia”. Tutaj możemy ustawić datę/czas, połączyć się z siecią, zmienić ustawienia osobiste (m.in. jest mapowanie przycisków), zmienić język urządzenia, ustawić częstotliwość odświeżania stron, kiedy ma się uśpić/wyłączyć itd. Czytnik jest odpowiednio responsywny. Czasami trzeba powtórzyć jakieś polecenie (wcisnąć coś jeszcze raz), ale ogólnie rzecz ujmując, szybkość jest satysfakcjonująca. Brak funkcji dotykowej powoduje, że wprowadzanie tekstu jest zajęciem testującym naszą cierpliwość. Sama klawiatura ekranowa też nie za bardzo ułatwia sprawę. Jednak mówiąc szczerze, jak partyzant z czekistą, to nie przeszkadza to tak bardzo, jak mogłoby się wydawać.
Priorytety, wady i zalety
PockeBook Mini to małe, sprytne urządzenie. Niby proste jak drut, ale da się z nim zrobić więcej, niż początkowo się wydaje. Nie trzeba kombinować ze sprowadzaniem go zza granicy. Mamy dwuletnią gwarancję i ewentualną możliwość serwisowania. Mimo mniejszego ekranu, nie odczuwamy tej straty tak bardzo. Na dzień dzisiejszy kosztuje ok. 230 zł plus ewentualny koszt etui (ok. 40 zł). Nie jest to wygórowana kwota, choć zawsze chciałoby się taniej. Tego malucha można śmiało polecić tak osobom często podróżującym, jak i tym, którzy po raz pierwszy decydują się na tego typu urządzenie. Nie jest to tablet. Nie da się na nim komfortowy przeglądać treści internetowych (choć to możliwe), nie da się obejrzeć filmu, czy posłuchać muzyki (niektóre czytniki posiadają możliwość odtwarzania plików dźwiękowych). Jednak w pierwotnej funkcji, do jakiej został stworzony, spisuje się bardziej niż zadowalająco.
- ZALETY: dobra jakość wykonania
- przyzwoity, czytelny ekran
- lekki i kompaktowy- prosty interface
- prosty interfejs
- spore możliwości konfiguracyjne
- przyzwoita szybkość działania
- mnogość odczytywanych formatów
- spora ilość pamięci wewnętrznej
- niska cena
- WADY: kiepski przycisk wyłącznika
- obudowa łatwo zbiera odciski palców
- manipulator kierunkowy nie jest szczytem ergonomii
- brak slotu na kartę pamięci (niby niepotrzebna, ale od przybytku głowa nie boli)