Pięć powodów dla których warto przesiąść się z Windowsa na Linuksa
W kwietniu tego roku, na SlashGear ukazał się artykuł zatytułowany "Reasons to Abandon Windows For Linux". Nie jest to tekst najwyższych lotów, ale jedna kwestia, o której napiszę za chwilę, przykuła moją uwagę. Artykuł jest krótki, a w komentarzach pod nim toczyła się raczej wyważona dyskusja, która nie wniosła nic nowego.
Autor tamtego tekstu przedstawił pięć powodów, dla których warto rozważyć przesiadkę z Windowsa na Linuksa. Warto dodać, że kilka dni później na Slashdocie rozgorzała dyskusja o tym, dlaczego mimo wszystko, ludzie jednak nie chcą porzucać Windowsa i rozkoszować się Linuksem. Prawie tysiąc komentarzy, jest co poczytać, jest się z czego pośmiać.
Pięć powodów do przesiadki na Linuksa
Jeśli zerknęliście już do podlinkowanego wcześniej tekstu, to wiecie, że chodzi o klasykę, którą wszyscy słyszeli tysiące razy. Repozytoria, aktualizacje, personalizacja, lekkość(!), bezpieczeństwo. Można by dyskutować na temat każdego z wymienionych powodów, bo pod Windows da się z powodzeniem używać Chocolatey, problemy z aktualizacjami trapią również użytkowników dystrybucji Linuksa, Windows daje się personalizować i odchudzać, a Linuksowe dystrybucje stają się powolne i ociężałe. Nie kryją tego nawet najwięksi i najbardziej fanatyczni zwolennicy pingwina.
Bezpieczeństwo to jeden z ulubionych argumentów w dysputach Linux vs Windows, ale te szybko można uciąć podając adres IP maszyny z Windows i prosząc o prezentację "łamania z palcem w nosie".
OK, w taki razie co tu jest jeszcze do dodania? Fedora 31.
Linux prawie jak Windows
Fedora to temat rzeka. Jedni nią gardzą, uważając ten projekt za poligon doświadczalny RedHata, inni chwalą pod niebiosa, argumentując, że dni ponurych eksperymentów dawno odeszły w zapomnienie. Bardziej skłaniam się do przyznania racji tym drugim, ale to nie znaczy, że mogę mówić o Fedorze w samych superlatywach. Na pulpit dostajemy GNOME w najgorszej postaci, właściwie nieużywalnej. UI zostało tak zmasakrowane, że cały UX sprowadza się do chęci jak najszybszego powrotu do Windows. Przyjmuję jednak do wiadomości, że innym może to odpowiadać.
Oprócz wielu niedociągnięć typowych dla dystrybucji Linuksa Fedora oferuje coś jeszcze. Coś, co często stanowi zarzut pod adresem Windows: sposób i czas trwania aktualizacji. Zobaczcie, jak to wygląda i jak długo trwa w przypadku nowo zainstalowanego systemu, którego premiera miała miejsce raptem cztery tygodnie temu.
Czas aktualizacji liczyłem od momentu kliknięcia "Download" (1:29) do pojawienia się ekranu logowania (09:30). 8 minut, dwa restarty, językowe rozdwojenie jaźni, brak dokładnych informacji na temat aktualizowanych pakietów (podczas procesu aktualizacji). To nie jest dystrybucja z końca lat 90' To produkt używany przez wielu deweloperów i często stawiany za wzór.
Skoro wiemy już, jak wygląda aktualizowanie nowo zainstalowanej Fedory, zobaczmy, jak wygląda upgrade Windows 10 z wersji 1903 do 1909.
Czas liczyłem od momentu kiedy system zaczął pobierać dane (01:14) do momentu pojawienia się ekranu logowania (03:39). Do ukończenia "aktualizacji" Windows potrzebował 2 minuty i 41 sekund.
Jak widać, upgrade systemu Windows do nowej wersji trwa ok. 3x krócej niż zwykły update dystrybucji Linuksa wydanej cztery tygodnie temu. Fakt, upgrade Windowsa z wersji 1903 do 1909 to czysta kosmetyka, ale nie zmienia to faktu, że Fedora potrzebuje dwóch restartów do przeprowadzenia aktualizacji. Biorąc pod uwagę fakt, że aktualizacja Linuksa może rozłożyć system na łopatki i wymusić jego ponowną instalację, ostatni argument za przesiadką na Linuksa został właśnie obalony. Szach i mat.
Przyznam szczerze, że tego się nie spodziewałem. Od lat obserwuję systematyczny i dramatyczny spadek jakości praktycznie wszystkich dystrybucji, ale Fedora ustanowiła nową "jakość" w linuksowym półświatku. Jeśli natkniecie się kiedyś na uwagi pod adresem czasu aktualizacji Windows, to już wiecie co linkować w odpowiedzi.
Linux prawie jak system operacyjny
Aktualizacje to nie jedyny powód dyskwalifikujący Fedorę w jej obecnym stanie. To, co zrobiono UI w instalatorze (a raczej to, czego przez długie lata nie zrobiono) i na desktopie to właściwie koniec tej dystrybucji.
O fatalnym stanie "linuksowego interfejsu użytkownika" będziecie mieli okazję przeczytać już niedługo.
Po co ktoś miałby zmieniać Windows 10 na Linuksa? Żeby rezygnować z bogatej oferty oprogramowania i oglądać długie, nudne aktualizacje kończące się dwoma restartami?
Niech zdrowa cera będzie z Wami, a pryszcze pozostaną bladym wspomnieniem okresu dojrzewania! Nie ma za co. Hej!