Czy upodobanie do najnowszych technologii, może iść w parze z bliskim kontaktem z naturą?
Lubię te wszystkie wspaniałe wynalazki naszych czasów - komputer, internet. Dziś już nie wyobrażam sobie życia bez nowoczesnych technologii. Ale kocham też naturę. Wychowałem się w mieście, w Katowicach, u babci i dziadka, w domu z ogrodem. Mieszkaliśmy zaledwie trzy przystanki tramwajem od ścisłego centrum miasta, a z okien widać było jeszcze falujące łany pszenicy, rosnącej na polu należącym do sióstr zakonnych. Ogród był pełen drzew owocowych, kwiatów, grządek z truskawkami, rzodkiewkami, kalarepą, rabarbarem i innymi smacznymi rzeczami. W domu był pies i kot, a wokół domu: kury, gęsi, kaczki, indyki, króliki, owce i była też świnka i koza. Byłem więc ze zwierzętami za pan brat. A do tego, wokół nas były jeszcze dzikie miejsca - stawy, zagajniki, gdzie było naturalnie, gdzie można było spotkać dzikie zwierzęta, na przykład zające, jeże, łasice. Jako dziecko uwielbiałem naturę. Miałem takiego przyjaciela, który też ją lubił, tak jak ja, więc godzinami przebywaliśmy nad stawami, by przyglądać się życiu ryb, jaszczurek, raków, by podziwiać kolorowe ważki. Włóczyliśmy się też po przeszło 600. hektarowym Parku Śląskim - wiedzieliśmy gdzie rosną porzeczki, maliny, poziomki, jabłka, orzechy laskowe. To dzieciństwo dało mi, na szczęście, wspaniały, bliski kontakt z naturą. Ale sam kontakt z naturą, który uwielbiam, to dziś dla mnie za mało, by stać się szczęśliwym. Po pierwsze, muszę doprowadzić do końca mój proces przepracowywania umysłu, a po drugie, uważam, że człowiek, który chce żyć pełnią życia, nie może uciekać od problemów tego świata. To samo życie pokazało mi, że nie warto być tylko kibicem, przyglądającym się jak inni grają i wysilają się. Mogę spełniać się w życiu tylko wtedy, kiedy jestem zaangażowany w wszystko to, co ważnego dzieje się wokół mnie. Zdziwiło mnie, ilu nie poszło w naszym kraju na ubiegłoroczne wybory! Rozmawiałem z takimi ludźmi, którzy mówili mi, że boją się, że wygra PiS i będzie niszczył demokrację, ale mimo to nie pójdą na wybory, bo nie chcą się tym wszystkim denerwować, bo uważają, że ich pojedynczy głos nic nie znaczy! Nie potrafię tego zrozumieć, dlaczego polskie społeczeństwo, po ciężkimi ofiarami i ciężką pracą, wywalczonej wolności, teraz ją kopnęło, niby zbędny śmieć! Choć właściwie chyba znam przyczyny, a tą najogólniejszą jest chyba to, iż wolność jest trudniejsza niż zniewolenie! W 1989 roku wywalczyliśmy sobie wolność, demokrację, i przyjęliśmy je z otwartymi ramionami. I to było piękne! Lecz nie wiedzieliśmy jeszcze, że wolność jest trudniejsza niż dyktatura, bo wymaga od nas także osobistej wolności, a tej nie ma bez odpowiedzialności, bez mentalnej dojrzałości. Komunistyczny ustrój nie zachęcał do wzięcia odpowiedzialności za siebie, bo to władza brała odpowiedzialność za życie jednostki. Tamte realia uczyły nas też braku zaufania do innych nacji, wpajały nam izolacjonizm. Bo Zachód był kapitalistyczny czyli zły, zgniły, rządzony przez "Wuja Sama" i wyzyskujący prostego robotnika, a kraje byłego RWPG, choć propaganda przedstawiała ja jako dobre i przyjacielskie, toć przecież się ich też nie lubiło, w tej potocznej świadomości (z różnych zresztą przyczyn, może najbardziej z tej, że te kontakty między obywatelami byłych "demoludów", były nie częste, raczej okazjonalne, organizowane, nie spontaniczne), bo klepały tę samą biedę, a przyjaźń wtłaczana do głów na siłę, przemieniała się w swoje przeciwieństwo - w niechęć. Te zwycięstwa wyborcze antydemokratów, traktuję więc, jako wypłynięcie "na wierzch" rozmaitych niedobrych skutków tych naszych wcześniejszych, trudnych uwarunkowań, jeszcze z okresu komunizmu. Przeczytałem ostatnio taką rozmowę z Zygmuntem Baumanem, w której diagnozuje on, że idee komunizmu w Polsce, ówczesne władze skompromitowały, ponieważ wszystko chciano zrobić na skróty, bez budowania pewnych struktur, organicznie, krok po kroku, nie pomijając żadnego z koniecznych etapów. Również z demokracją, jak sądzę, popełniono, prawdopodobnie, ten sam błąd, nie budując jej od podstaw, nie tworząc świadomego społeczeństwa obywatelskiego, nie uświadamiając pewnych rzeczy, nie angażując szerzej ludzi w jakieś formy żywego uczestnictwa w demokracji. I przyszli populiści, demagodzy, i wykorzystali ów fakt, że ludzie przestają już tak na kolorowo widzieć demokrację, bo wolność w niej stawia im większe wymagania, a dodatkowo wystarczy jeden mały przycisk, jeden mały wyzwalacz (uchodźcy), który w rękach demagogów jest im miłym wyzwolicielem "pożytecznych" (bo dających władzę) starych upiorów, z okresu życia w PRL. Ogólnie sytuacja nie wydaje mi się wesoła (myślę o niej podobnie jak Sławomir Sierakowski, w rozmowie z Maciejem Stasińskim, opublikowanej w Gazecie Wyborczej), choć z drugiej strony, jeśli się popełnia pewne błędy, na przykład przy budowie domu, to potem trzeba nieraz rozebrać go i zacząć stawiać jeszcze raz, tym razem już nie popełniając wcześniejszych błędów. Tak więc podsumowując - uważam, że świat będzie lepszy, jeżeli jak najwięcej z nas, ludzi, będzie się angażować po stronie dobra, po stronie reformowania naszej rzeczywistości, w pozytywny, oparty na uniwersalnych wartościach, sposób. Kiedy człowiek poszerzy już swoją świadomość, to nie może ograniczyć się tylko do swojego domu, czy swoich interesów, albo jak starożytni taoiści, zamknąć się gdzieś w górskiej pustelni, odizolowując od "szalonych, neurotycznych i narcystycznych ludzi". Zaangażowanie się w sprawy tego świata bywa trudne, bolesne, ale moim zdaniem, nie ma bez niego prawdziwej radości i trwałego szczęścia.