Informatyk – Budowlaniec
Jestem chyba nie pierwszym i nie ostatnim, którego wpisy Shaki81 zmobilizowały do drugiej próby podjęcia blogowania na stronach DP. Generalnie do tej pory komentarze sprowadzały się do zachwytów nad kuriozalnymi (czasem) rozwiązaniami, które Shaki81 spotkał na swojej drodze bycia Informatykiem w polskiej firmie opłacanej z naszych podatków. A ja napisze, jak być powinno. Przynajmniej ten jeden raz.
Po tym pierwszym wstępie, wstęp drugi. Słowo „informatyk” używane do opisania stanowiska, jakie piastuje Shaki81 i ja i wielu innych, mierzi mnie przeokrutnie. Nie jestem informatykiem. Jestem administratorem, czasem helpdeskowocem, czasem programistą, ale nie jestem informatykiem. Nieodparcie kojarzy mi się to słowo z lekarzem. Nie chodzi się do dentysty, by wyciął nam wyrostek. Ale chirurg i stomatolog to „lekarz” po medycynie. Wiec ja będę się nazywał administratorem, bo do tego stanowiska mi najbliżej.
Prawda jest taka, że jesteśmy jakieś 15 lat za zachodem. Marnie zaczęliśmy, ale nadganiamy. Proces skomputeryzowania naszej gospodarki przebiega dynamicznie i nawet z sukcesami. Mimo to, wielu pracodawców-przedsiębiorców podchodzi do tego w ułomny sposób. Oto pan z brzuszkiem, na skórzanym fotelu chce by jego pracownicy pracowali szybciej i kupuje im komputery. Podstawia się im na szybko stanowisko, kładzie byle jak kable, bo się potem poprawi. I tak już zostaje. Oczywiście żadnej dokumentacji nie ma, więc switcha wymieniamy z drżeniem serca, akarów nie ruszamy, bo tak naprawdę nikt nie wie co zasilają… I teraz przylatuje „informatyk” (jeśli nie wiesz, na jakiej podstawie wybrano właśnie Ciebie na to stanowisko, to na 90% chciałeś najmniej spośród pozostałych kandydatów), wiertarka w rękę (szefowi została po remoncie. Masz szczęście, jeśli ma udar, a nie jest jakąś kilkuset watową wiertarko-wkrętarką) i kładzie to od nowa, korytka, dziury w ścianach. A za 2 miesiące, przyszła wiosna, pani Wiesia z kadr skarży się, że słońce jej świeci w monitor i że ona chce iść na inne miejsce. I znów wala się nowy kabel po podłodze…
A w cale tak nie powinno być. Administrator działu IT nie jest jednocześnie administratorem budynku, to nie w jego kompetencjach jest by zajmować się klamkami, spłuczkami i kablami. Od tego jest właśnie administracja budynku. Administrator działu IT jest w takim przypadku zlecającym wykonanie sieci, nie wykonawcą.
I może, jeśli tylko prezes jest świadomy tego, czego chce i jakie są tego chciejstwa koszty, zaproponować położenie podłogi technicznej w całym biurze. Co to jest podłoga techniczna? To (przez analogię) sufit podwieszany na podłodze. Między betonem a podłogą, po której chodzimy zostawiamy 15 centymetrów przestrzeni, podłoga składa się z kwadratowych płyt ze sklejki, w niej wycinamy luki na tzw. floorboxy, w których pracownik znajduje gniazdka elektryczne oraz LAN/telefon. W projekcie umieszczamy informację, by zostawić zapas kabla w każdym pomieszczeniu o długości połowy przekątnej pomieszczenia, dzięki czemu floorbox może przemieszczać się po całej powierzchni pomieszczenia. Kable opisane kolejno trafiają do serwerowni.
Takie rozwiązanie udało się nam przeforsować w naszej firmie. Mieliśmy to szczęście, że budynek właśnie był oddawany do użytku i mogliśmy spełnić swoje fanaberie. Firma budowlana zacisnęła nam w każdym floorboxie gniazdka LAN/telefon (w sumie prawie 700 gniazdek), opisała je, położyła każdy przewód (w sumie prawie ponad 9 km żyły), opisała, pogrupowała w pięćdziesiątki. Nam pozostało rozszyć wszystko na patchpanelach w dwóch szafach. Wszystko zostało wykonane w 2 tygodnie. Półtora roku później, przy przejmowaniu kolejnych pomieszczeń w tym samym budynku położenie podobnej sieci (500 gniazdek z górką), panowie nam nawet pokrosowali patchpanele.
Drogi czytelniku, starający się o prace w dziale IT na stanowisku „informatyk”! Pamiętaj, że nie jesteś od wszystkiego, nie daj sobie wmówić, że prace budowlane leżą w zakresie Twoich obowiązków. Jak ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego.
Mam pomysł na dwa kolejne wpisy i, o ile zostanie mi jeszcze ochota, to spłodzę je w bólach. Pierwszy „How not to be seen”, będzie przewodnikiem dla pracowników działu IT, którzy wiedzą, że dobrego administratora ocenia się przez ilość godzin bez odrywania pośladków od własnego fotela, czyli „praca zdalna”. Drugi „Leniwy jak administrator”, będzie o tym, jak ułatwić sobie życie pisząc proste automaty do przeróżnych rzeczy (od instalacji programów na nowo zakupionych stanowiskach, po inwentaryzacje sprzętów i oprogramowania w firmach).
Po przeczytaniu całego wpisu zastanawiam się, gdzie podziały się wszystkie te superzabawne metafory i porównania, te wesołe sytuacje, o których chciałem pisać... musze chyba nosić dyktafon...