Army of Two
Electronic Arts od lat dostarcza nam dobre, sprawdzone marki. Czasami jednak jesteśmy świadkami narodzin czegoś zupełnie nowego. Jakiegoś eksperymentu, który może zapoczątkować zupełnie świeżą jakość rozgrywki. Czy jesteś chętny na kolejną przejażdżkę?
14.03.2008 | aktual.: 01.08.2013 01:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Trzymamy się razemCzasy akcji ramię w ramię z kumplem są źródłem wspaniałych wspomnień wielu z nas. Posiedzenia na ławce, ściąganie na kartkówce z matmy, pomoc w zdobyciu serca najładniejszej dziewczyny na osiedlu – to źródło ciekawej wiedzy, często nie tylko o nas samych. Od dawna wiadomo, że właśnie męska współpraca jest wiązana z największym poświęceniem oraz tzw. szeroko rozumianym „braterstwem krwi”. Prawdopodobnie także i z tego powodu to faceci walczą na froncie – wytrzymują ekstremalne obciążenie psychiczne, zdolni są poświęcić życie za kogoś innego, często ledwo poznanego gościa. Tacy już jesteśmy. Możemy być gruboskórni i czasami pozornie bezmyślni, ale serce szeroko rozwiniętej współpracy mamy z pewnością na miejscu. I na tych oto instynktach producenci gier ostatnio regularnie opierają swoje produkcje.
Choć rywalizacja jest zakorzeniona w naszej kulturze już od bardzo dawna, tak wspólna walka z przeciwnościami losu również zdobyła mocne prawo głosu. Nieważne, czy na boisku, torze wyścigowym, lub polu bitwy – emocje związane z konstruktywnym i opartym na ciągłej improwizacji współdziałaniu dostarczają największe satysfakcji. Prędzej czy później każdy uświadamia sobie, że działając razem można osiągnąć więcej. Znacznie więcej...
Rios i SalemCoraz bardziej popularny temat działania najemników znalazł swoje miejscu także i w najnowszej produkcji Electronic Arts. Ich rozumiana coraz szerzej „praca”, tych żołnierzy do wynajęcia, polega najczęściej na szybkim i skutecznym zażegnaniu danego konfliktu. Państwa, zwłaszcza te bogate, nie wysyłają już swojej armii w rejon konfliktu, a właśnie grupę takich komandosów – specjalistów - zawodowców, którzy doskonale wiedzą jak działać w określonych warunkach. W Army of Two główne skrzypce gra para „spluw do wynajęcia”, Rios i Salem. Działają oni zawsze razem, pozbawieni są wiary w naiwne idee, za to otwarcie poszukują szybkiego i zacnego zarobku. Odwiedzając kraje Bliskiego Wschodu, Chin, a nawet Ameryki Północnej z czasem duet trafia na ślad globalnego spisku. Tajemnicy, która może pozbawić władzy najbardziej wpływowych ludzi na świecie.
[break/]Army of Two to jednak nie gra przygodowa, w której ważnym elementem jest fabuła, a „czysta zadyma”, godny reprezentant gatunku akcji. Czym kusi świat dwóch najemników? Przede wszystkim tzw. współczynnikiem „Aggro” mającym tu największy wpływ na rozgrywkę. Rzecz polega na tym, że wskazujemy bohatera (Riosa, lub Salema) na którym ogień przeciwnika zostaje najbardziej skoncentrowany. Wiemy teraz kim ukryć się za wybrana przeszkodą i kierować kontrolowany ostrzał, a którą postacią zajść przeciwnika i od tyłu, po cichu wysłać do piachu. Być może brzmi trochę dziwnie, nawet naiwnie, lecz zapewniam, że w praniu system ten spisuje się świetnie.
Wystarczy kilka chwil spędzonych z najnowszym dziełem „elektroników”, aby pojąć potencjał tak intuicyjnego rozwiązania. Kiedy Salem skupia na sobie uwagę wroga np. prowadzeniem celnego ognia, symbolicznie otacza go czerwona poświata. Rios staje się wtedy z kolei lekko przeźroczysty i jest w stanie swobodniej przemieszczać się po wybranej lokacji. Daje to nie tylko czas na ocenę sytuacji, ale także odnalezienie drogi do skutecznego zażegnania niebezpieczeństwa. Często się bowiem zdarza, że mimo świetnego systemu chowania się za przeszkodami (podobnie jak w Gears of War) nie jesteśmy w stanie zdobyć przewagi na polu walki. Wielu przeciwników jest dobrze okopanych, posiada tarcze itd. – stąd jedyną droga do ich eliminacji jest uderzenie z boku, czy z tyłu wrogiego umocnienia. Jak powiększyć współczynnik „Aggro” u danego bohatera? Sposobów jest wiele. Mocny ostrzał wrogiego celu, dzierżenie ogromnej giwery, większej ilości ulepszeń wyposażenia, a nawet zakup złotej obudowy ukochanej klamki. Jestem pewien, że każdy z Was znajdzie swój własny, indywidualny sposób na zwrócenie na siebie uwagi...
Tytuł gry, Army of Two, jak sama nazwa wskazuje opowiada historię dwóch jegomości, nie zaś standardowo samotnego bohatera. Z tego powodu twórcy gry pozwolili sobie na mocne rozwinięcie elementu kooperacji pomiędzy obiema postaciami. Nawet jeśli przy konsoli siedzimy sami, drugim najemnikiem sprawnie (to trzeba zaznaczyć) kieruje konsola. Popisów pracy zespołowej jest całkiem sporo. Najbardziej efektowne akcje dotyczą momentów kiedy np. Salem wyrywa z pobliskiego samochodu drzwi i używa ich jako tarczy. Rios idzie tuż za nim i prowadzi ogień ciągły – wrażenia jak najbardziej filmowe. Oprócz tego mamy możliwość podsadzania partnera na wyższe platformy, jednoczesnego prowadzenia ognia ze snajperek, własnoręcznej pomocy medycznej kiedy ten drugi oberwie, a nawet zdarzą się sytuacje rodem z produkcji Johna Woo, czyli tzw. „back to back”. O co chodzi? W niektórych miejscach możemy przykleić się plecami do pleców kolegi i wspólnie ostrzeliwać przeciwników, tak po okręgu. Czas wtedy spowalnia, a eksplozje zdecydowanie dłużej goszczą na naszych ekranach. Rewelacja.
Służbowe podróżeSzczerze powiedziawszy, cała rozgrywka w Army of Two to jeden niekończący się festyn, pełen kolorowych popisów. To prawda – często mimo wszystko mało mają one wspólnego z rzeczywistością, ale z drugiej strony dostarczają ogromnych pokładów grywalności. Niech za przykład posłuży misja, która kończy się ucieczką z tonącego lotniskowca. Odrzutowce typu F-18 zsuwają się z pokładu, ładownie eksplodują, a my musimy przebiec cały pokład, aby uratować swoje „cztery”, a raczej „osiem” liter. Skojarzenia z pierwszą misją czwartej części Call of Duty jak najbardziej na miejscu. Jeśli to za mało, aby Was zachęcić, to polecam wspólny skok ze spadochronem, gdy musicie oddać celny strzał w tylne śmigło odlatującego helikoptera. Tutaj aluzja do pięknej fizyki spadającego Black Hawk jest bez wątpienia fantastyczna. Na deser zostają świetne animacje walki wręcz, mega realistyczne reakcje ciał na trafienia i wszędobylski bullet time. Electronic Arts wie jak zatrzymać nas przy konsoli...
[break/]Piach w oczyOprawa graficzna niestety już tak nie poraża. Animacja postaci jest wyśmienita, acz technicznie ogólnie otrzymujemy tytuł całkiem przeciętny. Powtarzające się tekstury, monotonna architektura lokacji, niewielka ilość detali – to zbyt mało, by wzbudzić głośniejszy pomruk zadowolenia. Brakuje zdecydowanie rozmachu i pomysłu na kolejne tereny. Szkoda, bo te kilka misji jakie na nas czekają, aż prosi się o większy pokaz mocy konsol nowej generacji. Najwidoczniej albo zabrakło czasu (w co wątpię, premierę w końcu przesunięto), albo prace nad tytułem trwały zbyt długo – może fachowiec odnajdzie w kodzie linie pisane jeszcze z myślą o pierwszym Xboksie?
Ścieżka muzyczna również nie zachwyca. Szkoda, że Michael Giacchino ma coraz mniej czasu na współpracę z Electronic Arts, gdyż pochłonięty jest komponowaniem do takich hitów jak serial Lost, czy nowy Star Trek. Z łezką w oku wspominam jego pracę przy Black oraz Medal of Honor. Na dodatek już sam dźwięk także stoi na przeciętnym poziomie. Wystrzały, eksplozje – brakuje im głębi oraz mocniejszego uderzenia. W takim tytule to niedopuszczalne.
Armia DwóchMultiplayer zdecydowanie może pomóc w utrzymaniu gracza na dłużej przy konsoli. O ile opcja gry na podzielonym ekranie irytuje z powodu małej widoczności, tak po sieci Army of Two nabiera prawdziwych rumieńców. Każdą misję możemy przejść ze znajomym, wykonać wszystkie wspomniane efektowne akcje z żywym graczem, jak i wziąć udział w typowo „wieloosobowych rozgrywkach”. Dzięki braku większych lagów oraz intuicyjnemu systemowi tytuł ten przeżywa online drugą młodość.
Początek, czy koniec?Podsumowując - niestety, ale większość graczy będzie tą produkcją zawiedziona. Co do mocno efektownej i mało realistycznej rozgrywki nie mam zbyt wielu zastrzeżeń. Electronic Arts od zawsze robiło takie tytuły i nie dziwi mnie ich „najnowsza polityka”. Szwankująca inteligencja przeciwników, tylko 6 misji oraz mała żywotność – to także coraz częstsza przypadłość nowych gier. Najbardziej boli jednak oprawa A/V, która prawie zawsze była najmocniejszą stroną w produkcjach EA. Owszem, jest dynamicznie, filmowo, ale zdecydowanie bez rozmachu. W rezultacie wszystkie inne wymienione już wady znacząco rzucają się w oczy. Ogólnie zbyt tu płytko, łatwo, szybko i brzydko. Szkoda.