Battlefield 1 – powrót króla multiplayerów
Gdy studio DICE ogłosiło, że kolejna gra z serii Battlefield zostanie osadzona w realiach pierwszej Wojny Światowej, mimo powszechnego entuzjazmu pojawiły się również nieliczne głosy wątpiące czy Szwedzi udźwigną taki temat. Wszak akurat Wielka Wojna, jak ją wtedy nazywano, głównie kojarzy się nam z piekłem wojny pozycyjnej, przeważnie toczonej w okopach, a nie z szybkimi starciami będącymi wizytówką Battlefielda.
08.11.2016 | aktual.: 09.11.2016 20:05
Pamiętamy też doskonale, że Szwedzi maczali palce w czymś co było nieudolną parodią imitacji kopii podróbki gry z tej serii i jako takie nigdy nie powinno powstać. Oczywiście myślę tu o nieszczęsnym Battlefield Hardline, w którym deweloperzy ze Sztokholmu odpowiadali za multiplayera. Na szczęście dla graczy, DICE wysłuchało głos społeczności i tym razem naprawdę poważnie podeszło do tematu, fundując nam niezapomnianą wycieczkę na pola bitewne I Wojny Światowej.
Moje obawy jako wieloletniego fana i gracza BF nie były całkowicie bezpodstawne, bo trochę a nawet więcej niż trochę sparzyłem na Hardline i miałem niejakie obawy czy Battlefield 1 nie zaczerpnie za dużo z poprzednika. Na szczęście nie jest źle a co więcej, nawet jest całkiem dobrze, aczkolwiek widać, że jednak przemycono kilka rozwiązań z innej gry tego studia, czyli Star Wars Battlefront.
Opowieści ku pokrzepieniu serc
Na szczęście nie jest źle a co więcej jest całkiem dobrze, Battlefield 1, jeśli dobrze liczę, to już piętnasta gra z tego uniwersum i wszystko wskazuje na fakt, że jest to pierwszy BF z dobrą kampanią dla pojedynczego gracza. Dobrą, co niestety nie znaczy doskonałą, ale przyznam, że to i tak duży postęp patrząc na kampanie z poprzednich odsłon BF, które wywoływały tylko uśmiech politowania u fanów np. Call of Duty. Tutaj mamy do czynienia z kilkoma historiami żołnierzy działających na różnych frontach Wielkiej Wojny. Poznamy historię pewnej załogi czołgu Mark IV o pieszczotliwej nazwie „Duża Bess”, by wspólnie przełamywać front gdzieś we Francji.
W innej historii poznamy australijskich żołnierzy walczących na osławionym półwyspie Gallipoli by za chwilę jako szuler i oszust odkryć swą szlachetniejszą część natury i za sterami dwupłatowca Bristol strącać nad Alpami i … Londynem kolejnych Hunów. Będziemy mieć też okazję by przeżyć walkę na froncie alpejskim, gdzie wysoko w górach jako włoski żołnierz walczymy z siłami austro-węgierskimi czy wspomóc rebelię przeciwko tureckim okupantom gdzieś na półwyspie Arabskim.
Oszczędźmy sobie polskiego dubbingu
Sama kampania Battlefield 1 jest nawet ciekawa, ale przynajmniej jak dla mnie zwyczajne o wiele za krótka. Niestety, musimy się zmierzyć z polskim dubbingiem, który jest po prostu kiepski. Brakuje emocji w wypowiadanych kwestiach a dobór polskich aktorów podkładających głos jest dla mnie delikatnie mówiąc dość kontrowersyjny. Włączając jakakolwiek grę z polskim dubbingiem często okazuje się, że mamy pięć, może sześć dyżurnych głosów, co powoli robi się irytujące. Ostatnie naprawdę dobre spolszczenie napotkałem w legendarnym już dziś i nadal grywanym Battlefield: Bad Company 2 gdzie użyczyli głosów Mirosław Baka, Cezary Pazura czy Mirosław Zbrojewicz i przynajmniej dla mnie pozostaje najlepiej zdubbingowaną grą.
Tutaj niestety mamy do czynienia z nieco zblazowanych aktorami wypowiadającymi kwestie bez większych emocji. Jeśli tylko znamy choć w stopniu podstawowym język Shakespeare’a to pozostaje nam tylko zmienić głosy na oryginalne by w pełni cieszyć się grą. Niestety, podobnie jak w przypadku poprzednich odsłon Battlefielda, również i ta jest bardzo krótka i przejście przez całą kampanię wraz z obejrzeniem filmików zabierze nam raptem tylko kilka godzin.
Przyznaję jednak, że dla mnie jako dla fana całej serii (pomijając Hardline) single player jest tylko mało ważnym dodatkiem i nie płakałbym, gdyby go nie było, ale dla większości graczy ten tryb jest bardzo istotny. By nikomu nie psuć zabawy powiem tylko, że twórcy gry chcieli nam przybliżyć piekło i bezsens tej wojny i trochę patetycznie pokazać jak w jej trakcie zmieniają się ludzie i ich charaktery. Jak się rodzą bohaterowie i jak często dla tych co przeżyli, ta wojna nigdy się nie skończyła. Trochę patetycznie i łopatologicznie podane, ale całkiem strawne i okraszone ciekawymi choć mało prawdopodobnymi historiami. Mi to absolutnie nie przeszkadzało, bo to wszak Battlefield.
Należy wspomnieć o naprawdę wspaniałej oprawie graficznej, która po raz kolejny kładzie na łopatki inne tytuły. Widoki wręcz zapierają dech w piersi i łapałem się na tym, że często zamiast wypatrywać przeciwnika, delektowałem się krajobrazem. Muzyka też jest doskonale dobrana, towarzyszy nam podczas naszej przeprawy przez pola bitewne I Wojny Światowej. Klimatyczna, nienachalna i po prostu świetnie pasująca do tej epoki.
Wyzwania i możliwości multiplayera
Wróćmy jednak do tego co tygryski lubią najbardziej, czyli do trybu multiplayer który stanowi clou gier z uniwersum BF. Tutaj Battlefield 1 okazuje się przynajmniej w moich oczach niekwestionowanym królem sieciowych strzelanek. Wielkie i naprawdę przemyślane mapy na których może się zetrzeć maksymalnie 64 graczy, wykorzystujących cały dostępny ówcześnie sprzęt do eliminacji przeciwników. Do dyspozycji mamy czołgi zarówno ciężkie jak i lekkie (np. Renault FT-17), kilka rodzajów samochodów pancernych, szybkie uzbrojone łodzie motorowe, szeroką gamę samolotów, konie no i oczywiście Behemota. Nie ma większej rewolucji, są tu tylko usprawnienia, które sprawiają, że gra się naprawdę świetnie.
Podobnie jak wcześniejsze odsłony tej gry, Battlefield 1 napędzany jest silnikiem Frostbite 3, w którym duży nacisk położono na tzw. Levolution, który mocniej wpływa na rozgrywkę i czasem zmusza nas do całkowitej zmiany taktyki. Niespodziewane burze piaskowe, ulewny deszcz czy mgła pozwalają na przegrupowanie sił i zaatakowanie w najmniej spodziewanym miejscu czy zminimalizowanie zagrożenia np. atakiem lotniczym. No i to co tygryski lubią najbardziej, czyli demolka otoczenia, która w poprzednich odsłonach BF była mocno ograniczona w porównaniu np. do stareńkiego wspomnianego wcześniej Battlefield: Bad Company 2 gdzie mogliśmy wyburzać całe miasteczka niemal do poziomu asfaltu.
Tutaj jest zdecydowanie lepiej niż w BF3 czy BF4, choć nadal nie jest to poziom wspomnianej Złej Kompanii. Znajdziemy budynki, których oczywiście nie można do końca zrównać z ziemią, ale możemy w gruzy obrócić większość zabudowań, co na pewno zaspokoi maniaków demolki, z której słynie Battlefield. Niestety czasem napotykamy na niezniszczalne drzewa i jest niemożliwe by za pomocą działa czy ładunków wybuchowych wyrąbać sobie własna przecinkę w lesie jak to często czyniłem w Bad Company 2.
Detale, detale, detale…
Należy pochwalić DICE za pieczołowite odtworzenie tamtych pól bitewnych i otoczenia. Wielkie wrażenie sprawiły na mnie drobne szczegóły które tworzą niepowtarzalny klimat tej gry. Wchodząc do budynku, można otworzyć i zamknąć drzwi, w odróżnieniu od poprzednich gier nie napotykamy na sterylnie puste pokoje a znajdujemy ślady po ewakuacji mieszkańców oraz elementy wyposażenia domu, takie jak krzesła, łóżka, fotele bujane, stoły z rozrzuconymi przyborami do pisania czy zapomniane zdjęcia na kominku. Przed domem nierzadko stoi wózek do zawożenia płodów rolnych na targ czy klatki z drobiem itp. W pałacach napotkamy skrzynie z wyposażeniem, spakowanym w oczekiwaniu na ewakuację.
Dbałość o takie szczegóły tylko pokazuje jak DICE poważnie podeszła do tematu. Oczywiście wielu może zaskoczyć powszechność ręcznej broni maszynowej, która w rzeczywistości w tamtych czasach była raczej rzadko spotykana i nie ukrywajmy dość awaryjna, ale w końcu to Battlefield, a tu przymykamy oczy na takie rzeczy. Sama rozgrywka jest dynamiczna i co warto podkreślić, zrównoważona. Nie ma tu jakieś superbroni, dzięki której czujemy się jak terminator, jak to wcześniej bywało w poprzednich BF. Tutaj by obronić się przed lotnikami wroga, deweloperzy rozmieścili działka przeciwlotnicze i by analogicznie zniwelować przewagę czołgów czy Behemota rozmieszczono działa, z których możemy ostrzelać i zniszczyć pojazdy bądź piechotę przeciwnika.
Wraz z postępem doświadczenia naszego żołnierza otrzymujemy obligacje wojenne które stanowią naszą walutę, za którą możemy zakupić nową broń lub modyfikacje do posiadanego już arsenału. Wykonując posłusznie rozkazy dowódcy i odznaczając się służbą na polu walki możemy na koniec rundy zostać nagrodzeni Pakietem Bojowym. Znajdziemy w nim nowe malowania i modyfikacje, którą możemy zawsze sprzedać.
Czołgi dla czołgistów
Należy wspomnieć o jednej niesamowicie wpływającej na rozgrywkę modyfikacji, którą po cichu wprowadziła DICE i za którą jestem im dozgonnie wdzięczny. W poprzednich grach z tej serii nieraz zdarzało się, że jakiś niewydarzony snajper uprowadzał jakiś pojazd czy samolot, by szybko dotrzeć na ukrytą pozycję i polować gdzieś ze szczytu góry, jednocześnie pozbawiając resztę zespołu wsparcia oraz czasem naprawdę potrzebnego pojazdu. Obecnie w Battlefield 1 wsiadając do czołgu czy do samolotu, tracimy swoją klasę i stajemy się pilotem/kierowcą uzbrojonym w pistolet Mausera. Oczywiście, ku przerażeniu niektórych po wyjściu z pojazdu zamiast swojej supersnajperki ląduje z Mauzerem w dłoni, który jest dość nieskuteczny na większe dystanse.
Lepiej być nie mogło?
Nie jest to gra idealna, ale przynajmniej wg mnie jest bliska, tego by na takie miano zasłużyć. Doskonały klimat I Wojny Światowej, pozbawiony jest całej tej współczesnej techniki, laserowych dalmierzy itp, i tylko nasze umiejętności stanowią o tym jak wysoko znajdziemy się w podsumowaniu rundy. I tak, nawet nie przeszkadza mi, że większość z używanych tu broni w rzeczywistości nawet nie pojawiła się na froncie. Nie przeszkadza mi też fakt, że w rzeczywistości czołgi obu stron nie poruszały się tak szybko jak to czynią w grze i na pewno nie były aż tak bezawaryjne. Tylko trochę mi przeszkadza, że konie w grze toną podczas przeprawy przez malutkie rzeczki oraz że są całkowicie niewrażliwe na atak gazem bojowym. To wszystko nie przesłania mi faktu, że jest to najlepszy Battlefield w kilkunastoletniej historii tego tytułu.
Jeśli nie masz tej gry, a jesteś fanem rozgrywki wieloosobowej, to powinieneś ją kupić i poczuć ten dreszczyk emocji na skórze, gdy wraz z kolegami nie przejmujesz się snajperem na poddaszu, bo tu szybko rozwalisz całe poddasze wraz z nieszczęśnikiem, który zapomniał, że to Battlefield 1 i tutaj można demolować otoczenie. Dla mnie to jest najlepszy Battlefield w historii i jak znam życie, będę z przyjaciółmi grał na polach bitewnych Wielkiej Wojny długie miesiące, czego i Wam życzę.
A teraz przepraszam, Ojczyzna wzywa i muszę wracać na pole bitwy. Bo Battlefield 1 wzywa.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości platformy kinguin.net, która przekazała kod do gry.