Broken Sword: Shadow of the Templars
Młodzi użytkownicy konsol mogą tego nie pamiętać, lecz przed erą niezwykle efekciarskiego Gears of War, czy doskonale oddającej klimat II Wojny Światowej serii Call of Duty światem elektronicznej rozrywki trzęsły produkcje przygodowe, z tak zwanego gatunku point and click. Dawniej to nie grafika, zapierające dech w piersiach cyfrowe zachody słońca przykuwały uwagę graczy, a sama fabuła. Historie, które przeżywaliśmy w przepełnionych humorem Grim Fandango albo tytułach pod szyldem The Monkey Island już na zawsze pozostaną w naszej pamięci - często idealizowane w konfrontacji z wychodzącymi właśnie na rynek pozycjami. Na szczęście dla wyjadaczy „wskazywania i klikania” na Nintendo Wii zagościła inna gra z klasyki tego nurtu – Broken Sword: Shadow of the Templars - The Director’s Cut.
26.05.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:52
Z miejsca uspokoję starsze pokolenie klnące zapewne już pod nosem O mój Boże, zabili genialną serię! - ano nic z tych rzeczy. Panie, Panowie, dostaliśmy oto legendę w czystej postaci, nie została ona przeniesiona w trzeci wymiar czy wzbogacona o masę nowoczesnych efektów graficznych przyprawiających o palpitacje serca i oczopląs. Właściwie poza niewielkimi zmianami kosmetycznymi, użytkownicy konsoli Nintendo otrzymali tę samą grę, która w 1996 roku pojawiła się na blaszakach i niegdyś rozpoczęła doskonałą serię przygodówek rozpoznawaną do dnia dzisiejszego przez niemal każdego szanującego się gracza.
Jak doskonale bowiem pamiętamy, Shadow of the Templars było pierwszą z części Broken Sword. Na swoje czasy gra zaskoczyła nie tylko dokładną, kolorową oraz kreskówkową oprawą, genialnymi, niezwykle porywającymi dialogami, ale również fenomenalnym scenariuszem. Tytuł skupiał się na Templariuszach - czyli tajemniczym, pierwszym zbrojnym zakonem, który ze swoich działań odpowiadał jedynie przed papieżem. Po 200 latach świetności zostali oni niemal całkowicie wymordowani, jednak jak przekonali się główni bohaterowie Broken Sword - George Stobbart i Nico Collard, spadkobiercy zakonu nadal żyją wśród nas i mają niecne zamiary.
Po kilku pierwszych minutach spędzonych przed grą wielbiciele pierwowzoru sprzed 13 lat dostrzegą zupełnie inny początek historii - tym razem to nie amerykański turysta George rozpocznie tą pełną intryg opowieść, jak to miało miejsce w oryginalnym Broken Sword, a francuska dziennikarka Nico. Trwający nieco ponad dwie i pół godziny prolog, w którym właśnie śliczna Pani Collard gra pierwsze skrzypce, doskonale wciągnie nas w wir wydarzeń i pokaże, co tak naprawdę działo się przed feralnym śniadaniem Stobbarta w jednej z francuskich restauracji...
[break/]Przywodzący na myśl książki Dana Browna wątek zabierze dwójkę bohaterów między innymi do Hiszpanii, Irlandii i Syrii. Jak przystało na niebanalną opowieść, staniemy się świadkami częstych zwrotów akcji, które w konsekwencji odkryją przed nami zawiłą historię zakonu Tamplariuszy. Scenariusz pełen jest niezwykle zróżnicowanych bohaterów, od głupkowatego francuskiego żandarma począwszy, na boyu hotelowym o nieokreślonej orientacji seksualnej skończywszy. Śliczna , ręcznie rysowana grafika wciąż doskonale łączy tajemniczy, niekiedy mroczny klimat gry oraz specyficzne poczucie humoru. Ważne, bo przy tej rozszerzonej wersji Broken Sword: Shadow of the Templars spędzimy ponad 13 godzin - co jest całkiem dobrym wynikiem, jak na staroszkolne przygodówki.
Łatwo sie domyśleć, że Shadow of the Templars na Wii doczekało się zupełnie innego sterowania, które jednak do gier z gatunku point and click pasuje akurat jak ulał. Fabuł nie będziemy poznawać jak kiedyś, siedząc niewygodnie przed monitorem komputera, a raczej zrelaksowani, rozwaleni przed telewizorem na kanapie, dzierżąc w dłoni lekkiego wiilota. Przeniesienie sterowania na kontroler nie było z pewnością problemem dla twórców – studia Revolution Software. W końcu przygodówki nigdy nie posiadły tak rozbudowanej klawiszologii, jak choćby strategie czy strzelanki. Plusem jest też fakt, że z myślą o czujnikach ruchu zostały stworzone zupełnie nowe zagadki, w pełni wykorzystujące potencjał kontrolera. Tak więc tu i ówdzie delikatnie powychylamy urządzenie, do tego gdy kursorem najedziemy na jakiś interesujący nas przedmiot pad zacznie wibrować. Na szczęście zrezygnowano z ewentualnych sekwencji dynamicznego machania, pozostawiając sterowanie niezwykle intuicyjnym i wyważonym.
Dorzucenie w tytule Director’s Cut nie jest przypadkowe, bowiem nowości w tej odsłonie Shadow of the Templars nie kończą się na prologu z Nico, czy też odmiennym sterowaniu. To Broken Sword doczekało się także zmienionego intra oraz w sumie dwóch godzin dodatkowego materiału. Uproszczono samą rozgrywkę dorzucając możliwość uzyskania podpowiedzi, choć te nigdy nie podsuną nam jasno, co trzeba zrobić, dając szansę wykazania się i samodzielnego dojścia do sedna sprawy. Warto też wspomnieć, że gra będzie notowała ile razy skorzystaliśmy z tego typu pomocy, niemniej nie ma to wpływu na sama rozgrywkę, a jest jedynie informacją do naszej wiadomości. Niewielkiego upiększenia doczekała się sama grafika, która zdaje się być przedstawiona w wyższej rozdzielczości, niż ta w pierwowzorze. Oprawa jest też zdecydowanie bardziej przejrzysta, a kolory znacznie jaskrawsze.
[break/]Świeży powiew stanowi ponadto delikatne urozmaicenie dialogów, które to wieńczą teraz ilustracje spod ręki współtwórcy komiksu Watchmen - Dave’a Gibbonsa. Szkoda, że statyczne głowy bohaterów nie poruszają ustami w czasie rozmowy, a ograniczają się jedynie do 3, może 4 wyrazów twarzy rozmówcy. Poza tą drobną zmianą przy rozmowach konwencja wyciągania informacji od napotkanych osób jest nadal taka jak była przed laty - ekran podzielony jest na dwie części, góra to właściwa gra, a na dole mamy przedmioty bądź też wizerunki osób, których kliknięcie sprawi, że sterowany przez nas bohater o nie zapyta.
Na tym kończą się nowości, a zaczynają niedociągnięcia i potknięcia, jakich dopuściło się Revolution Software. Przede wszystkim twórcy nie dopieścili powitalnego ekranu, który prezentuje się dokładnie tak jak lata temu - skromnie, odpychająco, nudno. Fatalnie też wypadają wstawki filmowe. Pozostały one w bardzo niskiej rozdzielczości i nie cieszą już oczu jak kiedyś. Podobnie dziwna sprawa z dialogami, bo jedynie ich część została zastąpiona nowymi, tworzonymi w obecnych standardach, więc głos George’a raz będzie niezwykle czysty, aby za moment zabrzmieć jak ze starej płyty gramofonowej. Na mały minus zasługuje też fakt, że twórcy jedynie w dodatkowych materiałach, kiedy to przejmujemy kontrolę nad piękną Panią Nico Collard, pokusili się o pełne wykorzystanie potencjału, jaki drzemie w wiilocie. Wyłącznie nowe zagadki zmuszą nas do machania kontrolerem, podczas gdy cała reszta opierać się będzie na prostym klikaniu.
Reasumując, z odświeżonym „Złamany Mieczem” odbędziemy miłą podróż do przeszłości, a mam nadzieję powróci ona wkrótce i w innych, przynajmniej równie dobrze skodowanych przeróbkach klasyków. Gra pomimo lat na karku wciąż trzyma wysoki poziom, który sprawił, że w mojej prywatnej ocenie Broken Sword dotąd plasuje się na równi z przygodówkami genialnego Tima Schafera... Kosmetyczne poprawki nie tyle doskonale odrestaurowały tę produkcję, co zręcznie podciągnęły ją do obecnych standardów. I - co najważniejsze - nie razi dodane wykorzystanie wiilota. Często przecież wypluwa się na rynek pozycje bardzo nieprzemyślane pod tym kątem, jedynie mające przynieść kasę na kanwie popularności Nintendo Wii oraz starej, niegdyś kultowej marki.