Call of Duty: World at War

Redakcja

21.11.2008 13:16, aktual.: 01.08.2013 01:53

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Po fantastycznej, czwartej odsłonie serii Call of Duty, czyli Modern Warfare, jej wydawca trochę zdumiał fanów przekazaniem chwilowo pieczy nad kolejną częścią zespołowi uznawanemu przez wielu zwyczajnie za mnie zdolny – firmie Treyarch. Ci z kolei zaskoczyli nas informacją o powrocie z frontu współczesnych konfliktów ponownie na alianckie barykady II Wojny Światowej. Niezbyt to oryginalne, ale też nikt się tutaj cudów nie spodziewał. Ostatecznie mimo wszystko studio wyszło z powierzonego zadania obronną ręką i gra ma kilka naprawdę mocnych punktów.

II Wojna raz jeszczeZ tematyką ostatniego konfliktu zbrojnego, który ogarnął sporą część świata, trudno się było nie spotkać - powstała o tym w końcu cała masa gier. Kiedy mogło się już wydawać, że wszystkie najważniejsze wątki II Wojny Światowej zostały przedstawione i przynajmniej Ci najwięksi wydawcy przerzucą się na bardziej „świeży” temat, znowu stajemy jednak do boju po stronie aliantów. Akcja Word at War zaczyna się standardowo, w finałowej fazie działań, kiedy Amerykanie dostrzegają początek końca walki z Japonią, zaś Armia Czerwona uzyskuje przewagę nad III Rzeszą na froncie wschodnioeuropejskim. Wcielamy się tutaj w rolę niższego rangą żołnierza – nie superbohatera, ani też komandosa, tylko wojskowego, jakich wielu spotkamy na swojej drodze.

Od początku uderza duża brutalność gry. Już na starcie stykamy się z torturami współtowarzysza, którego krew z rozcinanego gardła za moment rozlewa się po całym baraku. Nie jest to wcale wyjątek, czy tylko porażający wstęp, bo z ostrymi scenami będziemy mieli do czynienia wiele razy. W tym również sami staniemy się oprawcami wykonując zwykłe działania wojenne. Przemoc to jednak nie kaprys twórców, chcących zmienić w miarę realistyczną serię strzelanin w krwawą rzeźnię, tylko kwestia wymuszona przez ukazywany scenariusz. Nasz bohater zostaje rzucony w sam środek piekła. Jako Amerykanie zmagamy się Japończykami, którzy w swoim środowisku są w stanie dokonywać cudów. Niepewne kroki małych, odseparowanych od dowództwa czy zaopatrzenia oddziałów po całkiem obcej, gęsto zarośniętej ziemi… Łatwo jak w Europie nie będzie.

Obraz

W kraju płonącej wiśniWrogowie potrafią zaskoczyć nas atakując masą lub niedużą grupą, lecz za to z niespodziewanego kierunku, dobrze zakamuflowanych miejsc, czy osłoniętej liśćmi palmy. Nie stronią od sypania granatami oraz rzucania się na nas z bagnetami z okrzykiem Banzai! na ustach. Oprócz korzystania ze sprytnych kryjówek, nieźle sobie też radzą z trzymaniem agresywnej defensywy w okopach albo chociażby w średniowiecznych pałacach. Ale nawet sprzyjający tubylcom, bogaty we florę klimat da się wykorzystać przeciwko oponentowi. Gdy tylko w nasze ręce wpada miotacz ognia atmosfera z miejsca staje się „gęsta”. Urządzenie wyrządza szybko duże szkody i nie potrzebuje paliwa, tylko czasu na ostygnięcie. Nietrudno zasiać nim popłoch w wąskich korytarzach czy skutecznie popieścić płomieniem kryjących się w trawach i na drzewach.

[break/]Mimo wszystko ogień to jednak nie ołów i zanim wróg padnie na ziemię słyszymy krzyki przerażenia oraz bólu. To jest właśnie to wspomniane piekło wojny: ekstremalne warunki, do tego ogromna brutalność. Obok miotacza przydarzy się dalej także wyrzutnia rakiet lub granatnik. Używanie ich to zawsze jakiś przerywnik, służący głownie lepszemu wczuciu się w rolę, bo dzięki nim nie tylko obserwujemy zniszczenia, ale sami bierzmy aktywny udział w kreowaniu wojennego krajobrazu. Do rąk bohatera trafia w pewnym momencie i urządzenie do naprowadzania celów dla artylerii - liczne wybuchy oraz popisowe przełamywanie frontu zdecydowanie podnoszą rangę gry do tej bliższej filmowej.

Obraz

Radziecka wendetaPodobnie ciekawie prezentuje się kampania radziecka. Chyba po raz pierwszy w historii dużych produkcji rosyjscy alianci to nie tylko miłe chłopaki, lecz też bezwzględni wojskowi, podążający za pragnącymi zemsty i krwi zwierzchnikami. Zgodnie z ich życzeniem pakujemy się w najgorętsze miejsca na froncie. Najczęściej w niemieckie miasteczka, gdzie załoga jest co prawda w generalnej defensywie, lecz poddać się nie zamierza, a i jakością arsenału przewyższa zaopatrzenie rosyjskiej armii. Niby ponownie jest chodzenie po gruzach, przebijanie się przez szeregi budynków i ich podziemi, ale nie czuć w tym monotonii. Nie ma też zaskoczeń - jest klasyczne przejmowanie posterunków, barykad z wraków oraz jakichś śmieci, czy działek. Szczególne wrażenie za to robi szturm na niemiecki parlament – przy nim to co widzieliśmy w starszych grach, można potraktować jako miniaturę starć. Fajnie, że sztuczna inteligencja wrogów jest dość dopracowana, więc dostajemy często ostre razy. Z drugiej strony też cały ogień nie skupia się wyłącznie na nas.

Obraz

Spory wybór broni nie pozwala się nudzić. Tradycyjnie zaczynalibyśmy z dobrą pukawką i po drodze uzupełniali amunicję w jakichś charakterystycznych punktach. Tutaj po ziemi sprzętu wala się masa, zarówno prostych Mauserów 98, popularnych karabinów MP-40, po potężne wynalazki jak FG-42. Kręcąc się trochę po pobojowisku w miarę szybko znajdujemy karabin maszynowy, bez większego problemu sięgniemy także po Panzershreka, czy koktajle mołotowa. Ta wielość to dobry krok ku oddaniu realizmu wojny, choć momentami prowadzi do przegięć. Na jednym z poziomów obrona zajętego obozu to sypanie z rakietnicy przerywane rzucaniem zapalonej benzyny, trochę za bardzo w stylu Crysisa. I co tu robi akompaniament rockowej muzyki?

[break/]Misje specjalneW trakcie gry najczęściej zajmujemy się bardzo podstawowymi zadaniami, ale przytrafia się też kilka wyjątkowo bohaterskich epizodów. Odbywamy na przykład jazdę czołgiem w maszynie, która podobnie jak bohater, nie odbiera tutaj stałych obrażeń, lecz jedynie czasowe. Jeśli oberwiemy kilka razy i się wycofamy dymiący mechanizm znowu wraca do normy. Mniej szczęścia mają wrogowie, ginący od nawet 2 pocisków, czy piechurzy, których topimy ogniem z zamontowanego miotacza. Wrogowie nie są jednak bezbronni, bowiem chowając się za betonowymi zasiekami całkiem łatwo mogą razić w nas z wyrzutni rakiet przeciwpancernych.

Obraz

Trochę mniejsze wrażenie robi już przelot samolotem nad konwojem japońskich transportowców. Przesiadając się zgodnie z instrukcjami kapitana z jednego działka na drugie, eliminujemy kolejne jednostki i obserwujemy jak aktualna sytuacja się coraz bardziej komplikuje. Niestety ostatecznie brakuje w tym wszystkim jednak trochę rozmachu. Dodatkowo fatalnie wypadła misja snajperska, czyli creme de la creme poprzedniej odsłony. Jest tu zdecydowanie za mało skradania się, kosztem otwartej walki, a w dodatku zapowiadający się na epicki pojedynek snajperów jest całkowicie przegięty. Przeciwnik strzela ułamek sekundy po naszym wychyleniu się z ukrycia i potrafi zlokalizować bohatera nawet gdy kryjemy się za ściankę, czy jakimś meblem.

Obraz

Graficzne trikiPoczątkowo informacja o ponownym użyciu silnika Call of Duty 4 lekko nastawiła fanów na to, że generalnie Treayarch nie za dużo wysili się przy swojej nowej produkcji. Nie do końca tak właśnie jest. Z oprawy poprzednika udało się wyciągnąć na tyle dużo, iż momentami gra robi naprawdę monumentalne wrażenie. Nocny wypad w strugach deszczu na zarośnięte japońskie barykady to kiepski pomysł ze strategicznego punktu widzenia, ale widok gęstej, zamglonej polany oraz przemoczonych kompanów wypada nieźle. Podobnie jak obserwowanie ogromnego wnętrza Reichstagu. Niestety tam, gdzie wnętrza i trawiaste tereny się kończą, zaczyna się robić trochę mniej ciekawie.

[break/]Tekstury ziemi oraz skał kłują w oczy, co twórcy starają się na każdym kroku zatuszować kilkoma wizualnymi trikami. Dalej - zamiast pięknego wchodu słońca, czy potężnego wybuchu, niebo zmienia się tylko na lekko pomarańczowe. W sumie trochę to dziwne, ale w ferworze walki wygląda całkiem w porządku. Kolejna rzecz to zapełnienie map detalami. Taki japoński ciąg okopów i bunkrów pełny jest walających się przedmiotów oraz różnych przeszkód, a robiąc szturm na bronioną przez czołgi wioskę nie jesteśmy w absolutnym centrum uwagi, bo walka toczy się także poza nami. Co jakiś czas pojawi się również zaskryptowana akcja, wymuszająca skupienie się przykładowo na likwidacji pojazdu opancerzonego, a nie podziwianiu niedoróbek.

Obraz

Noc nazi trupówZestaw 15 wciągających misji wieńczy fantastyczny dodatek – tryb nazi-zombie. Temat szaleństw hitlerowców przewijał się już przy okazji Return to Castle Wolfenstein i serii UberSoldier, ale jeszcze nigdy w tak fajnej formie. Zostajemy zamknięci w niedużym domku na odludziu, które falami atakują powstali z grobów wojownicy III Rzeszy. Bronimy barykad, celujemy w głowy i zarabiamy punkty, by zamieniać je na lepszą broń. Potem otwieramy kolejne części posiadłości i zwiększamy powierzchnię do obrony w zamian za możliwość nabywania kolejnych pukawek. Pomysł nie do końca sprawdza się w trybie single player, bo nie ukrywając - po 7 godzinach dynamicznej gry samotna zabawa w oblężonego nie jest ekstra, jednak nie mogło zabraknąć rozszerzenia tego trybu na Internet i LAN. Gdy połowa problemu jest na barkach zaufanego kumpla zabawa przyjmuje w końcu prawidłowy wymiar.

Obraz

Wojna wygranaKampania World At War jest naprawdę niezła i znacznie lepsza, niż można było się początkowo spodziewać. Chociaż wielu graczy wyraża znużenie powracającym tematem II Wojny Światowej, nowy producent zaskakuje nas bardziej epickim podejściem do tematu i przedstawieniem „od kuchni” najcięższych frontów konfliktu, wraz z całą ich brutalnością i okrucieństwem. Ci, którzy zagrywali się w drugą część serii, z pewnością przeboleją brak kontynuacji współczesnych bojów. No i konkretny tryb multiplayer cieszy – ale o tym napiszemy w osobnym artykule.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)