Calling

Redakcja

05.04.2010 12:45, aktual.: 01.08.2013 01:49

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Moda na japońskie horrory już przeminęła, jednak każdy, kto w ostatnich latach interesował się kinem wie, że swego czasu ekrany wprost zalewały lepsze lub gorsze produkcie z tego właśnie popularnego nurtu. Hudson Soft postanowiło przenieść wreszcie lotny temat na konsole i niewątpliwie w wyborze platformy docelowej główną rolę odegrały chłodne kalkulacje. Niestety, Calling nie ma najmniejszych szans na zarobienie góry pieniędzy. Wstępnie projekt zapowiadał się niezwykle ciekawie, aczkolwiek twórcy zagubili się gdzieś po drodze. Ostatecznie gra nie odnalazła swojego charakteru w napędzie najsłabszej stacjonarnej konsoli tej generacji - czyli Nintendo Wii.

Fabuła nie ma bezpośredniego związku z żadnym konkretnym filmem grozy z Kraju Kwitnącej Wiśni, wystarczy niemniej chwila, by na myśl przyszły takie obrazy jak Klątwa czy Krąg. Akcję rozpoczyna rozmowa kilku internautów, którzy spotykają się w pokoju czatowym zaciekawieni tajemniczą „Czarną Stroną”. Po jej załadowaniu, na ekranie komputera pojawia się pusta karta oraz licznik odwiedzin. Kilka minut później wszystkim zaczynają dzwonić telefony, zaś po ich odebraniu czatujący zostają przeniesieni do miejsca zwanego Przepaścią Pamięci. Przyjdzie nam wcielić się w skóry czterech różnych ofiar, zmuszonych balansować po cienkiej linii łączącej życie ze śmiercią. Dochodzimy do siebie w nieznanym miejscu, a dookoła roi się od duchów i innych nieprzyjemnych stworzeń. Wprowadzenie budzi pewien niesmak... ale z technicznego, a także wizualnego punktu widzenia - to jeden z najgorszych wstępów, jakie miałem okazję widzieć na przestrzeni ostatnich lat.

Problemem, który ciągnie się przez całą zabawę, jest całkowicie skopane sterowanie. Już po dziesięciu minutach rozgrywki pojawiła się nieodparta chęć ciśnięcia kontrolerem o ścianę. Calling to produkcja FPP, dlatego też twórcy postanowili zastosować znany posiadaczom Wii, z założenia standardowy sposób kierowania bohaterem - pilot służy do rozglądania się oraz wykonywania akcji, analogowa gałka natomiast odpowiada za poruszanie postacią. Rzecz prosta i oklepana, a w praktyce Hudson Soft poległo na całej linii... Obracanie głową odbywa się z opóźnieniem, przez co obraz ucieka sprzed oczu. Jeszcze gorzej wypada kwestia otwierania drzwi, szuflad lub szafek. Złapaną klamkę albo uchwyt należy „pociągnąć” wiilotem - udaje się to tak z raz na trzy próby, stąd w większości po prostu omijałem napotkane meble. Walka z duchami? Bezmyślne machanie manipulatorem. Po kilku starciach będziecie wytrzęsieni na wiele kolejnych dni.

Obraz

Co trzeba Calling przyznać, napotkane „straszaki” idealnie wpisują się w znaną z ekranów japońskich kin konwencję. Szybko zobaczycie na przykład wysuwające się z zakamarków długie czarne włosy. Oczywiście bohater zaatakowany przez kępy kruczoczarnych kudłów powinien od razu uciekać, gdyż takie rewelacje nie oznaczają niczego dobrego... Co jakiś czas napotkacie również na spadające tu i ówdzie przedmioty, małe laleczki lub jakieś niepokojące dźwięki. Tylko niestety, pomimo słuchawek na uszach i zgaszeniu światła, po plecach nie przeszła mi raczej ani jedna ciarka. Ogólnie warto docenić spójną koncepcję tytułu, jednak zabrakło elementu gwarantującego konkretny niepokój, który nie pozwalałby potem usnąć spokojnie. Być może zagorzali fani horrorów dostrzegą więcej straszących smaczków i będą w stanie w pełni docenić starania twórców Calling? Cóż - i tak z każdą kolejną godziną zabawy napięcie spada, zaś ta pewna namiastka przerażenia oraz niepewności, uchodzi szybko, jak powietrze z przebitego balonu.

[break/]Po tytule nietrudno zorientować się, że prędzej czy później w grze pojawi się motyw telefonu komórkowego - też pewna cecha charakterystyczna "skośnych" filmów grozy. Aparat znajdziemy od razu po przebudzeniu i będzie nam on towarzyszył podczas całej przygody. Nie ma co liczyć na funkcjonalność znaną ze sprzętu obecnego w Silent Hill: Shattered Memories - w zależności od preferencji, można uruchomić wbudowany w wiilota głośnik lub skorzystać z opcji odtwarzania rozmów telefonicznych przez telewizor. Bez względu na dokonany wybór, komórka co jakiś czas zadzwoni – czy to w zakresie czysto fabularnym, czy też w celu wystraszenia nas niepokojącymi jękami. Obawiam się niemniej, że najbardziej przerazi Was jednak jakość dźwięku dolatującego z pilota... Za pomocą dostępnego w telefonie aparatu fotograficznego, strzelicie ponadto kilka fotek. Do oświetlenia ciemnych pomieszczeń będziecie musieli natomiast użyć latarki - ją też znajdziecie w pierwszych minutach rozgrywki.

Obraz

Zapomnijcie o skomplikowanych zagadkach – w grze postawiono teoretycznie głównie na straszenie i nawet spotkania z przeciwnikami mają wymiar czysto symboliczny. Nie obawiajcie się twarzy zerkających z luster lub szyb, lecz wyrastający z mroku blady stwór to już większy kaliber zagrożenia. Jedyną możliwością wyrwania się ze śmiertelnego uścisku buczącego atakującego jest nerwowe machanie pilotem. Oczywiście w pewnym momencie duch odpuści, jednak ciekawszym pomysłem byłoby chyba wprowadzenie w tym miejscu prostej sekwencji Quick Time Event. Pomachacie również przy wyciąganiu szuflad (jak wspominałem), a także wyłamywaniu zamkniętych drzwi. W sumie widać, że twórcom zabrakło pomysłów na ciekawe wykorzystanie możliwości kontrolerów Wii. Oraz umiejętności - zmiana pozycji pilota nie zawsze znajduje odzwierciedlenie na ekranie. Pociągnięcie do siebie może zostać odczytanie jako poziomy ruch, co w przypadku złapanej klamki oznacza bezmyślne szarpanie się z otwartymi drzwiami - a może to kolejny sposób na prowadzenie walki, tyle że z duchem trzymającym uchwyt z drugiej strony?

Graficznie dzieło Hudson Soft zdecydowanie nie zachwyca. Słabej jakości tekstury zbyt często się powtarzają, a ostre bryły przedmiotów pozwalają zapomnieć, że na kartkach kalendarza widnieje rok 2010. Niedopracowane modele postaci świetnie współgrają z ogólną biedą, jaka bije z ekranu. W kilku miejscówkach widać może odstępstwa, ale wystarczy wyjść na świeże powietrze, by nadzieja na jakieś lepsze wrażenia wizualne pękła niczym bańka mydlana. Animacja nie klatkuje, jednak przy tak mało dynamicznej przygodzie trudno, żeby Wii nie poradziło sobie z wyświetlaniem obiektów. Nie lepiej jest z oprawą audio - nie potrafię przypomnieć sobie ani jednego utworu muzycznego, zaś kiepskie dialogi i jeszcze gorsze odgłosy duchów najzwyczajniej rozczarowują. Ciekawym motywem jest możliwość ustawienia japońskiej ścieżki dźwiękowej, lecz nie ratuje to absolutnie obrazu całości. O zaawansowaniu audiowizualnym doskonale świadczyło jednak to fatalne intro – kilkadziesiąt linijek tekstu, brak dialogów plus kiepskiej jakości model postaci sięgający po kanciasty telefon komórkowy...

Obraz

Calling było w założeniu ciekawym pomysłem, który powinien zainteresować wszystkich fanów filmów grozy - ze szczególnym uwzględnieniem miłośników japońskiej szkoły tworzenia horrorów. Znajdziecie tu sporo elementów znanych z dalekowschodnich ekranów kin, sama idea nie tworzy jednak udanego produktu i nie jest w stanie uratować niedopracowanego kodu - poczynając od sterowania, przez niezbyt atrakcyjną grafikę, na niekoniecznie wciągającej rozgrywce kończąc. Japończycy zagrali w Calling jeszcze w listopadzie 2009 roku i najwidoczniej Kraj Kwitnącej Wiśni przyjął grę ciepło, w przeciwnym wypadku nikt nie zdecydowałby się na wydanie jej na Starym Kontynencie. Osoby odpowiedzialne za europejską dystrybucję były widocznie w stanie dostrzec głęboko ukryte atrakcje drzemiące w "dziele" Hudson Soft. Skoro tak, to proponuję założyć mocniejsze okulary - ponieważ gra ze sporym trudem dołącza do szeregu przeciętnych średniaków. Jeśli nie jesteście zagorzałymi fanami produkcji pokroju Kręgu, omijajcie Calling szerokim łukiem - nie warto odbierać tego telefonu, niech sobie dzwoni.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)