Dead Space

Istnieje wiele popularnych sentencji związanych z kosmosem. Jednym z „faktów” o nim jest to, że stanowi „ostateczną granicę” (co samo w sobie jest bzdurą – bo z czym niby graniczy?). Drugie popularne przekonanie mówi zaś, iż „w kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku”. Niesamowicie trafnie podsumowuje ono grę zatytułowaną Dead Space, najnowszy horror sci-fi spod szyldu Electronic Arts. Naprawdę rzecz się twórcom wyśmienicie udała.

Redakcja

10.11.2008 | aktual.: 01.08.2013 01:53

Produkcja reprezentuje popularny, szczególnie na konsolach, gatunek survival-horror i już od dawna zapowiadana była jako przełom. Jak to zazwyczaj bywa jednak - nie można w tym przypadku ostatecznie mówić o żadnej rewolucji, choć Dead Space niewątpliwie dostarcza kilku godzin przyjemnej, klimatycznej rozrywki. Plus kilka tzw. baboli, o których nieco później. Całość rozpoczyna się klasycznie – statek wydobywczy wysłany na odległą planetę Aegis 7 odnajduje pewien artefakt (zwany dalej „Znakiem”), po czym centrala traci kontakt z załogą. Każdy, kto miał styczność z którąkolwiek częścią Obcego lub czytał literaturę w podobnym tonie wie, że oczywiście nie oznacza to nic dobrego. Na miejsce wysłany zostaje statek naprawczy z niejakim Isaakiem Clarke'iem (nazwany zapewne ku czci Asimova i Clarke'a), inżynierem z wykształcenia zajmującym się reperowaniem tego rodzaju pojazdów. Towarzyszą mu sierżant Hammond oraz Kendra Daniels.

Co ciekawe, na pokładzie wymarłego (choć to nie znaczy, że nikogo nie przyjdzie nam spotkać) kosmicznego „globołamacza” przebywała niejaka Nicole, czyli eks-dziewczyna naszego bohatera. Jako Isaac będziemy nie tylko w wolnej chwili jej szukać, lecz przede wszystkim musimy przeżyć na ogromnej USG Ishimurze opanowanej przez złowrogą formę życia, by ostatecznie naturalnie odkryć jak doszło do całego zamieszania. Ubrani w specjalny kombinezon ruszamy na miejsce zdarzenia, niepewni co do przyszłości oraz nieprzygotowani na to, co faktycznie będzie się działo. Brzmi bardzo typowo, nieprawdaż? Tajemniczy artefakt, nadmierna ludzka ciekawość, wirus mutujący ludzi w potwory... Pierwotnie zbyt przekonany do fabuły nie byłem, aczkolwiek w praktyce jest ona jednak głównym czynnikiem, dzięki któremu z czystej ciekawości co będzie dalej nie chce się odejść od monitora. Czym jest ów tajemniczy Znak, dlaczego załoga doznała przemiany, czy odnajdziemy ukochaną oraz co w ogóle knują Kendra i Hammond - to jedne z podstawowych pytań kłębiących się w umyśle gracza.

Pierwsza rzecz, która zaskakuje w tej grze, to brak jakichkolwiek „sztucznych” wskaźników na ekranie, tzn. liczników ilości zdrowia i innej maści cyferek z parametrami postaci widniejących zazwyczaj w rogach ekranu. Zastąpione one zostały przez projekcje bezpośrednio na kombinezonie bohatera, lub też obok niego. Poziom życia oraz energii są reprezentowane poprzez paski na plecach, zaś liczba amunicji wyświetlana nad bronią w trakcie celowania. Z początku trudno przywyknąć do tego patentu, docenia się go jednak po jakimś czasie. Interfejs jest bowiem po prostu przejrzysty. W przypadku różnych przełączników czy terminali, wszystkie napisy w grze pojawiają się klimatycznie na holografach. Kamera ukazująca akcję zamontowana została za postacią, która widnieje zawsze po lewej stronie ekranu - dla mnie akurat było to nieco uporczywe, gdyż ograniczało widoczność właśnie z tej strony. Sterowanie nie do końca wypada precyzyjne, obrót kamery wokół osi jest bowiem zbyt wolny, co potrafi zirytować. Ponadto, być może na konsolach inaczej się tego zrobić nie dało, ale w grze pod PC taki ekwipunek obsługiwałoby się wygodniej myszą niż klawiszami kierunków, Enterem i literkami E i F. Zwłaszcza, że przy wchodzeniu do ekranu wyposażenia nie załącza się pauza, a często jak spod ziemi wyrastają groźni przeciwnicy.

[break/]Oczywiście nie przyjdzie walczyć z nimi gołymi rękami, chociaż z kolby, czy buta też można przyatakować. Do dyspozycji oddano graczowi 7 różnych broni, z czego nosić ze sobą da się cztery. Znajdziemy tutaj m.in. miotacz ognia, piłę plazmową, pistolet linowy, strzelbę oraz mojego faworyta – wyrzutnię pił. Każda z giwer posiada dwa tryby strzału plus możliwość ulepszenia w specjalnych warsztatach za pomocą tzw. „węzłów mocy”. Uzbrojenie nabywa się ze specjalnych magazynów za pieniądze znalezione po drodze. Drogą kupna również uzyskać można kolejne poziomy kombinezonu (co daje więcej pancerza, punktów życia itd.), apteczki, amunicję, zasobniki z tlenem oraz zestawy ładujące energię. Ta używana jest do „rzucania” stazy, to znaczy miejscowego zwolnienia czasu.

Zastosowań motywu jest kilka – spowolnić można zarówno przeciwników, jak i urządzenia, czy tam różnorakie zasadzki czekające na gracza po drodze. Dodatkowo szybko dostajemy również moduł kinezy (ta wcale nie zużywa energii, wiec można sobie folgować), czyli możliwość przyciągania i miotania obiektów na modłę gravity guna z Half-Life 2. Jak przystało na survival-horror amunicja błyskawicznie się kończy, w przejściach pojawiają się na szczęście niejednokrotnie butle z gazem i inne wybuchające przedmioty, które da się z powodzeniem wykorzystywać w walce. Wrogów nie jest tak łatwo zabić bezpośrednio, bowiem i bez głowy wytrwale potrafią nas atakować. Najszybszą metodą ich likwidacji jest rozczłonkowywanie, czyli celowanie w kolejne kończyny. Dead Space nie polega jednak tylko i wyłącznie na mordowaniu hord mutantów. Pojawiają się tutaj także momenty wymagające pomyślunku, w tym naturalnie walki z bossami. Sporo zagadek rozwiążemy tylko używając stazy i kinezy równocześnie.

Z innych składowych wyposażenia wymienić należy RIG, część skafandra – ten ma chociażby opcje dzienników misji oraz mapę rzutowaną na miejsce, w którym aktualnie stoimy. Ot, pojawia się wtedy błękitna, laserowa linia wyznaczająca kierunek dalszej drogi, co jest bardzo pomocne. Na statku panują różnorodne warunki - obok tych normalnych mieszkalnych zdarza się również trafić na obszary o zerowej grawitacji, gdzie za sprawą butów magnetycznych poruszać się można po każdej ścianie, a także wykonywać bardzo długie skoki. Często natrafimy też na próżnię, w której postać oddycha przez zbiorniki tlenu. Częstokroć tutaj rozgrywają się etapy z zagadkami. Twórcy zaimplementowali ponadto kilka minigier, w tym strzelanie z potężnego działa do asteroid czy wielkiego „czegoś”, co przyssało się do kadłuba. Obecność tych elementów stanowi miłe urozmaicenie w stosunku do taśmowej eksterminacji nekromorfów (taką bowiem nazwę noszą monstra na Ishimurze). Pomimo pewnej powtarzalności oraz liniowości, tytuł ten jednak nudny wcale nie jest i nie odnosi się wrażenia przeciągania gry na siłę do tych 12 godzin potrzebnych do ukończenia. Wszystko zostało rozplanowane i przemyślane bardzo dokładnie, każdy element rozgrywki doskonale zazębia się z pozostałymi, nie ma tu mowy o jakiejkolwiek niespójności.

Liczących na szybką akcję muszę niestety rozczarować. Wszystko toczy się powoli, swoim własnym tempem - co tylko potęguje ciężką już i tak atmosferę panującą na statku. Poczucie samotności oraz wyobcowania towarzyszy nam niemal przez całą grę. Nadmienić również trzeba, iż poziom brutalności jest tutaj wyjątkowo wysoki. Krew zawsze tryska na wszystkie możliwe strony, odskakują kończyny, w momencie śmierci głównego bohatera zaś często głowa zostaje oderwana od reszty ciała, a zostaje wystające mięso z kośćmi. Twórcy podobno studiowali ciała osób zabitych w wypadkach - jest to zatem gra dla ludzi o mocnych nerwach, zarówno jeśli chodzi o samotność w mrokach Ishimury, jak i dosłownie potraktowaną przemoc. Można to w pewnym sensie odnotować na plus, ponieważ producent nie starał się ugrzecznić produkcji na siłę, tylko po to, by trafić do niższego przedziału wiekowego PEGI. Otrzymaliśmy zatem pozycję straszną, ponurą i okrutną, niewątpliwie skierowaną do osób spragnionych mocnych wrażeń.

[break/]Grafika w grze wypada zachwycająco, projekty poziomów są zróżnicowane i ciekawe, a efekty świetlne oraz cienie momentami wręcz zniewalają. Słowem – jest pięknie. Dominują stalowo, kosmicznie wyglądające korytarze, od oglądania których naprawdę bije chłód. Również posoka wymodelowana została perfekcyjnie. Do tego znalazło się miejsce dla specyficznego rozmycia tła (bardzo umiejętnie użytego), które najczęściej spotyka się przy wchodzeniu w strefy zerowej grawitacji. Warstwa dźwiękowa z kolei to prawdziwe arcydzieło, choć na Ishimurze panuje niemal idealna cisza. Przerywają ją jednak szepty, odlegle brzmiące komunikaty głosowe oraz odgłosy przechodzących gdzieś w mroku postaci. Czasem coś zaskrzypi, co dzięki echu nadaje sytuacji upiorny charakter i buduje atmosferę. Możliwości zestawu 5.1 zostały zatem w pełni wykorzystane. Czasem zagra cichutko muzyka, która nagle potrafi eksplodować i stać się potwornie głośna w momencie szczególnego zagrożenia. Równie niespokojny byłem, gdy usłyszałem w oddali dziewczęcy śpiew podczas któregoś z poziomów. Tak, dźwięk i obraz zdecydowanie najwyższej próby.

Jakieś „ale”? Kilka. Jak wspomniałem wcześniej, uporczywe momentami sterowanie i praca kamery potrafią nieraz sfrustrować gracza, zwłaszcza, że nie ma opcji zapisu gry w dowolnym momencie. Zrobić to można wyłącznie w specjalnie wyznaczonych punktach, co nie każdemu komputerowcowi się spodoba. Tytuł na szczęście posiada funkcję autozapisu w trudniejszych momentach, a to w pewnym sensie rekompensuje tę wadę. Miejscami potrafi razić liniowość fabuły, która nie daje nam nawet pozorów otwartości i możliwości wykonywania rzeczy po swojemu. Brakuje również trybu wieloosobowego, który mógłby przedłużyć żywotność produktu. Wielka szkoda, że nie pokuszono się chociażby o opcję współpracy dla dwóch lub większej ilości graczy. No i zdarzają się także potknięcia językowe w polskiej wersji – Kendra opowiada, że sprawdził mapę, wind zaś się nie wzywa, tylko się po nie dzwoni. Na szczęście pomyłki tego typu są sporadyczne, choć na pewno rażące.

Podsumowując, Dead Space potrafi wciągnąć, oczarować grafiką i udźwiękowieniem, pobudzić ciekawość na temat rozwoju fabuły oraz jej zakończenia. Przede wszystkim jednak umie nieźle wystraszyć, o co przecież chodziło. Owszem, pojawiają się mniejsze potknięcia związane ze sterowaniem, typowo konsolowe zapisywanie stanu gry oraz (w pewnym sensie) prowadzenie nas za rękę od początku do końca, ale to nie wpływa zasadniczo na całokształt. Tak samo jak wrażenie, iż niekiedy jakiekolwiek trudności wynikają z nasyłania na nas dużej liczby nekromorfów, przy ograniczonej ilości amunicji. W każdym razie wszystkie dobre rozwiązania zawarte w Dead Space sprawiają, iż nawet po zakończeniu zabawy łatwo się pozycji zapomnieć nie da. Nie doszło tutaj do przekombinowania i przesycenia pomysłami. Cóż innego zatem pozostaje mi zrobić, jak tylko zachęcić posiadających nerwy ze stali entuzjastów mrocznych historii do sięgnięcia po Dead Space. Wrażenia gwarantowane.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)