Doom: The Boardgame
Baza na Marsie. Hordy potworów z piekła rodem. Samotny marines, którego jedynym celem jest przeżyć. Brzmi znajomo? Chyba wszyscy słyszeli o Doomie. Ta słynna (15-letnia już) seria zapisała się złotymi zgłoskami w historii przemysłu rozrywki elektronicznej, a na pewno zmieniła sposób w jaki postrzega się szeroko pojęte gry. Na fali tej popularności powstała planszówka, wydana przez Fantasy Flight Games, a zaprojektowana przez Kevina Wilsona. Oczywiście jest ponuro, w końcu to horror. Równie oczywisty jest cel – przeżyć. Pomimo całej tej powagi tytuł wypada bardzo rozrywkowo, nie męczy, a śmiechu i radości jest tutaj wbrew pozorom bardzo dużo.
14.01.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Fabuła taka sama jak w cyfrowym odpowiedniku – do bazy Union Aerospace Corporation na Marsie wtargnęły nieznane istoty, nastawione rzecz jasna negatywnie wobec każdego żyjącego. Tytuł reprezentuje gatunek produkcji taktyczno-przygodowych, opartych na eksploracji terenu. Jeden gracz wciela się w rolę Najeźdźcy, pozostali zaś stają się marinesami, usiłującymi wydostać się ze strefy zagrożonej, ratując przy okazji wszystkich ocalałych i przecierając sobie drogę ucieczki. Tematyka ta sprawia, że każdy kto zna którekolwiek z najsłynniejszych dzieci id Software poczuje się jak w domu i z chęcią zasiądzie do wesołej rozwałki, która bądź co bądź jest sercem tego produktu.
[image source="Galerie/Inne/Doom_the_Boardgame:14511" mode="normal"]Po otwarciu pudełka pierwsze zaskoczenie to ilość starannie wykonanych plastikowych figurek. Bez wątpienia stanowią one najefektowniejszą częścią tego tytułu. Dodatkowymi komponentami jest cała masa żetonów, kart i „klocków” do montowania poziomów. Całość składa się bowiem z kilku scenariuszy, opisanych w specjalnej książeczce, zawierającej rozpiskę i schematy składania map z dostępnych elementów, razem z rozkładem apteczek, amunicji, kluczy oraz innych fantów do zebrania. Całość przypomina zatem klasycznego (planszowego) Space Hulka, czy growy pierwowzór - czyli Dooma właśnie. Poziomów jest skończona ilość, z odsieczą przychodzi jednak Internet – na fanowskich stronach można znaleźć całą masę nowych kampanii do rozegrania, a nawet specjalny edytor do tworzenia własnych misji. Kreatywni mają zatem ogromne pole do popisu, przyczyniając się w ten sposób do przedłużenia żywotności gry.
[break/]Jak odnotowałem wcześniej, jedna osoba przyjmuje rolę „tego złego”, podczas gdy pozostali (do 3 osób) są „dobrymi”. Najeźdźca ma oddane do swej dyspozycji karty z różnymi przeszkadzajkami, a jego celem jest maksymalne utrudnienie życia komandosom albo ich likwidacja, lub jak kto woli - naliczenie pewnej ilości fragów. Jest zatem okazja, by zemścić się na swoich znajomych; z jakiegokolwiek powodu. Dla żądnych krwi, chcących dokopać tym paskudnym marinesom, którzy z uporem maniaka nie chcą zginąć, oddano różnej maści pułapki, umiejętności specjalne, a także (gwóźdź, czy może wiadro gwoździ programu) pulę stworów. Rzecz jasna do nasłania na niczego niespodziewających się graczy, w najmniej odpowiednim dla nich momencie. „Arsenał” ten składa się z klasycznych kreatur z komputerowego Dooma: od Impów, przez Trite'y (małe, pająkopodobne maszkary) po Archvile'a i Cyberdemona. Ten ostatni składany jest z dwóch części, co sprawia, iż wygląda bardzo imponująco.
[image source="Galerie/Inne/Doom_the_Boardgame:14517" mode="normal"]Wcielający się w rolę ludzi nie będą z obcymi walczyć wyłącznie na pięści (chociaż też jest taka możliwość). Uzbrojenia dostajemy całą masę, taką samą zresztą jak w pierwowzorze. Znalazło się nawet miejsce dla BFG, a także rakietnicy, strzelby, karabinu maszynowego, czy charakterystycznej dla serii piły łańcuchowej. Walki toczą się w turach, z wykorzystaniem specjalnie spreparowanych kości. Każda z nich została ukierunkowana na zasięg lub obrażenia, zaś poszczególne spluwy korzystają tylko z kilku z nich. Przykładowo, używając strzelby rzucamy jedynie dwiema kostkami – czerwoną i niebieską (dodającą do obrażeń), także broń jest skuteczna, lecz na krótki dystans. Karabin maszynowy korzysta z kości mających duży zasięg, ale mniejsze obrażenia. Żeby nie było za łatwo, spudłować też się da. Dzięki temu rozwiązaniu należy taktycznie planować i wybierać rodzaj oręża w zależności od sytuacji. Wprowadzony w ten sposób czynnik losowy urozmaica rozgrywkę, na pewno potęgując pozytywne wrażenia. Aby zaś przeżyć, gracze muszą ze sobą współpracować, używając posiadanych przedmiotów i umiejętności. Nacisk na kooperację jest tutaj bardzo duży, w pojedynkę nie za wiele się zdziała.
[image source="Galerie/Inne/Doom_the_Boardgame:14515" mode="normal"]Grafika w grze jest klimatyczna, a zaczerpnięta została z trzeciej części Dooma. Wąskie korytarze noszą ślady krwi oraz rdzy i aż wieje od nich chłodem. Równocześnie czuć zagrożenie z każdej strony. Odpowiedni, grobowy nastrój został bardzo dobrze zachowany, przez co wielbiciele najbardziej udanych dzieł Johna Carmacka i jego kolegów nie rozczarują się. Co prawda produkcja straciła na tempie, przeszła na system turowy i zyskała nieco więcej głębi, idea jednak pozostała niezmieniona. Aktualna pozostała porada pewnego czasopisma na pokonanie Cyberdemona - w dalszym ciągu najlepszą strategią jest strzelanie do niego, dopóki nie umrze. Zaniepokojeni mogą spać spokojnie.
[break/]Kiedy zabawa znudzi się lub skończą się misje w kampanii, można wypróbować nowości z zestawu rozszerzającego, zatytułowanego (zaskoczenie!) Doom: the Boardgame Expansion Set. Do naszych rąk oddawane jest pięć nowych map, parę modów (dosłownie), nowe karty, figurki oraz tryby deathmatch i capture the flag, wraz z wykazami kilku plansz do złożenia, stworzonych specjalnie dla wyżej wymienionych rozgrywek. Trzeba przyznać, iż jest to bardzo miły dodatek. Zaliczanie fragów, przy okazji patrząc w oczy przeciwnikom, dodaje niewątpliwie smaku całości. Walka o flagę wroga zaś ma bardzo ciekawy rywalizacyjny charakter. Nie można mieć zastrzeżeń do projektu map, posiadają one bowiem standardowe cechy tych już nam znanych z ekranów monitorów, w tym zachowaną symetrię. Rozgrywki „każdy na każdego” (wg moich doświadczeń) spotykają się z ciepłym przyjęciem, także wśród kobiet, w szczególności tych co nie grają na komputerze. Na imprezy (zarówno alkoholowe jak i bez) jak znalazł.
[image source="Galerie/Inne/Doom_the_Boardgame:14520" mode="normal"]Niestety jednak gra ma dwie wady. Największą z nich jest czasożerność – pochłania ona bowiem zwyczajnie bardzo dużo czasu. Rzadko kiedy udawało się mi oraz moim znajomym ukończyć scenariusz w godzinę, która wg informacji podanej na pudełku jest minimalną długością jednej partii. Najczęściej kończyło się na 2-3, chociaż zdarzało się i grać dłużej. Druga wada to poziom trudności. Może się zdawać, że Obcy mają łatwiej, co niektórych irytuje. Istnieje na szczęście możliwość specjalnego wprowadzenia poziomów trudności, aczkolwiek i w tym wypadku marines muszą się nieźle napocić, by przeżyć. Jednak gdy się zbierze zgraną ekipę i tego najbardziej złośliwego wybierze się na Najeźdźcę, to ma się zapewnione znakomite wrażenia. Warte poświęconego czasu i irytacji z pudłowaniem przy rzutach kośćmi.
[image source="Galerie/Inne/Doom_the_Boardgame:14513" mode="normal"]Na sam koniec pojawia się pytanie – dla kogo jest ta gra przeznaczona? Na pewno dla komputerowców, którym nawet po nocach śnią się Impy i hordy zombich, pchających się pod celownik. Każdy lubiący element kooperacji i eksploracji terenu poczuje się również jak w domu. Zapalonych planszówkowców przekonywać zaś nie trzeba, gdyż ci zaznajomieni są z tym dziełem Wilsona, tudzież z produktem bliźniaczym w klimacie fantasy, tzn. Descent: Journeys in the Dark. Zarekomendować ją wypada za to każdemu, kto chce rozpocząć swoją przygodę z planszówkami, nie wiedząc od czego zacząć. Jeśli bliska jest mu dodatkowo tematyka walki o przetrwanie w opuszczonej bazie na Marsie to Doom: The Boardgame jest tytułem, po który warto sięgnąć. Polecam.