Google chce dominować w internecie. Może być tylko gorzej [OPINIA]

Google usiłuje rozwiązać zagadnienie wspomaganego reklamami spieniężania treści w internecie. Ten obszerny problem, zwłaszcza rozpatrywany w tak ogólny sposób, wymusza wprowadzenie elementów, które de facto deanonimizują użytkowników.

Google
Google
Źródło zdjęć: © GETTY | NurPhoto
Kamil J. Dudek

23.08.2023 12:44

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Internet nigdy nie był projektowany pod kątem tego, by na nim zarabiać. To jeden z wielu jego braków, niemal tak samo istotny jak brak wbudowanego szyfrowania i zapewniania jednoznacznej tożsamości. O ile część braków da się załatać, stosując IPSec i TLS, to kwestia "monetyzacji kontentu" (spieniężania treści) jest znacznie trudniejsza do rozwiązania. Maskuje się ją, polegając na reklamach.

Reklamy, reklamy...

Akcja rodzi reakcję, więc w odpowiedzi powstają adbloki. Uniemożliwienie ich stosowania prowokuje z kolei do tworzenia scrubberów, zrzucających całą treść celem obrotu w drugim obiegu. Ten problem z kolei skłania do weryfikowania człowieczeństwa, co często bywa zlecane pośrednikom lub sztucznej inteligencji. To zabawa bez końca.

Zapewnienie zysków z reklam i usunięcie botów jest osiągalne wtedy, gdy istnieje sposób na powiązanie aktywności z potwierdzoną tożsamością, a także mechanizm umożliwiający "wędrowanie" profilu konsumenckiego razem z tożsamością. Bez konieczności polegania na łatwej do wyprowadzenia w pole warstwy plików cookie i assetów śledzących. Google po cichu wprowadza rozwiązanie pierwszego zagadnienia, przy użyciu technologii łatwej do rozszerzenia na to drugie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

WEI

Technologia ta nazywa się Web Environment Integrity i w teorii ma robić znacznie mniej. Opis techniczny informuje, że WEI jest mechanizmem zapewnienia wiarygodności przeglądarki, weryfikowanej za pomocą pośrednika. Dzięki temu usługodawca ma wiedzieć, że serwuje treść dla człowieka, a nie dla bota. Brzmi jak dobry pomysł… tak długo jak pozostanie się przy lekturze ogólników ze specyfikacji technicznej.

Bardziej zaawansowane informacje dotyczą danych, które miałyby być przekazywane jako poświadczenie. I tutaj pojawia się główne ryzyko: posługiwanie się taką "tożsamością" oznacza zastosowanie wędrującego, unikatowego identyfikatora użytkownika. Odpornego na blokowanie ciasteczek, JavaScriptu i reklam. Co gorsza, umożliwia potencjalnie dostawcom treści na serwowanie ich wyłącznie "zaufanym" (wg. własnych wytycznych) przeglądarkom, budując coś na kształt "rezerwatu" znanego z Google Play i Steama. Jedyne ograniczenie dostępne w niniejszym rozwiązaniu to… obietnica, że wprowadzany mechanizm nie powinien być wykorzystywany w taki sposób i nie będzie to miało miejsca. To trochę mało.

A co na to W3C?

Zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę to, gdzie pada ta obietnica. Nie jest zawarta w dokumentacji, a na deweloperskim GitHubie, nieformalnym, ale najwyraźniej głównym punkcie komunikacyjnym w kwestii WEI. Jeszcze większym afrontem jest to, że niezależnie od lokalizacji dokumentacji, cała sprawa odbywa się kompletnie bez konsultacji. Co prawda portal Chrome Status zawiera sekcję "Consensus & Standardization", ale to wewnętrzny proces Google.

Wydawałoby się, że właściwym miejscem na takie dyskusje jest forum World Wide Web Consortium (W3C), które w ogóle nie bierze w tym udziału. Na domiar złego, W3C odezwało się w tej sprawie, mówiąc że nie jest propozycja standardu i implikując, że nie zajmują się wewnętrznymi technologiami. I że procedury są inne.

Sugeruje to, że W3C nie tylko nie zajmuje się niemal niczym, ale i że jest traktowane w taki sposób przez twórcę głównego silnika przeglądania WWW: Chromium. Sprawa wygląda podobnie, jak w przypadku HTML5: jest sobie WHATWG, ale rozbieżności w implementacji HTML i CSS są olbrzymie, a Google i tak robi co chce. Istnieją strony, które działają tylko w Google Chrome, co z jakiegoś powodu wywołuje mniejszy sprzeciw, niż w czasach gdy to samo działo się z Internet Explorerem 6.

Standard de facto

Nawet, gdyby WWW, HTML5 i technologie pokrewne stały się ścisłym, nieruchomym standardem ISO z klauzulą wykluczającą rozszerzenia, Google po prostu ogłosiłby brak zgodności z ISO i dalej robił swoje. Jedyne pole kooperacji w budowie technologii webowych to dzisiaj luźne dyskusje między twórcami głównych przeglądarek. Oczywistym jest, że rola Google jest w tym skromnym gronie znacznie większa, niż pozostałych.

Niezgodność ze standardem nie jest przestępstwem, wymuszenie go w produktach komercyjnych zahamowałoby rozwój przeglądarek, a google'owska autonomia w kwestii implementacji nie jest jednoznaczną (pod względem prawnym) zagrywką monopolistyczną. Jest jednak niezgodna z duchem otwartej sieci i wywołuje, jak w przypadku WEI, protesty fundacji walczących o otwarte oprogramowanie i łączność.

Rozwiązaniem nie musi być wzmocnienie organizacji W3C i WHATWG, kończące się potencjalnie poważną rozbudową biurokracji. Ale w tej chwili nie istnieje żaden wiarygodny mechanizm kooperacji w rozwoju WWW, który nie byłby coraz bardziej oczywistą fasadą, ukrywającą rosnącą potęgę Google. Możliwe, że jedyne rozwiązania tego problemu są radykalne. Przy takiej skali komercjalizacji internetu, obojętności polityki i bezsilności organizacji, są więc niemożliwe do wdrożenia. Jeżeli tak jest, Google wkrótce doprowadzi do tego, że przeglądanie internetu bez Chromium będzie bardzo trudne.

Kamil J. Dudek, współpracownik redakcji dobreprogramy.pl

Programy

Zobacz więcej
internetbezpieczeństwogoogle
Komentarze (20)