Google z obszernym wyjaśnieniem ws. afery podsłuchowej. "Złamano nasze zasady"
Kontynuując temat wycieku nagrań rozmów użytkowników z Asystenta Google, z redakcją dobrychprogramów skontaktował się przedstawiciel biura prasowego Google w Polsce. Firma obszernie wyjaśnia zaistniałą sytuację, mówiąc o złamaniu wewnętrznych zasad.
Dla przypomnienia, między czwartkiem a piątkiem świat obiegły informacje o uzyskaniu nagrań z Google Asystenta przez belgijski serwis "VRT NWS". Materiał wyniósł z firmy i ujawnił jeden z pracowników. David Monsees, menedżer produktu Google, zareagował błyskawicznie. Przyznał, że firma rzeczywiście zbiera nagrania, ale tylko po to, aby doskonalić funkcję rozpoznawania mowy w różnych językach. Teraz biuro prasowe rozbudowuje tę wypowiedź.
W telegraficznym skrócie – przedsiębiorstwo raz jeszcze potwierdza, że nagrania są zbierane w celu poprawy jakości funkcji. Ponownie pada również liczba 0,2 proc. jako maksymalny odsetek nagrań, które personel rzeczywiście przegląda. Nic nie zmienia się też w kwestii wskazania winnego. Jest nim, co zrozumiałe, pracownik, który wyniósł dane i udał się z nimi do mediów.
Dodatkowo jednak pada zapewnienie, że Google dokona audytu bezpieczeństwa "aby uniemożliwić tego typu złamanie zasad w przyszłości". Mało tego, firma z Mountain View zarzeka się, że Asystent niczego nie nagrywa w tle, przed wydaniem komendy "OK, Google" lub "Hej, Google", albo manualnym wywołaniem Asystenta. Wyjątek stanowią sytuacje, kiedy Asystent zostanie błędnie zinterpretuje głosy dobiegające z otoczenia i włączy się samoistnie, ale ponoć taki efekt występuje tylko "w rzadkich sytuacjach". Co ciekawe, to ostatnie kłóci się z opinią VRT NWS.
Dziennikarze, którzy poinformowali o wycieku, pisali o dokładnie 153 nagraniach, na 1000 łącznie, które zawierały rozmowy inne niż polecenia dla Asystenta. Ponad 15 proc. ciężko zaklasyfikować w kategorii rzadkiej sytuacji, więc ten wątek pozostaje otwarty.
Czy po piśmie od Google możemy czuć się jakkolwiek uspokojeni? Cóż, to pytanie pozostawiam wam. Oto pełna treść nadesłanego przez biuro prasowe Google dokumentu: