Grand Theft Auto: Vice City Stories
GTA: Vice City, pojawiając się swego czasu na PlayStation 2, sprawiło, że z konsol milionów graczy na całym świecie uderzył klimat, jakiego wcześniej jeszcze w serii nie było. Bijąca wówczas zewsząd atmosfera lat 80, w połączeniu z cudownie dobranym soundtrackiem, sprawiała, że - mimo, iż za oknem bywało nieraz minus 10 stopni - każdy grający odczuwał na własnej skórze tamtejszy szelest hawajskich koszul. Rockstar, kontynuując swoją politykę sprzedawania (na pozór) tego samego produktu po dwa razy, uderzyło z kolejną częścią serii na PSP, „Opowieści...” tym razem umiejscawiając z Vice City właśnie. Jak zatem wypadły przenosiny tego klimatycznego geniuszu na mały ekran PlayStation Portable?
08.05.2007 | aktual.: 01.08.2013 01:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wszystko zaczyna się kilka lat przed wydarzeniami znanymi z pierwszej wizyty w Vice City. Jako czarnoskóry Vic Vance (i zarazem brat znanego w serii Lance’a Vance’a, który także ma w grze swój niemały udział) powoli zatapiasz się w bagnie wielkiego przestępczego świata. Napisałem „powoli”, bo na samym początku jesteś tylko zwykłym obywatelem - takim, który pragnie rozpocząć karierę zawodowego żołnierza po to, by zdobyć pieniądze na leczenie ciężko chorego brata (nie chodzi tu o Lance’a). Rzeczywistość jednak szybko wszystko weryfikuje, przez co z małą pomocą ekscentrycznego sierżanta Martineza, główny bohater zaczyna - dość powiedzieć - nielegalną karierę. Tak mniej więcej przedstawia się tło fabularne Vice City Stories. Oprócz wymienionych dotąd nazwisk, na swej drodze spotkasz jeszcze między innymi znane dotąd persony takie, jak np. nałogowy alkoholik Phil Cassidy, Umberto Robina, czy chociażby Ricardo Diaz. Nie od dzisiaj wiadomo, że gangsterski światek Vice City to jedna wielka rodzina (choć niekoniecznie kochająca się), stąd też wzięło się tutaj tyle znajomych twarzy.
Wielkość miasta pozostała niezmieniona - cały czas do czynienia mamy z tymi samymi terenami, które zwiedzaliśmy podczas przygody z oryginałem. Już na samym początku jednak zauważysz, że twórcy postanowili, iż pierwsze misje wykonywać będziesz w drugiej - co tu dużo kryć - mniej ciekawszej części miasta. By wylądować tam, gdzie zaczynałeś w przypadku pierwszego Vice City, konieczne będzie wykonanie kilkudziesięciu misji. Nie zrozum mnie jednak źle - na początku też jest w porządku, lecz po prostu delikatnie mniej klimatycznie. A skoro już poruszyłem temat misji, to wypada wspomnieć, że i tym razem naprawdę jest co robić. Pomijając fakt znanego w serii zbieractwa (tym razem do zebrania 99 baloników), na gracza czeka naprawdę rozbudowana i oferująca sporo rozrywki linia fabularna. W stosunku do Liberty City Stories, misje zostały jakby delikatnie rozbudowane.
Wielokrotnie łapałem się na tym, że wykonując z powodzeniem w czasie misji jakąś określoną czynność, oddychałem z ulgą i przeświadczeniem, iż całość się już ostatecznie powiodła. Ku mojemu zdziwieniu okazywało się, że do napisu „Mission completed” jeszcze długa droga, bowiem te bardziej rozbudowane zadania składają się niejako z mniejszych podzadań i zawierają w sobie kilka elementów do spełnienia. Nie traktuje tego oczywiście jako wadę, bo te krótsze questy - będące przecież swoista esencją serii - również znalazły z VCS swoje miejsce. Nie zabrakło także oklepanych do granic możliwości zadań związanych z prowadzeniem radiowozu, wozu strażackiego, taksówki, karetki, betoniarki (nie traktować poważnie) i kto wie, czego jeszcze... Z pewnością do ich wykonania przysiądą, jak zwykle najbardziej oddani fani i typowi zapaleńcy, jednakże warto odnotować, że twórcy o nich nie zapomnieli. Ale czy tak naprawdę ktoś spodziewał się innego obrotu spraw? Ponadto, jeśli ktoś zechce, swych sił spróbować może także w multiplayerze. Od razu zaznaczam, że zmagać można się jedynie w trybie ad hoc, gdyż z online zrezygnowano. Wszyscy jednak wiedzą, że akurat w przypadku GTA opcja ta nie odgrywa zbyt znaczącej roli.
[break/]Nawet pomimo tego, że, chcąc nie chcąc, GTA Vice City Stories powiela schematy wyznaczone przez poprzednie części serii (i robi to bardzo dobrze), nie obyło się bez kilku drobnych nowości, które w większości bardzo pozytywnie wpływają na obraz gry. Zacznę od najdrobniejszych nowinek, jak na przykład wprowadzenie do gry znanego z San Andreas roweru. Popularny BMX jest spotykany na ulicach bardzo rzadko, ale przyjemność płynąca z jazdy na nim stoi na zadowalającym poziomie. Podobnie zresztą, jak ogólny - większości dobrze znany - arcade’owy model jazdy samochodami, motorami i całą resztą maszyn napędzanych silnikami. Do tego jednak seria nas już przyzwyczaiła, więc nie należy traktować tego jako zalety, lecz raczej jak standardowy już element, który nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Czterokołowce (nie wspominając o motocyklach, bo tutaj również bez zmian) to w zasadzie te same modele maszyn, jakie podziwialiśmy już przy okazji pierwowzoru. Ilość ich modeli może nie jest oszałamiająca, ale są dość różnorodne - i to jest w zasadzie najważniejsze.
Pewną nowością jest fakt, że teraz po każdej utracie życia, bądź wizycie na komisariacie, będziesz mógł wykupić utracone fanty. Pamiętasz ile razy, posiadając dość obfity i wart niemałą sumę arsenał, przeklinałeś programistów za to, że sprawy posiadania i utraty sprzętu nie rozwiązali w inny sposób? Można rzecz, że problem z głowy, bo teraz po każdym tego typu niepowodzeniu masz możliwość odkupienia utraconego ekwipunku. Oczywiście za drobną opłatą, ale i tak tego typu działanie się opłaca. Podobnie, jak opłacalne okazało się nadanie głównemu bohaterowi umiejętności pływania. Tak, oto nadszedł koniec z powtarzaniem misji z powodu zgonu po nieumyślnym upadku do wody - Vic Vance potrafi pływać. To jednak nie koniec nowości - do opisania pozostaje jeszcze jeden element, ale to już temat na osobny akapit.
Jak zapewne doskonale wiesz, życie gangstera to nie tylko indywidualna brudna robota i przestępstwa popełniane własnymi rękoma. To także ogromna sieć nielegalnych przedsięwzięć, ciemnych interesów i prężnie rozwijających się fabryk. Tym sposobem, po pewnym czasie, otrzymasz możliwość rozkręcenia własnego biznesu, dzięki któremu stan twojego konta z dnia na dzień sukcesywnie będzie wzrastał. Do wyboru masz kilka - że się tak wyrażę - branż. Narkotyki, prostytucja, wymuszanie haraczy i tym podobne rewelacje czekają na Ciebie, jeśli tylko zechcesz skierować swe przestępcze kroki na takie tory. Jak to wygląda w praniu? Podjeżdżasz w okolice budynku, który chcesz „wynająć” (tego typu lokali jest w całym mieście dość sporo), niszczysz stojący przed nim pojazd, co powoduje, że skazany zostajesz na przymusowy udział w bójce z całą rzeszą rozwścieczonych gangsterów. Gdy już sobie z nimi poradzisz, wchodzisz do danego pomieszczenia, zabijasz tych, którzy się ostali, i tym oto sposobem stajesz się szczęśliwym posiadaczem nowego biznesu. Teraz wystarczy tylko, że wybierzesz jedną z interesujących cię branż, oraz określisz wielkość przedsięwzięcia.
Do wyboru są trzy opcje, przy czym pamiętaj, że im więcej zainwestujesz, tym więcej mamony zgarniesz w ciągu jednej doby. Tego typu przybytków możesz otwierać bardzo dużo, z tym, że nie ma zarobku bez ryzyka - wrogie frakcje nie stronią od napadania konkurencji, toteż nie raz przyjdzie bronić ci zaatakowanych budynków. Oprócz tego, w ramach każdego z typów interesów oferowana jest możliwość wykonywania prostych zadań, dzięki którym można zarobić trochę dodatkowej kasy. Główne założenia tych misji opierają się jednak przeważnie na schemacie z gatunku „przejdź z punktu A do punktu B”, więc generalnie nie ma się tu tak naprawdę czym podniecać.
[break/]Graficznie pozycja ta to nic więcej, aniżeli Liberty City Stories z delikatnymi poprawkami. No tak, ale czy już sam poprzednik nie pokazał ogromnej mocy drzemiącej w małym i delikatnym PlayStation Portable? Po raz kolejny trudno uwierzyć, że tak piękną grafikę jest w stanie wygenerować ten mały sprzęt, a VCS bez wątpienia plasuje się w ścisłej czołówce produkcji na przenośną konsolę Sony, jeśli o poziom wykonania chodzi. Malkontenci narzekać będą na momentami chrupiącą animację, z tym, że ja - podczas mojej wielogodzinnej przygody z tą grą - ani razu nie odnotowałem momentu, w którym czułbym się zgorszony z powodu spadku ilości klatek przeliczanych na sekundę. Gra jest po prostu piękna i tyle. Tak samo jak piękna jest strona dźwiękowa, o którą obawiałem się najbardziej, ponieważ myślałem, że Rockstar nie przeniesie na małą konsolę potęgi soundtrack’u znanej z Vice City.
Nawet nie wiecie, jak bardzo się myliłem - udźwiękowienie to jedna z najmocniejszych stron „małego GTA” - buduje klimat i wprowadza specyficzną atmosferę dawnych lat. Powróciły stare stacje radiowe - popowe Flash FM, rockowe VRock, wprowadzające w stan wzruszenia (przynajmniej z założenia) Emotion 98.3, czy chociażby nie stroniące od latynoskich dźwięków Esperanto. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie, a bardzo mocno przekonują do tego wykonawcy tacy jak Phil Colins, The Scorpions, Run DMC, czy chociażby Bobby Valentin. Jest w czym wybierać, bo to tylko pierwsze z brzegu przykłady, a wszystkiego jest w istocie dużo, dużo więcej (ponad 100 różnorodnych utworów!), do czego zresztą Rockstar nas niejednokrotnie przyzwyczaiło. Tak, jak przyzwyczaiło nas do w pełni profesjonalnego podejścia do realizacji dubbingu. Po raz kolejny głosy postaci podkładane są przez powszechnie znanych i szanowanych aktorów, co doskonale słychać na każdym kroku podczas - jak zwykle często zabawnych - cut-scenek.
Co tu dużo mówić - kolejna część z serii GTA to klasa sama w sobie i co do tego nikt nie ma wątpliwości. Posiadacze PSP powinni pisać z zachwytu, bo oto otrzymali jedną z ciekawszych pozycji na tę przenośną konsolę. Jest tu wszystko, czego potrzeba - piękna oprawa, niezwykle miodna rozgrywka i klimat, który gdyby tylko mógł, z pewnością z konsoli wylewałby się litrami. Ja natomiast cieszę się, bo wraz z przeniesieniem na mały ekran mojej ulubionej części GTA, nic nie zostało spartaczone, a co więcej - całość przebiegła jak należy i pomijając fakt, że „to już było”, ja nadal bawiłem się wyśmienicie.